jakuszyce_2007

tekst: Renata zdjęcia: Renata, Darek i Pit
25.02.2007 (niedziela) – w drodze do Szklarskiej
Wyjechaliśmy z mroźnej i śnieżnej Warszawy i im bliżej Wrocławia tym temperatura się podnosiła, a na polach było coraz mniej śniegu. W końcu zobaczyliśmy prawdziwą wiosnę. Fajnie jest zobaczyć zielone pola i ludzi chodzących po ulicach miast w rozpiętych kurtkach i bez czapek, ale nie wtedy gdy jedzie się z nartami w bagażniku. Rano w W-wie było – 6 st., a pod Wrocławiem zanotowaliśmy kilka godzin później + 10 st. Wtedy nasze nadzieje, że uda się wykorzystać sprzęt narciarski nieco przygasły. Nawet gdy ujrzeliśmy widoczne na skraju Kotliny Jeleniogórskiej majaczące we mgłach Śnieżne Kotły i Szrenicę, których szczytowe powierzchnie wyraźnie były pokryte śniegiem to nadal nie bardzo wierzyliśmy w powodzenie wariantu narciarskiego tego wyjazdu.
Wieczorem jeszcze przespacerowaliśmy się ulicami Szklarskiej aby zobaczyć, że miasteczko jest puste i senne. Potwierdził to także sprzedawca z jednego z nielicznych sklepów otwartych w niedzielę, stwierdzając że jeszcze tylko Bieg Piastów i już koniec sezonu.
26.02.2007 (poniedziałek) – pierwszy dzień na narciarskiej trasie
Poranek w Szklarskiej przywitał nas słońcem i oznakami wiosny. My jednak niestrudzenie postanowiliśmy sprawdzić warunki narciarskie w Jakuszycach.
Wyruszyliśmy sprzed Biura Zawodów, w którym miła pani wręczyła nam numery startowe oraz obdarzyła nas uśmiechem, który to uśmiech miał zastąpić prezenty sponsora, którego w tym roku nie ma. Brak pakietów startowych nie zmartwił nas jednak bardzo, otóż będąc szczęśliwymi posiadaczami numerów startowych, cieszyliśmy się niezmiernie gdy zobaczyliśmy, że jest śnieg, a temperatura w okolicach minusowych, choć bardzo blisko zera. Zapięliśmy narty i wyruszyliśmy najbardziej uczęszczaną trasą w kierunku schroniska Orle. Na Rozdrożu Pod Działem Izerskim spotkaliśmy nawet ratrak. Wskoczyliśmy więc w tory i dlatego nie zmęczyliśmy się zbytnio i za schroniskiem postanowiliśmy dotrzeć do Jizerki korzystając z przejścia turystycznego Orle-Jizerka. Jednak cześć trasy musieliśmy pokonywać bez nart, a po dostaniu się do przejścia na mostku przez Izerę dalsza wędrówka w górę po stoku Bukowca zniechęciła nas i zawróciliśmy. Będąc nad Izerą nie mogliśmy się oprzeć pokusie udania się do Chatki Górzystów. Po drodze przejechaliśmy przez jeden naprawiony mostek na Potoku Jagnięcym, po intensywnych opadach deszczu w sierpniu 2006, a kolejny mostek ominęliśmy z daleka, przeprawiając się przez tymczasową kładkę, do której trzeba było się dostać trasą po łuku. Wybraliśmy ten łagodniej przebiegający „objazd” instynktownie, unikając zjazdu przez nieistniejący most. W tym miejscu spotkaliśmy, po raz pierwszy tego dnia, Krokomierza z Małgosią, wszyscy bardzo się z tego spotkania ucieszyli.
W Chatce Górzystów spędziliśmy krótką chwilę. Do schroniska Orle wracaliśmy tą samą trasą, ale droga powrotna była zupełnie odmienna widokowo i na dodatek zaczął padać śnieg. W nieosłoniętej Dolinie Izery śnieg sypał prosto w oczy i widoczność mocno spadała, co przy dzisiejszych mgłach było dodatkowym czynnikiem ograniczającym podziwianie panoram.
