III Bieg o Puchar Rzeźnika:

30.06.2006

tekst i zdjęcia: Renata i Darek

30.06.2006

Tego popołudnia nasz czas zaczyna płynąć zupełnie inaczej: wszystko potoczy się szybciej niż myślimy, w napięciu i pośpiechu zapomnimy o zmęczeniu i braku snu. Już podczas obiadu goście pensjonatu dzielą się z nami informacją wyczytaną w lokalnym dodatku do codziennej prasy o III Biegu o Puchar Rzeźnika jako zapowiedzi jutrzejszych zawodów. Jednym słowem emocje rosną, wszyscy patrzą na nas z zaciekawieniem.

Odprawa

Wieczorem są zapisy w biurze zawodów zorganizowanym w ośrodku w Woli Michowej. Jedziemy tam z Konradem i Bartkiem. Parking jest już zastawiony po brzegi samochodami, stoją też autokary, które przywiozły grupę zawodników z Warszawy. Organizatorzy wręczają numery startowe,
a potem na krótkim spotkaniu przedstawiają wszystkie ważne informacje związane z biegiem. Podkreślają drużynowy charakter tych zawodów oraz przybliżają ich przebieg. Pytań w zasadzie nie ma, na sali panuje skupienie, nikt nie żartuje. Wszyscy myślą o jutrzejszych zmaganiach oraz o tym aby jak najszybciej położyć się spać, ze względu na bardzo wczesną godzinę startu.
Część zawodników, w tym Konrad oraz towarzyszący mu Bartek, a także Krzysiek i Zbyszek nocują w oddalonym ok. 1 km pensjonacie (trochę to za duże słowo na to miejsce noclegu, ale urzekły nas fotografie Gorganów z lat 60-tych na ścianach korytarza, więc niech już tak zostanie). Jedziemy tam z nimi i omawiamy nasze role podczas jutrzejszego dnia. Bartek będzie się przemieszczał z nami po trasie od punktu do punktu, robiąc zdjęcia aparatem powierzonym mu przez tatę, a Zbyszek z Krzyśkiem oddają nam przygotowane kosze z rzeczami, które będą im potrzebne na punktach przepakowych. Jesteśmy pod wrażeniem zawartości tych koszy oraz nastawienia psychicznego drużyny ENTRE.pl/SBBP.pl Team i czując ogromy ciężar odpowiedzialności za powierzone rzeczy jedziemy szybko do Wetliny do naszego pensjonatu. Nastawiamy dwa budziki i próbujemy zasnąć. Nie jest to łatwe mając w perspektywie dwie godziny snu oraz słysząc za oknem deszcz bębniący w szyby. W końcu udaje się, ale budzę się na 15 minut przed sygnałem budzika sprawdzając godzinę. Uff, na szczęście nie zaspaliśmy. Szykujemy się do wyjścia, zbierając wszystkie niezbędne rzeczy, przy okazji uważając na skrzypiąca podłogę. Schodzimy na palcach tak aby nie pobudzić gości, ani gospodarzy. Na szczęście pies nie zaszczekał, więc udało się. Do Komańczy jest godzina drogi, powinniśmy zdążyć na czas. W trakcie jazdy cały czas pada deszcz.

01.07.2006

Start

Jest godzina 3 w nocy gdy dotarliśmy do Komańczy. Zaczynają się zjeżdżać samochody. Z autokaru niemrawo wychodzą kolejni zawodnicy. Jest zupełnie ciemno i pada deszcz, więc niektórzy postanawiają jak najdłużej zostać wewnątrz lub chronią się pod daszkami budynków. Czas do startu wypełniają dźwięki bębnów.

Po kliknięciu na zdjęcie można będzie je usłyszeć.
Bardzo to było energetyzujące i potrzebne przed tak wczesnym startem. Wreszcie wszyscy idą na linię startu
Jeszcze ostatnie zdjęcia i zaczyna się odliczanie. Mija godzina 3.28 i 103 zawodników ruszyło na swój pierwszy etap, czyli szosą do Prełuk i dalej czerwonym szlakiem do Duszatyna i na Chryszczatą, potem będzie zbieg do Przełęczy Żebrak. Ze względu na panujące ciemności (pomimo że start był wyznaczony na wschód słońca) organizatorzy zmieniają nieco trasę i nie kierują zawodników do Prełuk czerwonym szlakiem, lecz szosą. Potem już będą się kierować znakami czerwonymi.
My zaś wracamy do samochodu i postanawiamy pojechać bezpośrednio z Komańczy do Woli Michowej, a tam leśną droga do Przełęczy Żebrak. Mieliśmy pierwotny plan aby jeszcze pojawić się w Duszatynie, ale ostatecznie uznaliśmy, że przy tak złej widoczności i ciemnościach lepiej się tam nie wybierać. Czekamy na organizatorów i postanawiamy jechać za nimi tak aby dotrzeć do punktu na Przełęcz Żebrak. Po drodze piszę kilka zdań bieżącej relacji na forum biegajznami i wrzucam zdjęcia ze startu.

