rowerem szosowym_2009:

26.07.2009

Z niedzielnej wspólnej wycieczki DAR-u z Luizą zrobił się trening interwałowy między chmurami. Ledwo dojechaliśmy do Falenicy gdy złapał nas pierwszy tego dnia deszcz. Darek postanowił zawracać, wkrótce po tym jak ochlapał go przejeżdżający obok samochód. Na szczęście blisko była stacja benzynowa, na której trochę podeschliśmy, popijając kawę. Jednak plan dojechania do Kącka wziął w łeb. Widząc kolejne chmury kłębiące się na niebie definitywnie wracamy w kierunku Warszawy. Przemykamy się lokalnymi bocznymi uliczkami, podziwiając przy okazji podmiejską niską zabudowę. Po drodze jeszcze jeden przymusowy postój po daszkiem w oczekiwaniu na przejście kolejnej ulewy, by zakończyć wycieczkę znów w strugach deszczu. To była próba generalna naszej wytrwałości na jazdę w "pełnym zanurzeniu".
Tutaj dziewczyny prezentują się w miarę jeszcze suchych strojach.

10.05.2009

Po wczorajszej godzinnej rozgrzewce na drodze krajowej nr 17, kolejna majowa niedziela, znów upłnęła nam na rowerach szosowych. Dziś wycieczka z założenia miała być trzygodzinna i raczej w spokojnym tempie, ale jej zakończenie w postaci akcentu burzowego nieco przyspieszyło nam finisz. Początek jednak upływa nam w pełnym słońcu i tylko późniejsze coraz większe podmuchy wiatru dają pierwsze oznaki zmieniającej się pogody.
Po zjechaniu za Świerkiem z 17-tki, która jest tradycyjnym początkiem i końcem naszych wycieczek po wschodniej części okolic W-wy, przekraczamy najpierw most na Świdrze. Jest miło i myślimy o spływie kajakowym po malowniczo wijącej się rzece.
Ciekawe ile lat ma ten most?

Potem docieramy do tego ponurego miejsca gdzie parkuje mnóstwo tirów i musimy ok. 1 km przejechać drogą nr 50, bardzo nieprzyjemny fragment naszej trasy. Czy nasze kruche rowery miałby jakiekolwiek szanse?
Krótki odpoczynek w Starej Wsi za Siennicą. Już tędy jechaliśmy niedawno, więc dobrze pamiętam ten fragment. Potem skręcimy na drogę, która zaprowadzi nas do Dłużewa.
Znów przekraczamy Świder, tym razem w bardzo urokliwej okolicy. Życie płynie tutaj sielsko, anielsko. Mijamy dwór w Dłużewie, w którym obecnie co prawda nie mieszkają już jego właściciele, ale służy on studentom ASP jako baza do plenerów.
Potem mijamy ciąg wsi: Majdan, Radachówka i Sufczyn. Asfalt jest miernej jakości, ale za to po drodze wyłoniła się taka drewniana kaplica.
Z daleka już było słychać drogę nr 17, trochę się już ucieszyłam, bo to oznaczało, że do domu mamy blisko, a niebo mocno zachmurzone i tylko patrzec jak spadnie deszcz. Zatrzymujemy się jeszcze na stacji benzynowej uzupełnić napoje, gdy błysnęło się i spadły pierwsze krople. Nie tracimy jednak rezonu, w końcu zostało nam tylko 20 km prostej drogi. Na początku jest nawet całkiem fajnie. Wkrótce jednak okazuje się, że ciepły deszczyk zamienia się w strugi deszczu, buty nabierają wody, woda kapie z kasku, okulary zachlapane i zaparowane (przydałyby się wycieraczki), ubranie przemoczone, a my stajemy się z każdym kilometrem coraz bardziej brudni od chlapiącej spod kół wody z kurzem i piachem. Piach skrzypi mi nawet między zębami. Teraz dwa zdjęcia dokumentujące straty po przejechaniu takiego małego odcinka. Wszystko nadawało się do intensywnego prania. O rowerach nie wspomnę. Takie uroki zabawy w deszczu.