Stwierdziliśmy więc, że lepiej dziś skupić się na trenowaniu techniki, niż oglądaniu widoków. W celu więc uzupełnienia zasobów energetycznych, zjedliśmy w Orlu po szarlotce i zamieniliśmy kilka zdań ze spotkanymi tam: Wiesiem Łukszą, uczestnikiem wszystkich Biegów Piastów oraz ponownie z Krokomierzem. Posileni i zmotywowani ruszyliśmy w kierunku Polany Jakuszyckiej. Tym razem jednak zamiast trasy łatwej i krótkiej wybraliśmy trasę dłuższą, czyli tzw. worek Harrahow’ski. Ten odcinek miał odciśnięty wyraźny ślad do klasyka i biegło się bardzo wygodnie. Poza tym pokonywaliśmy tę trasę w dobrym kierunku, było więcej zjazdów niż podejść. W sumie wycieczka trwała 4 godziny i pokonaliśmy 28 km. Zgłodniali wybraliśmy najbliższe miejsce gdzie można było zjeść ciepły posiłek, a w „domu” resztę wieczoru spędziłam pod kocykiem w błogim oczekiwaniu na powrót sił na jutrzejszą jeszcze trudniejszą trasę do kopalni kwarcu Stanisław.
27.02.2007 (wtorek) – piękna wycieczka do kopalni kwarcu i powrót przez Chatkę Robaczka i Orle
Rano zaczął padać śnieg. Gdy dojechaliśmy we trojkę (ja, Ewa i Darek) do Jakuszyc termometr obok Biura Zawodów BP wciąż pokazywał 0,7 st.C z minusem z przodu (wciąż, bo taką samą temperaturę pokazywał też wczoraj o tej samej porze). Dziś udaliśmy się z Polany Jakuszyckiej w przeciwną stronę niż wczoraj, tzn. najpierw trasą Radiowej Jedynki (zwaną w wersji letniej Dolnym Duktem Końskiej Jamy) do pkt 22, czyli Rozdroża pod Cichą Równią. Tam wysłałam MMS-a do Pita, aby go przekonać że tutaj zima w pełnej krasie i może spokojnie przyjeżdżać na narty – cały czas padał śnieg, świerki stały obsypane białym puchem.
Z Rozdroża wybraliśmy się do kopalni kwarcu Stanisław. Niewiele było widać z powodu śniegu, ale żółtą tabliczkę z nr 28 i wysokością 1000 m n.p.m. zauważyliśmy bez problemu. Towarzyszyły nam na trasie dwie sympatyczne panie ze Szczecina, które podążały za nami dziś przez cały dzień. Ze Stanisława był cudowny zjazd. W ten sposób bardzo szybko dostaliśmy się do Chatki Robaczka. Tam popasaliśmy i daliśmy się nakarmić jajecznicą przyrządzoną przez Robaczka. Było w niej mnóstwo dodatków, łącznie z suszonymi ziołami. Potem się zastanawiałam, czy to czasem te zioła nie wpłynęły na mnie w drodze powrotnej, bo wielokrotnie zaliczałam upadki. Były one zwykle podczas zjazdów, których na naszej trasie nie brakowało. Ale na Rozdrożu pod Cichą Równią znów spotkaliśmy panią ze Szczecina, która zaliczyła stojąc obok wiaty wywrotkę, a z tego co pamiętam to robaczkowej jajecznicy z ziołami nie zamawiała.
Teraz nasza droga wiodła najpierw lekko pod górę, a potem znów łagodnie w dół. Przy czym warunki śniegowe zmieniły się w przeciągu godziny diametralnie: najpierw siekło w twarz lodowymi kuleczkami śniegowymi oraz wiało okrutnie, by za jakiś czas zrobić się zupełnie bezwietrznie i słonecznie. Wtedy oczom naszym ukazała się cała panorama i bajecznie niebieskie niebo, zielone świerki przypudrowane na biało i wokół lśniący dywan śniegu. Narty po prostu jechały same w świecących się wyślizganych torach. Droga do Orla minęła więc bardzo szybko i przyjemnie.
