rowerem szosowym_2010:

30.07.2010

Czy kiedyś przebiegł Wam drogę kot? Na pewno nie jeden raz. I co wtedy robicie?

Mnie i Darkowi podczas jednej jazdy rowerem przebiegły przez szosę dwa koty. Jeden był biały z rudym ogonem. Przyjrzałam mu się dokładnie, bo zanim czmychnął w przydrożną wysoką trawę zatrzymał się i chwilę przyglądaliśmy się sobie wzajemnie. Drugi kot przebiegł drogę pierwszemu Darkowi. Chyba był jakiś szary z białym, ale na pewno nie był cały czarny. Czyli mamy dla każdego po jednym kocie.

Do parkingu TIR-ów przy skrzyżowaniu z dk50 jedziemy spokojnie, nic się nie dzieje. Zapominam o kotach, nie zwracam nawet większej uwagi na wzmożony piątkowo-popołudniowy ruch samochodowy. Jednak niedzielne wycieczki tą samą trasą mają zdecydowanie więcej uroku. Przynajmniej można rozkoszować się widokiem mijanych wiosek, wdychać zapach pól i łąk. Dziś mija nas dużo samochodów i zakłóca to sielankowość tych miejsc.
Pocieszamy się, że w drodze powrotnej ruch nie powinien być tak uciążliwy jak ten z miasta. Po kilku kilometrach zaczyna kropić deszcz. Na początku asfalt jest ledwo mokry. W okolicach Wiązowny deszcz jest jednak już tak intensywny, że włączam lampki przy rowerze aby widzieli nas kierowcy aut. Ci na szczęście omijają nas z dużą ostrożnością. Na 17-tce mamy już buty pełne wody, woda zalewa mi twarz, mało co widzę. Droga jest na szczęście prosta, nie ma (chyba?) kałuż, a najważniejsze że nie trzeba hamować, co na śliskim asfalcie mogłoby być trudne, o czym niedawno przekonał się Adam.

Po zjechaniu z 17-tki w ul. Gościniec w Wesołej jeszcze tylko kilkaset metrów i wtedy deszcz zmniejszył się, a asfalt w Warszawie był zupełnie suchy. Jednak okazuje się, że Darek złapał gumę, najechał na coś w czasie jazdy w deszczu. I jak tu nie być przesądnym i nie wierzyć w koty przebiegające drogę?

Nagrodą za dzisiejsze przygody, była możliwość obserwacji wyścigu kolarskiego na ul. Gościniec. Kolarze ubrani w profesjonalne stroje (wśród nich w czołówce rozpoznaliśmy pomarańczowe koszulki ekipy CCC) byli tak jak my mokrzy i brudni, gdyż trafili na ten sam moment ulewnego deszczu. Kolarzom towarzyszyły samochody z zapasowymi kołami i rowerami, policjanci, karetki, a ruch w Wesołej był wstrzymany. W domu sprawdziliśmy, że właśnie tamtędy przebiegała końcówka trasy 3. etapu 53. Międzynarodowego Wyścigu Kolarskiego Dookoła Mazowsza , który rozgrywany jest w tym roku w dniach 27-31.07.2010.

26.07.2010

Za nami już trzy długie wycieczki rowerowe. Wszystkie na tej samej, dobrze już znanej nam trasie, którą śmiało można nazywać "pętla wschodnia". Znajome miejsca oraz te same tablice z nazwami miast i wiosek łatwiej pozwalają pokonywać kolejne odcinki. Wiązowna, Glinianka i już pierwszy postój na parkingu "ruskich" TIR-ów, by potem przemknąć krótki, ale niebezpieczny fragment szosy nr 50. Przed Siennicą wioska o dziwnej nazwie Grzebowilk, potem już kolejne o wdzięczniejszych: Parysów, Trąbki i wreszcie Pilawa oraz Warszawice (tutaj mamy dobrze ponad 90 km na liczniku). Powrót przez Glinki, Otwock Wielki, Józefów do Anina na kolejny miły przystanek w kawiarence "Mamuśka" mija szybko. Mały zastrzyk energii (kawa i ciastko, albo tak jak ostatnio tylko sama kawa) i powrót do domu kilka km to praktycznie już tylko rozjazd, tak jak trucht po szybszym bieganiu.