Przełęcz Żebrak

Pamiętałam, że tuż przed Wolą Michową jest mała strzałka kierująca na szlak rowerowy na Przełęcz Żebrak. Samochód organizatora przejechał skrzyżowanie z tą drogą więc byliśmy nieco zdezorientowani, ale w końcu skręciliśmy w tę drogę i pniemy się ku górze pomimo wyraźnego znaku zakazu ruchu wszelkich pojazdów poza uprawnionymi, czyli służb leśnych. Mamy nadzieję, że o tej porze leśniczy śpi głębokim snem i w taką pogodę nikt inny nie będzie użytkował tej drogi, która w dalszym jej biegu staje się bardzo wąska. Biały samochód organizatora dogania nas i jedzie pierwszy. W pewnym momencie zatrzymuje się i gość z białego przed nami pyta czy widzieliśmy gdzieś znaki czerwonego szlaku. Zaczynamy się też uważniej rozglądać, ale „biały” zauważa je wcześniej. Jesteśmy na miejscu.
Gasimy silniki i czekamy. Leje deszcz, wokół mgła i zupełnie nic nie widać w panujących jeszcze ciemnościach. Powoli zaczyna się rozjaśniać, z mgły wyłaniają się pierwsze kontury drzew, widzimy drogę pełną kałuż. Czekamy, lecz nikogo nie widać. Wychodzimy na chwilę z samochodu, ale deszcz szybko nas zniechęca i wracamy do ciepłego i suchego wnętrza.
Wreszcie są: Krzysiek ze Zbyszkiem jako pierwsza drużyna pojawili się na Przełęczy. Są cali przemoczeni i ubłoceni, Zbyszek zmienia buty (taktyka biegnięcia w dotychczasowych przy takich warunkach podłoża okazuje się niezadowalająca). Niemalże w biegu obaj łapią jeszcze po bułce i biegną dalej. Nie są jeszcze widocznie głodni i nie chcą tracić cennego czasu.
Nie byliśmy w zasadzie zupełnie przydatni jako serwis na tym punkcie, wystarczyło po prostu że się pojawiliśmy z ich koszami. Natomiast wyraźnie przydaliśmy się organizatorowi, który w pojedynkę nie był w stanie obsłużyć kolejnych drużyn, które bardzo szybko jedne po drugich meldowały się na punkcie. Nalewaliśmy więc napoje i wodę z 5 l butelek do kubeczków i bidonów zawodników mając do pomocy jeszcze dwóch innych, zaangażowanych tak jak my, kibiców. Ja oglądałam kolana i łokcie zawodników, którzy przewrócili się podczas biegu i dezynfekowałam je wodą utlenioną wziętą na wszelki wypadek z domu na czas zawodów. Pomimo padającego cały czas deszczu i tworzącego się coraz większego błota, zawodnicy byli w dobrych humorach. Niektórzy mówili, że to ich wymarzona pogoda. Poza jednym zawodnikiem narzekającym na kolano, chyba nikt nie zrezygnował po tym pierwszym etapie.
Nie czekamy aż przybiegną wszystkie drużyny, jesteśmy umówieni z Naszą drużyną przed następnym przepakiem w Cisnej. Zjeżdżamy w dół z Żebraka tą samą drogą, płyną po niej błotniste strumienie
Wolę nie myśleć co dzieje się na szlaku. Znów kilka zdjęć i informacje pogodowe na forum. Jeszcze nikt tego pewnie nie czyta bo większość śpi, to przecież środek nocy, to tłumaczy chwilową ciszę forumową.