03.05.2009

Pogoda wyśmienita, prawie niewyczuwalny wiaterek, słonecznie. Majowe święto, więc ruch niewielki, można jeździć nawet drogami krajowymi. Tym razem z Lubomirem, TSK i filem jedziemy na objazd północno-wschodniej części okolic Warszawy.

więcej zdjęć
Mapa wycieczki 03.05.2009

02.05.2009

Wczoraj sprawdzaliśmy swoje możliwości rozwijania szybkości na płaskiej trasie w okolicach Mariewa na tzw. mikroczasówce, czyli jeździe indywidulanej na czas na odcinku ok. 6 km. Trzeba było jechać na maksa przez 3 km, potem nawrotka i powrót. Adam Krzesak fotografował nasze zmagania. Był wiatr i nie jesteśmy ustaysfakcjonowani ze swoich osiągów (Renata 12 min 25 sek /śr. pr. 30 km/h, Darek 10 min 56 sek /śr. pr. 34 km/h/. Trzeba będzie powtórzyć tę próbę. Mieliśmy za to okazję spotkać się w sympatycznym gronie znajomych i fajnie spędzić czas w pierwszy dzień majówki.

27.04.2009

Pierwszy rowerowy maraton szosowy już za nami. Piękne okolice Wzgórz Trzebnickich, wiosenna zieleń, kwitnące na polach żółte łany rzepaku i słoneczna pogoda, sprawiły, że odbiór imprezy był jeszcze bardzo pozytywny. Jedynie nawierzchnia trasy, po której jechaliśmy, nie wszędzie była zadowalająca, ale to nie wina organizatorów. Można było wybrać dystans: 125 km i 250 km. Nam udało się przejechać w zdrowiu i bez przygód 125 km, a Renata przywiozła puchar za 3 miejsce w kategorii wiekowej.

Relacja Renaty z tej imprezy. Zdjęcie z trasy wykonane przez Kasię Sidor. Dziękujemy bardzo.

19.04.2009

To była planowana trasa na tę niedzielę:


Pokaż Wycieczka na niedzielę 19.04.2009 na większej mapie

Zdecydowaną większość udało się przejechać wg mapy, ale były dwie pomyłki nieistotne z punktu widzenia kilometrażu, zaś wpływające na tempo jazdy. Tym razem nie udało się zebrać chętnych do jazdy w jednym miejscu, podzieliliśmy się na kilka grup: była grupa północno-zachodniej w składzie Jeglin, Lubomir i fil, która wróciła z przejażdżki po okolicyz ze stanem licznika ok. 150 km (uff, dobrze że się z nimi nie umówiliśmy), północno-wschodnia z łącznym kilometrażem 80 km oraz nasza wschodnia.
Sprawozdanie dwójki wschodniej (ja i Darek) - mój licznik w sumie pokazał 120 km bez 500 metrów. Dobrze, że nikt z nami się nie zabrał, bo mogłyby być narzekania na jakość nawierzchni (w pewnym momencie, wybierając na mapie drogę oznaczoną jako asfaltową, natrafiliśmy na odcinek specjalny, gdzie musieliśmy poprowadzić rowery przez kawałek). Przygód nie było końca, bo zgubiliśmy trasę raz, czy ze dwa razy, Darkowi przestał działać licznik (co dla przywódcy jadącego przodem /dżentelmeńska osłona przed wiatrem/ oznaczało kręcenie z wyczuciem i oglądanie się co chwila czy towarzyszka niedoli nadąża), a na koniec okazało sie, że zacięła się klamerka w butach i nie można zdjąć rowerowego buta, aby go zastąpić takim nadającym się do naciskania pedału w samochodzie. W ogóle uważam, że to nie był nasz dzień. Było jednak kilka rekompensat wyboru tych okolic: przy bocznych drogach widzieliśmy na łące bociany, skradającego się lisa i wiosenne kolory przyrody.