W Orlu, jak to w Orlu: herbata i szarlotka, która dziwnym trafem farbowała nam języki i zęby na kolor granatowy. Wzmocnieni porcją węglowodanów i z fioletowymi zębami ruszyliśmy na parking w Jakuszycach. Wracaliśmy krótką trasą, która mimo oznaczenia na mapie średnio trudna wydawała mi się o stopniu trudności bardzo trudna, zwłaszcza w jej początkowym odcinku przebiegającym lekko, ale systematycznie pod górę. Widok wież stojących na Polanie Jakuszyckiej nie wyzwolił ze mnie nawet resztek sił na przyspieszenie, myślę, że tych sił we mnie już nie było. Darek miał dziś więcej energii, bo czekał już na mnie i Ewę przy wejściu na Polanę i oznajmił, że właśnie spotkał Costello i uroburosa, którzy też dziś biegali po jakuszyckich trasach trenując przed BP. Dzisiejsze trasy były trudniejsze technicznie od wczorajszych: było sporo podejść i długie zjazdy. Byliśmy w sumie na nartach ok. 5 godzin. Wieczorem dostaliśmy sms-a od Pita, że zmienił plany i przyjeżdża już jutro rano.
28.02.2007 (środa) – dzień lajtowy, czyli tylko 13 km trasy BP
Byliśmy umówieni z Pitem w Jeleniej Górze ok. 9 rano. Dostaliśmy jednak przed siódmą sms-a, że pociąg ma ok. 2 godzinne opóźnienie. Tak więc mogliśmy dłużej pospać, zjeść dwudaniowe śniadanie i po śniadaniu wypić kawę. W tym czasie Ewa postanowiła zrobić sobie wycieczkę pieszą do Jakuszyc. My zaś spokojnie dojechaliśmy do Jeleniej, żeby dowiedzieć się, że opóźnienie Pita zwiększyło się o jeszcze dodatkowe 20 min. Przeczytaliśmy w poczekalni dworcowej gazetę, z której m.in. dowiedzieliśmy się, że pociąg mógł opóźnić się z powodu strajków PKP we Wrocławiu. Tym sposobem nasze dzisiejsze wspólne nartowanie rozpoczęło się dopiero koło południa.
Wybraliśmy wariant z Polany Jakuszyckiej w kierunku trasy Biegu Piastów, co było bardzo łatwe gdyż były już ustawione tabliczki z kilometrami i słupki ze strzałkami. Najpierw pobiegliśmy łatwa trasą Jeleniogórską do pkt 19 i 22, a z stamtąd do 23, 24 i zamiast zjechać do Orle skierowaliśmy się w stronę Samolotu (pkt. 13 i 12).
Tam spotkaliśmy najpierw Costello, który ćwiczył zawzięcie jazdę łyżwą i tylko śmignął obok nas. Na rozjeździe przy pkt. 12 widzieliśmy się z uroburosem, który za chwilę zniknął nam na podejściu na Samolot. My zaś po dotarciu do najwyższego punktu 15, skręciliśmy na kręcąca trasę wśród mgieł (pkt. 16, 17,18, 14), po czym wróciliśmy znów do Rozdroża Pod Cichą Równią i zjechaliśmy trasą Radiowej Jedynki na Polanę. Po drodze spotkaliśmy tam sporo trenującej młodzieży. Wtedy Pit z Darkiem nabrali wigoru i ćwiczyli technikę, docierając do mety naszej dzisiejszej trasy sporo przede mną i Ewą. Polana Jakuszycka była cały czas spowita w gęstej mgle. Wczorajsze świerki obsypane śniegiem kapały i nie wyglądały już tak bajecznie, były zwyczajnie ciemnozielone.
Śnieg na trasie był mokry, choć nie lepił się do nart tak jak ten wczorajszy zaraz po opadzie. Jedząc obiad widzieliśmy przez okno padający deszcz ze śniegiem. Wieczorem gdy zjechaliśmy do Szklarskiej wiał silny wiatr i od czasu do czasu padał deszcz, ulicami zaś płynęły strumienie wody. Wszystko to razem nie napawało nas zbytnią radością. Zwłaszcza jeśli dodać do tego zapowiadane ocieplenie właśnie na południu kraju.