Ostatnie dwie lipcowe wycieczki były sprawdzianem jazdy w różnych warunkach oraz były w nieco innych konfiguracjach osobowych, choć zawsze było pięcioro uczestników, co stanowiło optymalny układ do zmian. Pierwszą wycieczkę pomimo wczesnej pory rozpoczynania, w większości przejechaliśmy w wysokiej temperaturze i w słońcu, choć ranek zapowiadał, że dzień będzie dość pochmurny. Upał bardzo nas zmęczył i zarządziliśmy dodatkowy postój w Pilawie na uzupełnianie napoi.

Tutaj powinno być zdjęcie z pierwszej wycieczki, ale musi wystarczyć wyobraźnia.

Druga wycieczka była zaś w większości utrudniona przez wiatr. Na tę niesprzyjającą dla kolarzy okoliczność byliśmy jednak przygotowani gdyż testowaliśmy jazdę w pozycyji aerodynamicznej z użyciem lemondki. Okazało się, że na odkrytych mazowieckich polach, gdzie wiatr hulał bezkarnie, udało się nam jechać całkiem przyzwoitym tempem. Do tej pory na tych odcinkach osiągnięcie śr. prędkości 30 km/h bez jazdy na kole i chowania się za plecami nie było możliwe, a przynajmniej nie pozbawione dużego wysiłku. Teraz zaś zupełnie spokojnie można było utrzymać taką prędkość jadąc nawet samotnie. Rozproszyliśmy się bowiem trochę celowo, aby testować ten sposób jazdy. To było bardzo dobre przygotowanie do jazdy bez draftingu.

Zaaferowani naszym nowym nabytkiem: lemondkami zamocowanymi do kierownic oraz nową pozycją do jazdy "czasowej" nie wzięliśmy znów ze sobą aparatu fotograficznego. Opis wycieczki i naszych doznań musi wystarczyć za zdjęcie z lipcowej wycieczki nr 3.

04.07.2010

Długo oczekiwana długa wycieczka rowerowa wreszcie stała się rzeczywistością. W niedzielny poranek pod naszym garażem na miejscu zbiórki zjawia się Ania i suf (Rafał) ze swoimi maszynami (Rafał dojechał rowerem z Bemowa więc ma już 20 km na liczniku, ale co to dla ironmana). Najpierw oglądamy i podziwiamy nowy rower Ani, po czym ruszamy poganiani telefonem przez zniecierpliwionego Radka, który ma dołączyć do nas w Józefowie. Jedziemy pustymi ulicami Gocławia w piątkę: Ania, Renata, Rafał, Adam (Smoku) i Darek. W Aninie nasz skład powiększa się o Piotra, a w Józefowie na koło wskakuje nam Radek, dając sygnał żebyśmy się nie zatrzymywali. W ten sposób w locie zrobił się niezły peletonik. Rafał z Radkiem jadą pierwsi, za nimi Darek, a potem Piotr, Renata z Anią i na końcu zamykający stawkę Adam. Pierwszy super krótki postój na regulacje techniczne na moście przez Świder pozwala na przywitanie się grupy i omówienie strategii dzisiejszej wycieczki.
Mijając Wiązowną, Żanęcin, Gliniankę po przejechaniu 41,5 km (dla tych, którzy startowali z Gocławia) zatrzymujemy się na pierwszą dłuższą przerwę zaplanowaną przy skrzyżowaniu z dk nr 50 na parkingu dla TIR-ów.
A teraz zagadka dla tych, którzy lubią łamigłówki pt. "Który element nie pasuje do pozostałych?" Czy już widzicie na zdjęciu poniżej?
Jest tam sklep spożywczy gdzie można uzupełnić bidony i kupić słodkie małe co nieco. Nie ma na szczęście upału, ale te 24 stopnie i trochę słoneczka też potrafi wyssać płyny, więc pijemy, dużo pijemy.
Potem śmignęliśmy uciekając jak najszybciej z 50-tki, która wyraźnie nie jest drogą dla rowerów i po ok. 1 km skręciliśmy na Teresin, przejechaliśmy przez Siennicę, Parysów, Trąbki, dalej przecięliśmy dk nr 17 i skierowaliśmy się na Pilawę. Tutaj na drogach nie ma zbyt dużego ruchu i można jechać obok siebie. Rafał z Radkiem nadają tempo, za nimi Darek z Piotrem. Ja z Anią nieco z tyłu. Za nami cały czas asekuracyjnie Adam. Podziwiamy okolice, ale głównie jednak jesteśmy zajęte rozmową, czyli jedziemy na tyle spokojnie aby móc gadać, ale też nie stracić z oczu chłopaków, którzy jednak zdaje się nie przyspieszają zbyt mocno.