Cisna

Gdy dojechaliśmy do Cisnej rozwidniło się zupełnie, niestety nie przestało padać. Ustawiamy się nieco powyżej punktu przepakowanego organizatorów na skraju drogi. Czekamy siedząc w samochodzie i słuchamy radiowych wiadomości o godzinie 7 rano. Biorąc pod uwagę ubiegłoroczne czasy drużyny Lechitów Zielonka (Konrada i Bogdana) mogliśmy się spodziewać, że pierwsi zawodnicy będą się pojawić nie wcześniej jak między 7 a 7.30. Siedzimy więc rozpostarci wygodnie na siedzeniach gdy nagle Darek dostrzega we wstecznym lusterku biegaczy. - Niemożliwe. Czyżby to było ENTRE.PL/SBBP.PL Team ? Tak, to oni. A razem z nimi druga drużyna nr 27 (czyli Darek Rosa z Piotrkiem Siepietowskim). Przybiegli szybciej niż się spodziewaliśmy i zupełnie nas zaskoczyli. Krzysiek prosi o nasmarowanie pleców gdyż zaczyna mu doskwierać otarcie od pasa biodrowego z piciem. Zbyszek je kanapkę na stojąco. Nikt nie zwraca uwagi na deszcz. Nie przebierają się, są zadowoleni i nie marnując czasu ruszają dalej.
Do Darka dzwoni Ours Brun i na podstawie ubiegłorocznego biegu, podaje nam orientacyjne godziny pojawiania się czołówki na pozostałych punktach. My idziemy do przepaku organizatorów obserwując kolejne przybiegające drużyny. Na tym punkcie jest więcej osób obsługujących zawodników, pojawił się też gość z kamerą.
W otwartym bagażniku jednego z samochodów widzimy płetwy, czyżby organizatorzy przewidzieli taką pogodę? ;) Deszcz leje niemiłosiernie i bez przerwy. Worki na przepakach leżą na ziemi pod parasolami, przybiegający zawodnicy usiłują przebrać się w suche rzeczy siadając wprost na ziemi - sucha skarpetka wyjęta z worka wpada do kałuży i przed założeniem buta jest już mokra. Warunki bardzo ekstremalne, ale nikt nie zważa na to
Jedzą batoniki oraz banany, piją i znów ruszają w dalsza trasę. W Cisnej rezygnuje z dalszej walki Mirek Bieniecki, który po 32 km czuje się na tyle zmęczony, że odpuszcza dalszy bieg. Natomiast jego partner przyłącza się do drużyny Lechici Zielonka, tj. Konrada i Bogdana.
Nie zostajemy dłużej na tym punkcie, gdyż mamy ostatnią szansę zjedzenia śniadania, które jest wydawane od 8 w naszym pensjonacie w Wetlinie. Jedziemy tam zabierając Bartka, tym bardziej, że chłopak nieco już zmarzł czekając na tatę. Gospodyni gotuje dla wszystkich zupę mleczną, zjadamy ją szybko pomimo, że jest gorąca, a z reszty podanych wiktuałów robię dla nas kanapki na resztę dnia. Darek jeszcze wpada do naszego pokoju po suchą bluzę i spodenki dla Krzyśka (zdaje się, że mają ten sam rozmiar) i jedziemy już do umówionego miejsca za wsią Smerek.

Most na Wetlince

Tak jak nas prosił Zbyszek czekamy na niego i Krzyśka tuż przy moście na Wetlince gdzie czerwony szlak biegnie szosą między wsią Smerek i Kalnica. Szczęśliwie przestało padać i nawet na chwilę wyjrzało słońce. Wokół jednak kłębią się nad szczytami granatowe chmury, więc pewnie tam gdzieś na trasie może jeszcze padać. Słońce jednak budzi pewna nadzieję, że pogoda się poprawi. Wyjmuję nawet na chwilę mokre buty Zeta żeby się przesuszyły. Zaczynam też bardziej odważnie traktować zawartość powierzonych nam koszy. Wyjmuję bułki, dżem, ser i robię kanapki. Przygotowuję wzięte ze sobą dodatkowe batony energetyczne, wystawiam picie (woda, izotoniki). Czekając sprawdzam co nowego na forum, uzupełniam wpisy o kolejność drużyn na trasie (dzwonię do Jarka Bienieckiego z pytaniem jak się nazywają zawodnicy przybiegający z numerami startowymi 27 i 5, bo to są dwie kolejne drużyny które liczą się w tym biegu). Szykuje też aparat fotograficzny, ale ten odmówił posłuszeństwa w wyniku zawilgocenia w dotychczasowym deszczu. Na szczęście Bartek jest zaopatrzony w dwa, więc użycza nam jednego i w ten sposób możemy dalej prowadzić fotorelację. Przybiega drużyna nr 1 – Krzysiek znów ma smarowane plecy, nie chce jednak założyć suchego ubrania Darka. Jedzą ze Zbyszkiem naszykowane śniadanie. Na koniec Darek robi Krzyśkowi bardzo krótki masaż nóg. Czeka ich teraz strome podejście na Smerek i potem przejście Połoniną Wetlińską. Bartek odprowadza ich do mostu i wracamy do punktu organizatorów
Trzeba tam dojechać wąską drogą stromo pod górę. Na punkcie spotykamy czołówkę biegnących drużyn: Konrada z Bogdanem, braci Celińskich z ByledobiecAnin. Wbiegają kolejni, ale obsługa bardzo liczna. Bartek pstryka zdjęcia, zamienia dwa słowa z tatą i ruszamy wszyscy dalej.
Zjeżdżamy do szosy, a po drodze piszę kolejne informacje na forum. Zainteresowanie nimi jakoś dramatycznie nie rośnie, ale jest kilku wiernych fanów tych zmagań :).