12.04.2009

Poranek w Niedzielę Wielkanocną spędziliśmy z mapą "Okolice Warszawy wschód" w kieszeni. Darek pracował już jakiś czas temu nad trasą. Pogodę mieliśmy nie najgorszą: o 7 rano było 10 st. Brak słońca wskazywał, że temperatura nie podniesie się drastycznie w ciągu najbliższego czasu dlatego wróciliśmy się po cieplejsze rękawiczki zakrywające palce. Kurtki miały nas chronić od wiatru (ja testowałam dziś swoją nową, jeszcze nie używaną). Ruszamy we trójkę: Luiza, Renata i Darek. Jedziemy Wałem Miedzeszyńskim w stronę Otwocka. Dalej cały czas prosto, mijamy po drodze Karczew i dojeżdżamy do Otwocka Wielkiego. Teraz musimy skręcić w odpowiednią drogę, która doprowadzi nas do Glinek. Za Glinkami na licznikach mamy 35 km.
Tutaj Luiza odbija na 50-tkę na wschód w drogę powrotną, my na zachód na dalszą część naszej pętli. Trasa wiedzie najpierw wśród pól, a potem za Sobieniami romantycznie w lesie, w którym aż biało od zawilców, a w przydrożnym rowie przeglądają się w wodzie żółte kaczeńce. Nie zatrzymujemy się, bo mam wrażenie że czasu jest mało, a przed nami wciąż więcej niż połowa zaplanowanej wycieczki. Z daleka widać już wieże kościoła w Osiecku. Za kościołem czeka nas podwójna premia w postaci chropowatego asflatu, najwięcej cierpią na tym nadgarstki. Ciągnęło się tak aż prawie do Taboru. Potem dwie krzyżówki i jesteśmy pod Celestynowem.
Wzmacaniamy się żelem energetycznym i ruszamy: Celestynów-Stara Wieś-Pogorzel, a dalej prosto wzdłuż torów kolejowych. Ruch nieco się wzmógł, a szosa pozostawia na niektórych odcinkach trochę do życzenia, ale jakoś idzie. Jeszcze tylko kawałek Lucerny, potem Wabrzeską i po minięciu Traktu Lubelskiego prawie widać osiedle Gocław. Patrzę na licznik: dystans 101 km, czas jazdy 3 h 50 min, śr. pr. 26,5 km/h, max 37 km/h. Ładny początek dnia, a na stole wielkanocnym czekają już na nas: żurek, jajka, mazurek...

Pokaż Wielkanocka wycieczka na większej mapie

05.04.2009

Tym razem peleton liczył 5 osób, od lewej: Renata, Adam, Luiza, Darek i Bartek. W Radiówku zjechaliśmy z trasy nr.17 i skręciliśmy w kierunku Żanęcina. Dalej trasa wiodła przez: Gliniankę, Dobrzyniec, Rudzienko, Teresin, Pogorzel, Siennicę, Parysów i Trąbki. Na 17 ponownie znaleźliśmy się na skrzyżowaniu, do którego dojechaliśmy poprzednim razem. Pogoda, tym razem była po naszej stronie. Było ciepło (21 st.), nieznacznie przeszkadzał tylko wiatr, głównie podczas powrotu. Poniżej mapa naszej wycieczki i zdjęcia naszych rumaków ;-)