W Osiecku rzut oka na wielkie gotyckie wieże XV-wiecznego kościoła i zaczynamy marzyć o drugim miejscu postojowym w Warszawicach. Nareszcie (na liczniku mam 97 km) można rozprostować zdrętwiały kark i przemaszerować kilka kroków rozluźniając napięte mięśnie nóg. Rozmawiamy o naszych kolegach, którzy właśnie jadą na rowerze 180 km w trakcie zawodów IM w Klagenfurcie. Myślimy o nich całą drogę i w ramach solidarności też pedałujemy, tyle że z małymi przerwami, a oni non stop i mając w perspekywie do przebiegnięcia jeszcze maraton. A tutaj ściskamy wszyscy mocno kciuki za powodzenie ich startu i pomyślne ukończenie:
Z Warszawic pozostał do przejechania fragment trasy nadwiślańskiej przez Glinki, Otwock Wielki, Karczew. W Józefowie pożegnał się z nami Radek, a my dojechaliśmy do ostatniego strategicznego punktu naszej wycieczki - kawiarni w Aninie na ul. Lucerny.
Po 135,5 km można już coś więcej powiedzieć o swoich siodłach. Które było najlepsze? Kto nie ma powodów do narzekania, a kto jeszcze będzie musiał długo szukać tego swojego? Prezentujemy te siodła, których właściciele wytrwali do tego miejsca wycieczki, choć nie wiadomo czy wszyscy byli do końca przekonani o właściwym doborze tego elementu roweru.

Czy to żółte sprawdziło się wie tylko Adam.
A może to białe? Jest takie ładne.
O, to wygląda na wygodne.
Te czarne są nieco siermiężne w wyglądzie, ale nie najgorsze w użytkowaniu.
Kawałek torciku, sok, lody i po odbudowaniu start węglowodanowych czas zbierać się na końcowe 5,5 km w kierunku punktu startu aby zamknąć dzisiejszą 141 km wycieczkę. Piotr ma do domu tylko 1 km więc już się tutaj z nim żegnamy. Rafał też już pośpieszył do domu. Zostaliśmy we czwórkę: Ania i DAR.
Zakończeniem wyprawy było odwiedzenie w kompletnych strojach kolarskich lokalu wyborczego, czym wzbudziliśmy pewne zainteresowanie komisji wyborczej.

Pokaż Trasa 4 lipca 2010 na większej mapie

27.06.2010

Kolejny dzień znów na rowerach i w tym samym składzie co ostatnio: Renata, Piotrek z Anina i Darek. Trasa nieco dłuższa (85 km) i z objechaniem trasy Półmaratonu Wiązowskiego. Wystartowaliśmy spod domu i na Lucerny w Aninie spotkaliśmy się z Piotrem. Pojechaliśmy wspólnie wzdłuż torów linii otwockiej aż do Józefowa (Piotr jechał tam pierwszy raz na swoim nowym rowerze szosowym więc odczuł każdą dziurę w asfalcie, my już się trochę przyzwyczailiśmy do tego ekstremalnego fragmentu), potem Wiązowską do skrzyżowania z 17-tką. Dziś jednak przejechaliśmy skrzyżowanie prosto kierując się do Wiązowny i następnie Żanęcina. Na asfalcie widoczne były oznakowania trasy biegowej (linia startu/mety za mostem przez Mienię, pierwsze 500 m, potem nawrót po 2,5 km i po 5 km, w drodze powrotnej tą samą trasą widziałam jeszcze 15 km, niestety nie było nigdzie 10 km - czy ktoś wie gdzie się podział 10 km?). Minęłiśmy jeszcze kilka tablic z nazwami wsi, których nie pamiętam i dojechaliśmy do dk nr 50. Tam był pierwszy postój, drugi zaplanowaliśmy w Aninie.
Zdrówko!
To zawsze pomaga dojechać końcowe kilometry do domu.