01-02.03.2007 (czwartek-piątek) – dwa ważne dni poprzedzające Bieg Piastów
Ocieplenie przyszło i osiągnęło swoje apogeum w czwartek. Od rana i przez całe przedpołudnie czekaliśmy na przejaśnienie, niestety cały czas padał rzęsisty deszcz. Tak jak większość narciarzy tego dnia, spędzaliśmy czas w barku „Olimp” obok Polany Jakuszyckiej, przecierając od czasu do czasu zaparowaną szybę i wyglądając czy ktoś jeździ na nartach. Co jakiś czas ktoś wychodził na zewnątrz i sprawdzał czy jeszcze pada. Reszta czekała jaką minę będzie miała powracająca osoba, ale nie dawaliśmy się nabrać na zapewnienie, że na dworze jest przyjemnie, zwłaszcza jeśli akurat wchodził kolejny narciarz w ociekającym wodą stroju. W końcu postanowiliśmy dzielnie, że jednak wyruszamy na trasę. Zapału jednak starczyło na dojście d samochodu po narty. Deszcz padał tak intensywnie, że wsiedliśmy czym prędzej do środka i wróciliśmy do Szklarskiej. Po obfitym w węglowodany obiedzie resztę dnia spędziliśmy bardzo umiarkowanie ruszając się, aby zgromadzone zapasy glikogenu nie zostały zużyte zbyt szybko. Każdy wybrał wygodną dla siebie pozycję i przenieśliśmy się w góry Peru. Działo się to za sprawą slajdów Pita, który dodatkowo opowiadał ciekawie o odwiedzanych przez siebie miejscach podczas 3-tygodniwej wyprawy. W ten sposób minął nam miło wieczór.

W piątek rano wybraliśmy się na mały rozruch na nartach pokonując niespiesznym tempem odcinek z Polany Jakuszyckiej do Rozdroża pod Działem Izerskim i z powrotem.
Spotykaliśmy całe tłumy biegaczy, turystów, którzy wysypywali się z samochodów stojących na wszystkich parkingach. Można było zobaczyć wszystkie stopnie zaawansowania narciarskiego oraz narty profesjonalistów, jak i drewniane narty z bambusowymi kijami w komplecie, nadające się do zawodów w stylu retro, które również są rozgrywane w Górach Izerskich na początku marca. W drodze powrotnej rozmawialiśmy się z Madzią, która wyraźnie ucieszyła się z tego spotkania.
Następnie oddaliśmy narty do serwisu w celu ich fachowego przygotowania na jutrzejsze zawody, a sami udaliśmy się na obiad. Pozostałą część dnia poświęcamy na powolne spacerowanie ulicami Szklarskiej. Z uwagi jednak na zmienności pogodowe (deszcz ze śniegiem, z rzadka przejaśnienia i przebijające się na bardzo krótko słońce) przedłożyliśmy spacery nad spotkania towarzyskie połączone z uzupełnianiem węglowodanów.
03.03.2007 (sobota) – Bieg Piastów
Do tegorocznego Biegu Piastów, który zamierzaliśmy pokonać na dystansie 50 km, w zasadzie nie przygotowywałam się specjalnie, po pierwsze za sprawą wszystkim dobrze znanych powodów, czyli braku śniegu. Jednorazowe wyjście na narty w lutym na kilka kółek w parku można uznać jedynie za sprawdzenie sprawności sprzętu i jego odkurzenie. Decydujący miał więc być ten jeden tydzień poprzedzający BP, spędzony w Jakuszycach na zapamiętałym trenowaniu na nartach. Przyznaję też, że ubiegłoroczny dystans 10 km zostawił we mnie niedosyt i stąd próba zmierzenia się z większym dystansem. Trudno jednak przewidzieć jaka będzie zima, skoro na BP zapisaliśmy się już w czerwcu’06. Z tą silną motywacją stajemy na starcie. Na wstępie mały zator przy wchodzeniu do boksu na polanie dla startujących, ale za chwilę zostaliśmy wpuszczeni. Stoimy zupełnie na samym końcu z naszymi numerami debiutantów zaczynającymi się na 1800 (ja 1890, Darek 1889), tuż obok nas Ewa z 1819, a Pit nieco bliżej połowy stawki z numerem 1100. Nie było wystrzału startera, ani głośnego „start”, jedynie chwila ciszy po zakończeniu powitania narciarzy przez