Pokaż dk 17 i droga Glinianka-Parysów na większej mapie

22.03.2009

Zdjęcie wykonane przez Lubomira
Niedziela zaś, znów była pochmurna i chłodna. A w planie wycieczka rowerem szosowym. No cóż, nie pozostało nic innego, jak ciepło się ubrać, zabezpieczyć stopy, które na rowerze najbardziej marzną. Za radą Sylwka (biegacza i kolarza, który przejechał w swoim życiu pewnie tysiące kilometrów) zakładamy po dwie pary cienkich skarpet, a pomiędzy nie ... folię aluminiową, aby zwiększyć izolację. Zobaczymy, czy się sprawdzi w temp. 2 stopni C. Jedziemy do Starej Miłosnej na miejsce zbiórki. Pojawiają się kolejni uczestnicy dzisiejszej wycieczki. Po ostatnich oględzinach rowerów, dopompowaniu kół, ruszamy zwartą grupą w kierunku drogi krajowej nr 17. Na początku nieśmiało z tyłu za wprawnymi kolegami kolarzami, ale później coraz bliżej peletonu, bo wiatr utrudnia jazdę samotnie. Grupa osłania i daje motywację do utrzymywania tempa jazdy. Jedziemy cały czas szosą nr 17, szerokie pobocze pozwala nawet na jazdę dwóch rowerów obok siebie. Na podjeździe kilku kolegów wyrywa do przodu robiąc sobie premię górską, ale potem tempo wraca do średniej przyjaznej początkującym. Staram się nie gubić czołówki, doganiam ich i jedziemy dalej razem. Przed nami, znajomy mi z ubiegłotygodniowej wycieczki z Darkiem tą samą trasą, podjazd na wiadukt kolejowy w Lubieniu. Jeszcze tylko kawałek i będzie półmetek zaplanowany w barze Huzar. Bar okazuje się być jednak nieczynny i jedziemy dalej. Mijana po drodze tablica mówiła o stacji benzynowej za 5 km. Robimy sobie przerwę na gorące napoje i ciasteczka, rozgrzewamy zziębnięte stopy. Zanim ruszymy w drogę powrotną zahaczamy jeszcze o bar, w którym oglądamy zwycięski finisz Justyny Kowalczyk. Podbudowani zwycięstwem rodaczki w Pucharze Świata w narciarstwie biegowym, grupa rusza zmagając się z wiatrem. Powrót zajął nam w sumie 5 minut dłużej, pewnie właśnie z powodu tego wiatru. Moje odczucia z jazdy w grupie na tym odcinku były inne niż jazda samotnie. Fajnie jedzie się z doświadczonymi kolegami, którzy wiedzą jak sterować tempem, aby nikt nie został z tyłu, np. na światłach, czy rondzie. Dodatkową zaletą było osłanianie od wiatru i zmiany prowadzącego. W grupie drzemią zupełnie inne siły i jest wielka motywacja dla wolniejszych. Bardzo się cieszę z tej wspólnej wycieczki, która dużo mnie nauczyła i nastawiła pozytywnie do czekających nas do przejechania kilometrów na rowerze.

Tutaj kilka zdjęć z dzisiejszej jazdy

14.03.2009

Złapałam dziś rano za rogi swojego Keli i pognaliśmy szosą. Było cudownie. Świeciło słońce, wiatr tylko od podmuchu przejeżdżających aut i ten nieduży tworzący się przy naszej zawrotnej prędkości. Tylka ja i mój Keli. Tzn. był jeszcze Darek, ale jechał z tyłu, a ja nie mogłam się przecież co chwilę oglądać. No, wiecie nie żebym nie zwracała na Darka zupełnie uwagi, ale musiałam przecież panować nad kierownicą i patrzeć co się dzieje przede mną. A wrażenie niesamowite (dla kogoś kto pierwszy raz w życiu jechał szosą na rowerze szosowym - śmiesznie brzmi), bo rower lekki i taki wrażliwy. Zanim się nie zgraliśmy musiałam nieźle uważać na to delikatne cudo. Najbardziej się zaniepokoiłam, gdy się okazało, że nie mam czym hamować. Ojoj, gdzie są te klamki, no tak były, ale w zupełnie innym miejscu niż do tej pory ich szukałam. Potem już była tylko zabawa ze zmianą biegów, wciąż wrzucałam nie taki bieg jak chciałam, zamiast lżejszego wchodziło ciężkie przełożenie, bo się myliłam. W drodze powrotnej Keli już wiedział czego od niego oczekuję i nawet dogoniliśmy inną parę na szosówkach, która mijała nas po drodze gdy zatrzymaliśmy się na moment rozprostować plecy.

Wyświetl większą mapę

08.02.2009

Wreszcie został dokonany ostateczny wybór i Darek stał się szczęśliwym posiadaczem rogatego przedstawiciela ze stajni Kellys. Pomimo, że z sobotniego słońca pozostało już tylko wspomnienie, a niedzielne niebo zasnute ciężkimi i ciemnymi chmurami, ruszyliśmy odważnie naszą ulubioną drogą nr 17. Początek bardzo budujący. Nasze ubiory i tempo stawiały nas wśród pozdrawiających się jadących z naprzeciwka kolarzy. Powrót, niestety w coraz większym deszczu oraz przy odczuwalnym spadku temperatury, nie był wcale szybszy niż się spodziewaliśmy. Wizualizacja sauny i gorącej herbaty w termosie czekającym tuż przy Zakręcie nadały jednak sens naszym ostatnim kilometrom.

Trasa dzisiejszej wycieczki rowerowej:


Wyświetl większą mapę