26.06.2010

Tyle gadaliśmy o jeździe na rowerze szosowym, że kolejna osoba wpadła w sidła. Oto najnowszy nabytek Piotra z Anina:
A tu Darek podziwia nową maszynę Piotra. Za chwilę ruszymy na wspólną wycieczkę drogą krajową nr 17.
Tego dnia przejażdżka była krótka (dojechaliśmy od miejsca zbiórki przy Karczmie Żywieckiej do stacji BP przed Garwolinem i wróciliśmy tą smą drogą). Liczniki pokazały 62 km. Renata z Darkiem przebrali się w stroje biegowe i przemierzyli na nogach jakieś jeszcze dodatkowe 8 km niebieskim szlakiem po lesie.

03.06.2010

Po pływaniu w wodach Zalewu Tatar w Rawie Mazowieckiej:
przebraliśmy się z pianek w stroje kolarskie. Luiza wraz z Olką prezentowały się nad wyraz profesjonalnie w swoich strojach klubowych:
Teamowy WV DAR-u zabiera trzy rowery i trzech pasażerów:
Rowery jadą w bardzo przestronnej kabinie, czego nie można już powiedzieć o pasażerach.
Czasowy i zwykłe szosówki w równym rzędzie obok siebie, jak konie wyścigowe w boksach czekają na sygnał:
Jeszcze tylko skarpetki i buty...
i można jechać.
Znad Zalewu pojechaliśmy na krótką przejażdżkę rowerami. Radek na minimalistyczne 10 km, Renata z Darkiem i filem na 34 km pętlę z nawrotem na rondzie w Żelechlinku. Luiza z Olką zadowoliły się trasą ok. dwudziestukilku km. To była bardzo udana wycieczka, zwłaszcza że trasa prowadziła pustymi pod względem ruchu samochodowego, lokalnymi drogami, ale z nawierzchnią alsfaltową lepszą niż niejedna droga krajowa. Do tego teren dość pagórkowaty co dało możliwość przećwiczenia kilku podjazdów. Na 34 km odcinku suma przewyższeń wyniosła 160 m.
mapa trasy rowerowej

22.05.2010

Krótka wycieczka, która stała się przyczynkiem do napisania krótkiej opowiastki:

Jest piątkowe popołudnie. Renata postanowiła samodzielnie wymienić dętkę w swoim rowerze, bo ostatnio ciągle trzeba było przed każdą jazdą dopompowywać koło. Gdy wszystko jest gotowe wybiera się razem z Darkiem na krótką przejażdżkę rowerową za miasto.

Gdy wreszcie udało się ominąć chodnikiem stojące w korku auta moglibyśmy jechać dalej, ale koło, w którym Renata zmieniała dętkę wymaga dopompowania. Dobrze, że Darek ma ze sobą pompkę. Za kolejnym skrzyżowaniem zatrzymujemy się sprawdzić stan powietrza w oponie felernego koła. Mogłoby być lepiej, ale jest spora szansa, że wytrzyma do końca.

Dojeżdżamy do naszego punktu zwrotnego i wtedy okazuje się, że w kole już zupełnie nie ma powietrza. Zatrzymujemy się i z powodu chmary komarów wymieniamy ekspresowo dętkę. Zaczyna zmierzchać, a jazda rowerem bez lampek po nieoświelonej ulicy przez las nie należy do udanego pomysłu, dlatego wracamy do domu. Niestety po kilku kilometrach okazuje się, że to samo koło, z którym borykamy się od początku dzisiejszej jazdy, znów wysiadło. A niech to szlag! Znowu flak, a nam została ostatnia zapasowa dętka. Jeśli znowu coś się stanie to wtedy powrót będzie na piechotę z rowerem na plecach, co w butach z szosowymi blokami może trochę potrwać. Darek sprawdza teraz dokładnie oponę od wewnątrz i zewnątrz, ja sprawdzam obręcz. Wreszcie jest: mały drucik wbity w oponę, zupełnie z wierzchu niewidoczny. Szybkie założenie dętki i opony, pompowanie, włożenie koła, zacisk, składanie gratów i jazda. Ostatnia naprawa wystarcza na powrót do domu bez dalszych przygód. Wycieczka krótka, ale pełna wrażeń oraz nauk z niej płynących.

Wnioski i rady na przyszłość z powyższego tekstu:
1. Nigdy nie wyjeżdżaj nawet w najkrótszą trasę bez zapasowej dętki lub nawet dwóch oraz pompki rowerowej.
2. Zawsze podczas wymiany przebitej dętki sprawdzaj czy coś co spowodowało przebicie (kawałek szkła, drut, mały kamyk) nadal nie tkwi w oponie.
3. Nie jeździj sam, z drugą osobą jest dużo bezpieczniej i przyjemniej :).