Komandora Biegu p. Juliana Gozdowskiego i nagle wszyscy ruszyli powolutku do przodu. Nie widziałam tez żadnej linii startu, ale wyobraziłam sobie, że jest gdzieś na końcu kołków z najmniejszymi numerami, oznaczającymi miejsca startu czołówki, która jest już pewnie ze 2 km przed nami, podczas gdy my posuwamy się noga za nogą, a raczej narta za nartą. Jest tłoczno, ludzie przemieszczają się wolno, ale nie do uniknięcia są sytuacje najechania nartami, czy zaczepienie kijkami. Mnie już na wstępie narta wjechała w środek talerzyka od czyjegoś kijka i przez chwilę trwała szamotanina, zanim moja narta i kijek sąsiada uwolniły się. Słyszymy jeszcze głos p. Gozdowskiego, który prosi o wolną i ostrożną jazdę, gdyż trasy są wszędzie śliskie. Za chwilę rzeczywiście widzimy jak tłum zwalnia, a nawet zatrzymuje się, aby odczekać, aż część zawodników zjedzie na dół, a pozostała część, ta będąca już na dole, pozbiera się po upadku. Zjazdy są zupełnie niekontrolowane, co chwilę ktoś się wykłada, trzeba mocno uważać aby go w porę ominąć, samemu uniknąwszy upadku. Wreszcie opuszczamy kotłującą się polanę i ruszamy systematycznie pod górę na trasę. Jest ciężko, bo tory są już rozjeżdżone, trudno jest wyprzedzać, choć siły jeszcze są. Nie wszyscy dobrali smary do dzisiejszych warunków. Co jakiś czas obserwuję zawodników, którzy zatrzymują się i próbują zdzierać przyklejający się do nart śnieg. Dwóch zawodników nawet zdjęło narty i szło w przeciwną stronę, kończąc bieg na pierwszym podejściu. Nasze narty zaś ślizgają się w nierównych resztkach torów, brakuje im zupełnie odbicia, pomimo łuski. Nie jest łatwo, faktycznie jest ślisko, ale nie rezygnujemy. Po jakimś czasie robi mi się cieplej, zdejmuję więc z siebie worek foliowy – to taka warstwa wierzchnia, którą założyliśmy na siebie aby nie zmarznąć w oczekiwaniu w boksie startowym. Rano temperatura wskazywała kilka stopni poniżej zera i sypał cały czas śnieg. Teraz śnieg też pada i dodatkowo będzie utrudniał zjazdy, sypiąc mocno w oczy, przez większą część biegu. Później śnieg przestanie padać i szczęśliwie nie zamieni się w zapowiadany na dziś w godzinach popołudniowych deszcz. Mijamy pierwszy punkt żywieniowy, ale nie korzystam z jego zaopatrzenia, gdyż właśnie nadjechał ratrak ! Wskakujemy więc w świeże tory i sprawnie pokonujemy ok. 2 km odcinek. Niestety ślad się szybko kończy i znów zostaje mozolne szuranie nartami. Wkrótce osiągamy znów okolice Polany Jakuszyckiej. Mijamy p. Gozdowskiego, który znów upraszał wszystkich zjeżdżających o rozwagę. Wiele osób się tutaj przewracało, gdyż zjazd był mocno oblodzony. Darek też tutaj upadł, dotkliwie obijając sobie bark. Ja również zaliczyłam upadek, ale jakoś nie ucierpiałam bardzo. Po przejechaniu przez mostek trasa skręciła w las, zaczęło się podchodzenie jodełką na podjazdach (Trasa Bez łaski). Jestem już trochę znudzona tym nieudolnym przemieszczaniem się, ale jeszcze próbuję się trzymać blisko Darka. Od czasu do czasu zagaduję mijanych zawodników, ale nie słyszę w ich odpowiedziach entuzjazmu. Docieramy do kolejnego punktu żywieniowego, tym razem zjadam kawałek batonika i wypijam kubeczek herbaty. Tutaj dowiadujemy się, że dalsza trasa została zamknięta i organizatorzy kierują tych, którzy nie czują się na siłach, w dół do mety. My jednak nie zważając na sędziów ominęliśmy taśmy na barierkach zagradzających i skierowaliśmy się w prawo trasą „50-tki”. Tutaj nagle zrobiło się pusto, przed nami nie widać nikogo, za nami jeszcze dwoje równie zdeterminowanych zawodników, którzy też nie skorzystali