Ostatni punkt kontrolny w Brzegach Górnych

Dojeżdżamy do Brzegów Górnych (nazywanych też Berehami Górnymi).
Przepak ma być jakieś 50-100 m nad szosą przy zbiegu czerwonego szlaku. Na razie nie ma tam nikogo i trochę się niepokoimy, że to może jednak nie jest to miejsce. Niestety nie ma tutaj zasięgu i nie można zadzwonić do organizatorów z pytaniem. Pani z punktu kasowego BPN wychodzi na górkę i rozmawia przez telefon. My robimy to samo. Okazuje się, że nieco wyżej jest zasięg. Darek dzwoni, ja biegnę z laptopem wysłać post z przygotowanym tekstem dalszej relacji na bieżąco. Niestety nie udaje się.
Chowam sprzęt i zajmuję się przygotowaniem posiłku dla zawodników. Znów kanapki z dżemem i serem na obrusie z papierowego ręcznika. Kolejne batony i znów picie. Do tego suszone owoce: rodzynki, figi. Może Zbyszek zje swój makaron? Czekając i wyglądając naszych zrywam kwiaty, którymi dekoruję miejsce posiłku. Wreszcie są, biegną znów pierwsi. Krzysiek prowadzi, za nim Zbyszek podskakuje jakby nie miał w nogach tych 66 km.
Siadają zmęczeni, jedzą, w tym czasie pozwalają sobie masować nogi. Ja wcieram maść w kolana Zbyszka, Krzysiek zaś jako zawodnik SBBP.pl jest pod opieką Darka. Udaje się nam namówić Krzyśka aby zmienił bluzę i założył tę suchą Darkową, bo to może ulżyć jego otartym plecom. Słucham Zbyszka, który opowiada, że na górze jest przeraźliwie zimno i wieje silny wiatr, który zerwał Zbyszkowi czapkę i musiał ją gonić . Po kilku minutach odpoczynku i posileniu się biegną jednak dalej. Tuż za nimi dobiegają do punktu zawodnicy drużyny 27, która cały czas utrzymuje się na drugiej pozycji. Gdy przebiegają obok nas przelatuje mi przez głowę myśl, że może by im dać też po jednym naszym batonie. Przebiegają jednak obok nas tak szybko i za chwilę wbiegają do lasu, że nie zdążyłam. Teraz pozostało tylko trzymać kciuki aby im starczyło sił.
Nie możemy zostać długo w Brzegach, różnica pomiędzy drużyną Konrada, a ścisłą czołówką zwiększyła się na tyle, że postanawiamy zostawić Bartka pod opieką Daniela znajomego Jurka Natkańskiego, z którym przyjedzie potem do Ustrzyk, a sami jedziemy na metę.