15.05.2010

Dzisiejsza sobotnia wycieczka rowerowa nieco się wydłużyła. Najpierw jedziemy we czwórkę (Renata, Rafał (suf), Piotrek i Darek) szukając dogodnej trasy do jeziorka Moczydło w Karczewiu. Tam spędzamy chwilę podczas gdy Rafał z Radkiem, który dojechał nad jeziorko, zmoczą pianki na pierwszym w tym sezonie pływaniu.

Od Karczewa jedziemy dalej już tylko we trójkę (Renata, Piotrek i Darek) wałem nadwiślańskim. Trasa bocznymi drogami o dobrej nawierzchni wije się pośród sadów. Kwitnące drzewka owocowe, panująca wokół cisza tak nas nastroiła, że zamiast wracać po kilkunastu km postanowiliśmy jechać dalej. Zresztą wzmocniliśmy się batonikiem i sokiem kupionym w wiejskim sklepiku, gdzie przy okazji wymieniliśmy kilka zdań z miejscową ludnością. Moje buty rowerowe z blokami oraz reszta kolarskiego stroju (kask, okulary) wzbudziły ożywienie wśród tej części ludności, która zwykle wspiera framugę drzwi i sączy żółtawy napój z butelki. Musiałam udzielać odpowiedzi na szereg różnych pytań jednego z panów, dla którego stanowiłam wyraźną atrakcję między wypijanymi kolejnymi butelkami tego samego napoju.

Droga wśród sadów i uśpionych wiosek zawiodła nas nad osławioną tranzytową autostradę dla tirów: dk 50. Zaczerpnęliśmy mocniej powietrza i ruszyliśmy trzymając się dobrze pobocza. Pierwsze podmuchy przejeżdżających ciężarówek kazały nam mocniej trzymać kierownicę roweru, ale im dalej, tym pobocze było szersze. Tak było aż do ronda w Kołbieli, a w zasadzie na długo przed rondem trzeba było uzbroić się w cierpliwość i albo prowadzić rowerem obok szosy, albo jechać ubitym żwirowym poboczem. Sznur samochodów ustawionych w kolejkę oczekiwało swojego wjazdu na rondo. Po wydostaniu się z tego korka skręcamy na naszą ulubioną 17-tkę. Tutaj czujemy się już jak w domu - znamy każde skrzyżowanie, każdy przydrożny bar i stację benzynową. Na jednej z nich zatrzymujemy się na uzupełnienie płynów i węglowodanów. Posileni ruszamy dalej. Zaraz będzie skręt w lewo na Wiązowską i już znana droga do Józefa, a wreszcie Anin (na tej trasie znam już każdą dziurę w asfalcie). Tradycyjnie już zatrzymujemy się na Lucerny na pożegnalne ciasto i kawę z Piotrkiem. Rozmowa miło się sączy, zmęczenie daje o sobie znać, a do domu stąd już tylko 8 km.

Podsumowanie techniczne: licznik zmierzył mi z całości 106 km (wraz z dojazdem do Karczewa i z powrotem z cukierni do domu) i śr. prędkość 25,6 km/h, choć były długie odcinki na szosie gdzie jechaliśmy ze średnią 30-32 km/h, zwłaszcza tam gdzie dawaliśmy sobie zmiany i ciągnęliśmy równym tempem.