ze skrócenia trasy. Z trudem podchodzimy na Samolot, momentami mam ochotę zdjąć narty, które mam wrażenie utrudniają, zamiast ułatwiać, przemieszczanie się. Narty rozjeżdżają się, ślizgają, wydaje mi się, że stoję w miejscu szurając nartami lub poruszam się zaledwie kilka cm do przodu. Wreszcie na górze jest kolejny punkt pod Amboną – tutaj zatrzymujemy się i posilamy. Potem jest długi zjazd do pkt 22 (Rozdroże pod Cichą Równią) – na zjeździe czuję wyraźnie jak „wirują” mi narty w bardzo nierównym śladzie. Zjeżdżając w dół po lodzie coraz szybciej i szybciej, mam wrażenie jazdy po szerokiej autostradzie ze śniegowymi bandami po bokach, od których się od czasu do czasu odbijam się i na koniec zaliczam oczywiście kolejny już upadek, ale podnoszę się i zjeżdżam dalej. Jest znów punkt z wafelkami, a sędziowie ponownie chcieli nas skierować krótszą drogą do mety, my jednak znając przebieg „prawdziwej” trasy, pobiegliśmy dalej. Dotarliśmy na Polanę, gdzie mamy możliwość wyboru wariantu: albo meta na dystansie „30 km”, albo dalszy ciąg biegu, czyli trasę na „50 km”. Mieliśmy w tej chwili pokonane 21 km, ale czułam się na tyle dobrze, że nie zamierzałam zakończyć na tym etapie swoich zmagań. Teraz czekał nas łagodny, ale najdłuższy na całej trasie biegu, zjazd workiem harrachowskim. Najpierw dołem torowiskiem, gdzie obserwuję finiszujących już zawodników czołówki. Nie śpieszę się, przyglądam się jadącym górą trasy, ale w przeciwną stronę, kończącym w pięknym stylu. Przed nami zaś jeszcze połowa trasy, więc staram się zachować siły. Udaje się to w dużej mierze dzięki ukształtowaniu tego odcinka: jest cały czas lekko w dół lub płasko. Tory są tutaj w nieco lepszym stanie, tzn. jest ślad, ale jest trochę nierówno, a pod spodem widać lód. Najwygodniejszym sposobem jest teraz bezkrok. Odpycham się kijami i kolejne kilometry mijają coraz szybciej. Myślę wtedy o piłkach lekarskich, podczas naszych treningów na sali na Siennickiej: czy to one pomogły pracować wyłącznie rękom przez ok. pół godziny bez przerwy. Zaczynam nawet odczuwać lekki chłód w stopach, które są unieruchomione w butach przypiętych do nart pozostających bez wykonywania ruchu odbicia. Darek oddalił się już znacznie, początkowo widziałam jego postać, ale potem zniknął mi już zupełnie. Po drodze mijam wolniejszych zawodników, wśród nich Renkę, która stwierdziła, że nie spieszy się bo główne nagrody już zostały rozdane. Pewnie ma rację, pomyślałam, ale nie ma co się tak łatwo poddawać. Zaraz będzie przecież ostatnie podejście i potem już powrót do mety. Przed podejściem doganiam kilku narciarzy, w tym jednego nie będącego uczestnikiem zawodów, co tłumaczyło jego niespieszne poruszanie się skrajem trasy na nartach tourowych. Natomiast dwóch zawodników przez jakiś czas jedzie ze mną równo, a jeden nawet lekko przyspieszył. Zauważyłam, że ten przyspieszający ma siwe włosy widoczne spod czapki. Przez krótki moment jest nawet troszkę przede mną, ale znów się zrównujemy i wymieniamy kilka uwag na temat punktu żywieniowego, który mógłby już być, bo zaczynamy się robić obydwoje głodni. Doganiam jeszcze jedną zawodniczkę, z którą zamieniam kilka słów. Dowiaduję się, że ona startuje już piąty raz w BP. Z daleka widziałam jej równy krok i teraz też nie dawała za wygraną. Za długim podejściem był teraz mały zjazd. Zapomniałam na chwilę o mijanej zawodniczce, bo oto nagle zauważyłam dwóch narciarzy na trasie, z których jeden stał z boku i patrzył jak drugi usiłuje się wygramolić po upadku. Jadąc z coraz większą prędkością w dół