Meta w Ustrzykach Górnych

Metę w Ustrzykach odnajdujemy bardzo łatwo, baner z napisem jest już rozwieszony, a organizatorzy czekają na pierwszych zawodników.
Zastanawiamy się czy padnie rekord trasy i wtedy pojawiają się. Oczywiście jest to drużyna nr 1, czyli ENTRE.pl/SBBP.pl w składzie Zbyszek i Krzysiek. Wybiegam z baru, w którym zainstalowałam się z komputerem i piszę na bieżąco dalszą cześć relacji, tym razem z mety. Widzę Krzyśka i Zeta trzymających się za ręce i przybiegających szczęśliwych. Krzysiek za linią mety wpada jak dziecko do kałuży, jest już tak mokry, że kolejna kałuża jest już tylko wyrazem obojętności na wodę i błoto. Potem padają sobie w objęcia i tańczą taniec radości, że to już koniec oraz że zwyciężyli w tym morderczym wyścigu z czasem, ze sobą i z innymi.
Po 15 minutach na mecie są też Darek Rosa i Piotrek Siepietowski. Znów ta niewysłowiona radość, wielkie gliniane medale i można już usiąść.
Cała czwórka przychodzi do baru, w którym siedzę przy komputerze i piszę co nowego na mecie. Oglądamy zdjęcia, pokazuję dotychczasową relację na forum, rozmawiamy. Darek czeka na mecie i kibicuje kolejnym kończącym drużynom. Przybiegają kolejni zawodnicy, jedni cieszą się że skończyli, inni chcą biec dalej.
Wśród tych, którzy chcą zrealizować marzenie biegu w wersji hardcore, czyli jeszcze pętla z Ustrzyk na Halicz i Tarnicę do Wołosatego, jest Konrad. Niestety jego dotychczasowy partner doznał kontuzji kolana i Konrad po przybiegnięciu na metę w Ustrzykach prosi każdego kto może jeszcze biec, aby mu towarzyszył w kontynuacji trasy. Wreszcie namówił braci Celińskich, którzy już zdążyli coś zjeść i wypić. Biegną we trójkę na dalszą część trasy czerwonego szlaku, choć nikt z organizatorów nie zapewnia im tam pomocy. Marzenie jest jednak silniejsze od jakichkolwiek przeciwności losu. Nawet to, że na szczycie spotkał ich lodowaty deszcz i silny wiatr nie odwiódł ich od dalszego biegu. Dokonali tego wróciwszy już późnym wieczorem do Michowej Woli przywiezieni z Wołosatego samochodem organizatorów.

Zakończenie

Wróciliśmy najpierw przebrać się do pensjonatu w Wetlinie. Przy obiedzie wszyscy się nas pytają czy wygraliśmy. Odpowiadamy z dumą, że tak, jedna Nasza drużyna zwyciężyła, a inna, której też kibicowaliśmy zajęła drugie miejsce, a wszyscy pobili dotychczasowy rekord trasy. Opowiadamy też, że tata Bartka, z kolejną zaprzyjaźnioną drużyną pobiegli we trójkę na dodatkową pętlę nagradzaną przynależnością do klubu OTK Rzeźnik oraz specjalnym pucharem dla „hardcorowców”. Goście i gospodyni kręcili z uznaniem głowami, a nawet z pewnym niedowierzaniem, mając nas pewnie trochę za zwariowanych. Zakończenie w ośrodku w Woli Michowej było planowane na 20, ale nie wszyscy zawodnicy dotarli jeszcze i całość mocno się opóźniła. Wręczenie nagród dla pierwszych trzech drużyn odbyło się dopiero ok. 22. Nie wszyscy wytrwali po trudach dzisiejszego dnia, a w zasadzie i nocy i poszli wcześniej spać. My też już byliśmy porządnie zmęczeni oraz nie chcieliśmy znów budzić całego pensjonatu wracając zbyt późno. Wszystkim napotkanym gratulujemy ukończenia biegu, oddajemy właścicielom zebrane przed i podczas biegu drobiazgi (okulary, klucze). Żegnamy się i wraz z Bartkiem i Konradem wracamy do Wetliny.

Dziękujemy wszystkim, dzięki którym mieliśmy możliwość uczestniczenia w tym niezwykłym biegu. Kibicując i pomagając mogliśmy z bliska obserwować zmagania biegnących. Wiele się nauczyliśmy widząc przygotowania przed biegiem, strategię oraz współpracę zawodników w drużynach w czasie biegu. Czuliśmy atmosferę tego co się rozgrywało na naszych oczach, choć nie byliśmy bezpośrednio na całej trasie, a tylko na punktach kontrolnych. Biegacze nieśli ze sobą wielki ładunek emocjonalny, którego nie sposób było nie zauważyć. Duże wrażenie zrobił na mnie spokój i opanowanie Zbyszka w czasie całego biegu. Krzysiek zaś nie dawał po sobie poznać zmęczenia jakie go ogarniało w miarę kolejnych pokonywanych kilometrów. Po tym poznaje się Wielkich Wojowników. No i ten wzrok Konrada, który przybiegł na metę w Ustrzykach i z determionacją namawiał aby ktoś z nim biegł dalej. Widać było jak bardzo to było dla niego ważne. A potem to ukontentowanie na twarzy Darka Rosy, który rozmawia ze mną za metą. Takie chwile pamięta się długo.

Więcej zdjęć z Rzeżnika znajdziecie na stronie Konrada i Bartka.

Oficjalne wyniki III Biegu o Puchar Rzeźnika