18.04.2010

Bezchmurne niebo, ale trochę wieje wiatr i jest chłodno. Nie zatrzyma nas to jednak w domu. Kot Misiek obserwuje nas z wysokości parapetu, a my gromadzimy "zestaw małego kolarza": spodenki rowerowe, koszulki, kaski, buty (pamiętać dokręcić bloki), bidony, batoniki na drogę. Zapowiada się długa wycieczka. Widząc nasze przygotowania zdaje się, że pyta retorycznie: znów was nie będzie długo w domu?
Renata z Darkiem jadą najpierw do Józefowa. Tam czeka w umówionym miejscu Radek. We trójkę łatwiej będzie zmieniać się, co przy dzisiejszym silnym wietrze nie jest bez znaczenia. Staramy się sprawiedliwie dawać zmiany, ale też nie szarżujemy zbyt mocno, bo w planach mamy trasę 120 km. Kierujemy się najpierw do drogi krajowej nr 17. Jej szerokie podbocze bardzo dobrze znamy. Jest niedzielny ranek, więc ruch jest umiarkowany, nie jeżdżą ciężarówki. Idzie nam jak po maśle. Z na przeciwka pozdrawiają nas inni kolarze, jest nawet jeden spory peleton. Szkoda, że jadą w przeciwną stronę. Mijamy Kołbiel i w Lipówkach skręcamy na drogę 805. Za Pilawą jest pierwszy krótki postój na rozprostowanie pleców. Potem Osieck, Warszawice (znów przerwa, tym razem na lody). Droga prowadzi polami, więc wiatr daje się we znaki bardziej. Przecinamy niebezpieczną dk 50 (znana z wielkiej ilości TIR-ów) i kierujemy się na Glinki. Teraz będziemy jechać pustymi drogami wałem nadwiślańskim.
W okolicach Otwocka Małego i Wielkiego jeszcze jedna nieplanowana przerwa. Wypatrzyliśmy bowiem blisko drogi jeziorko. Stało się ono natychmiast przedmiotem naszych dociekań odnośnie jego czystości i dostępności w celu pływania. Triathloniści widzą w każdym zbiorniku wodnym potencjalne miejsce do treningów w wodzie otwartej.
Jeziorko wygląda zachęcająco. Jest łatwy dostęp do wody i nie było śmieci.
Darek z Radkiem zastanawiają się czy woda jest równie czysta na jaką wygląda z pobieżnych oględzin z brzegu.
Na razie jednak musimy wracać do domu. Licznik Radka pokazaje, że już sporo nakręciliśmy, ale do domu mamy jeszcze kawałek.
W Józefowie Radek pożegnał się z nami, a my mieliśmy jeszcze ok. 20 km.
Wreszcie w domu:
Tutaj można obejrzeć przebieg naszej trasy:

Pokaż Giro de MPK - 18.04.2010 na większej mapie

04.04.2010

Glinianka to cel naszej pierwszej dłuższej wycieczki rowerowej otwierającej sezon szosowy w 2010. Jedziemy z Darkiem najpierw naszą podstawową trasą wzdłuż kolei warszawsko-otwockiej, by w Józefowie odbić na drogę do Wiązowny. Po drodze pierwszy przystanek - nad Mienią. Po długiej zimie przyroda próbuje nadgonić czas i zieleń zaczyna nieśmiało wkradać się do krajobrazu. Nie ma jednak gąszczu panująceo zwykle w tym miejscu i sporo wody upłynie jeszcze w rzeczce, której nie będzie widać letnią porą zza ściany drzew i krzewów. Niebo bezchmurne jak na Hawajach, a i słońce zaczęło przygrzewać, więc korzystając z postoju zdejmujemy z siebie pierwszą warstwę ubrań. Odwieczny problem przełomu zimnej i ciepłej pory roku: nigdy nie wiadomo jak się ubrać. Z tego miejsca mamy jeszcze kawałek i będzie Wiązowna. Jedziemy fragmentem trasy półmaratonu wiązowskiego i widzimy kilka oznaczeń kilometrowych namalowanych żółtą farbą na asfalcie. Myśląc o biegaczach, który zmagają się z tą trasą w lutowe dni, mijamy pola gdzie zawsze wieje. W przedrożnym rowie miga mi biała plama kobierca kwitnących zawilców. Czyli wiosna zdążyła.

Dojechaliśmy do Glinianki. Nie jesteśmy zmęczeni, ale jest pretekst do krótkiego odpoczynku.
Podziwiamy kościół w Gliniance i jemy drugie śniadanie. Do domu wracamy nieco zmodyfikowaną trasą. Odbijamy na 17-tkę i tutaj doznajemy ulgi gdyż asfalt jest bez dziur przez co nasza prędkość na tym odcinku dramatycznie wzrosła. Jazda bocznymi drogami dostarcza więcej wrażeń estetycznych każdej wycieczce, jest jednak bardziej uciążliwa ze względu na jakość nawierzchni. Ale cóż zrobić? Tras dobrej jakości dla rowerów szosowych i tak mamy pod dostatkiem, więc nie ma co narzekać. Najgorsi są tylko kierowcy zamknięci w swoich autach i trąbiący czasami na znak abyśmy zjechali na marne i niemiłosiernie nierówne ścieżki rowerowe. Ot, taka refeksja na początku sezonu związana z jazdą po polskich drogach.