krzyczę do leżącego: „Narty z toru” i ten zabiera narty, ale o zgrozo wystaje jeszcze kijek, więc już wtedy wrzeszczę: „kijek”. W ostatniej chwili rozpędzona mijam narciarza, a ten szczęśliwie nie podciął mnie swoim kijkiem, który 5 cm przed moimi nartami udało mu się zabrać z toru. Po tym udanym zjeździe czekało mnie jeszcze jedno podejście, więc postanowiłam już nie zwalniać, ale nie było to łatwe. Najpierw ze zjazdu siłą rozpędu wjechałam na kolejną górkę, lecz jakie było jednak moje zdziwienie, kiedy zapomniawszy o pracy kijkami zmęczonymi już rękoma, okazało się, że jadę w torze, ale w dół. Narty, które cały czas nie trzymały, po prostu zjechały w wyślizganym torze w dół. Z trudem gramolę się dalej pod górę i widzę w oddali czerwone chorągiewki oznaczające bliski zakręt. Niedługo powinna być ostatnia prosta do Orlego. Niestety chorągiewki wcale się nie przybliżają, a ja czuję się zupełnie jak przekłuty balon, z którego wypływa resztka sił. Zmuszam się jednak do podejścia do tych przeklętych chorągiewek, mijam po drodze tabliczkę z trzydziestym którymś kilometrem („maratońska ściana” przemknęło mi przez myśl). Wyciągam z plecaka żel energetyczny, choć wiem że powinnam była to zrobić dużo wcześniej. Martwię się, że nikogo więcej już nie ma, tylko śnieg i mgła wokół, a gdy mija mnie 5-krotna uczestniczka BP jest mi wszystko jedno. Nie bardzo mogę ją teraz gonić, zwłaszcza że zanim pozapinałam paski od plecaka, to ona zniknęła we mgle na zjeździe do Orlego. Na punkcie w Orlu zatrzymuję się na najdłuższy posiłek, zresztą organizatorzy punktu wciskają suszone banany, podają cząstki pomarańczy i dwa kubki picia. Nieco ożywiona po niedawnym osłabieniu, pytam ile zostało do mety i zbieram się. Zaraz za schroniskiem Orle spotykam Darka, który stał przy trasie i robił zdjęcia. Nie wyglądał na bardzo zmarzniętego, ale czekał na mnie kilkanaście minut. Teraz przed nami dobrze znany odcinek trasy, który przemierzaliśmy wielokrotnie z Orlego na Polanę Jakuszycką. Po drodze mijaliśmy nielicznych już uczestników BP oraz znaczną ilość turystów, którzy przyglądali się z zaciekawieniem narciarzom z numerami startowymi. Odzyskałam już wewnętrzną równowagę i sprawdzam czas na zegarku, mija właśnie piąta godzina biegu. Nie ma to żadnego znaczenia, bo chodzi jedynie o przebycie całej trasy, a nie o wynik na mecie. W ten sposób dotarliśmy do Polany, ale zanim ujrzymy metę, czekało nas jeszcze pokonanie ostatniej małej pętli przez las. Tutaj dołączył do nas pies, którego pamiętałam z ubiegłorocznego zimowego pobytu na biegówkach w tych okolicach. Pies dodał mi otuchy swoim radosnym wbieganiem w świeży śnieg, bo ja znów jakoś nie miałam ochoty podchodzić, a trasa wydawała się lekko wspinać. Dwóch chłopców idących z na przeciwka zapewniło nas, że do mety już niedaleko. Rzeczywiście zaraz za zakrętem wyłoniły się tory na metę. Trochę inaczej sobie wyobrażałam zakończenie tego biegu, ale i tak cieszyłam się. Na mecie czekał przebrany już Pit, spotkaliśmy Ewę i krokomierza oraz wyczekującego na Renkę, mgrocika. Rozmawiamy i idziemy w stronę „kuchni”. Zjadamy po dwie porcje makaronu i wymieniamy uwagi z innymi uczestnikami BP. Robi się chłodno, więc ruszamy w stronę parkingu, który nasz samochód opuszcza ostatni. W drodze powrotnej do Szklarskiej pada deszcz.
Wieczorem znów w Fantazji na pobiegowe wrażenia spotkała się spora część forumowiczów „biegówki.pl” Omówiliśmy na gorąco jak komu poszło w dzisiejszym biegu i wkrótce rozstaliśmy się życząc jutrzejszym „łyżwowcom” lepszych warunków na trasie.