imprezy_maraton_puszczański:

IX Maraton Puszczański 17.12.2005

tekst: Renata zdjęcia: Renata
Maraton Puszczański to cykliczna impreza organizowana przez Klub Biegowy „Droga” i zapowiedziana w tym roku jako IX jego edycja. Trasa została wcześniej opracowana przez Wojtka i składała się z trzech, coraz krótszych pętli, w większości prowadzących szlakami turystycznymi w Kampinoskim Parku Narodowym, ale były też fragmenty po nie oznakowanych ścieżkach. Pierwsza pętla miała 21,7 km, druga - 12 km, a trzecia – 8,7 km. Start i meta oraz początek i koniec każdej pętli były na parkingu w Roztoce. Obejrzeliśmy dokładnie trasę na mapie i czekamy na dobrą pogodę, gdyż ostatnie ulewne deszcze mogły zamienić leśne ścieżki w grząskie i trudne do biegnięcia sucha stopą odcinki. Śnieżna zadymka przy dodatniej temperaturze nie zapowiadała dobrze warunków dla planowanego na następny dzień biegu w Puszczy Kampinoskiej. Rano jednak okazało się, że lekki mróz nie rozpuścił wczorajszego śniegu i las pokrywała przyjemna warstewka białego puchu. Niebo jest jeszcze nieco zachmurzone, co nie wróżyło nic dobrego, jednak po dojechaniu do Roztoki, chmury jak na zawołanie dziwnie znikły i wyjrzało słońce, którego nie uświadczyło się co najmniej od tygodnia. Taka pogoda nastroiła wszystkich radośnie, więc po zrobieniu dokumentującego wydarzenie, zdjęcia startujących, zostaliśmy wszyscy zaopatrzeni w opis trasy wydrukowany przez Radka i ruszyliśmy parę minut po godzinie 9 na umowną linię startu.
Jeszcze tylko włączamy stopery, gdyż każdy uczestnik mierzy sobie sam czas biegu.
Po wbiegnięciu do lasu początek prowadził czerwonym szlakiem, ale po 1,2 km biegniemy już bez znaków prosto przez ponad 4 km, by znów dobiec do czerwonych znaków. Czołówka uczestników biegu ruszyła ostro, ja z Darkiem biegniemy swoim tempem. Na szczęście słyszę za nami głosy. To biegnie Daniel i Jarek, którzy chcą pokonać całą trasę i widocznie rozkładają swoje siły równo. Łagodnie pokonujemy kolejne wydmy, których już nie liczę, potem ścieżka zwęża się i biegniemy wśród ośnieżonych traw. Trasa dłuży mi się do momentu dobiegnięcia do Rezerwatu Zamczysko. Tutaj spotykamy Andrzeja, Tadka i Radka, którzy wyraźnie zdziwieni naszym widokiem wyprzedzają nas ostrym tempem. Później okazało się, że to nie my biegliśmy tak szybko, lecz oni pomylili trasę i nadłożyli sporo spotykając się z nami na pierwszej pętli. Po minięciu Rezerwatu Nart, gdzie przyjemnie nas ogrzewało po drodze słońce, dobiegamy niebieskim szlakiem do Górczyńskiej Drogi. Tam mieliśmy skręcić wg mapy i opisu trasy ostro w prawo za zielonymi znakami, ale takich znaków nie było. Po chwili konsternacji, za namową Daniela, który pamiętał trasę z poprzednich edycji maratonu, ruszamy trasą bez znaków. Na drzewach widać prostokąty po starym oznakowaniu, zamalowane jednak teraz szarą farbą. W końcu na naszym „szarym” szlaku pojawia się właściwe zielone oznakowanie, które doprowadza nas do Górek. Mamy już za sobą 12 km, więc odcinek po oblodzonej szosie biegniemy wolno, popijając wodą zabraną do plecaka, żel energetyczny. Biegnąc przez wioskę, na odkrytym terenie czujemy mocne podmuchy wiatru, jednak „wiatroszczelne” kurtki chronią nas przed zimnem. Aby nie myśleć o niewygodach biegu z wiatrem prosto w twarz, zaczynam rozmowę z Jarkiem o jego bieganiu, ale nie kończymy jej bo musimy się skupić na wybraniu właściwej drogi. Z opisu wynika, że powinniśmy skręcić w prawo w pierwszą drogę za mostem na Kanale Łasicy. Traktujemy tę wskazówkę zbyt dosłownie i skręcamy w pierwszą wąską dróżkę. Biegniemy kawałek, ale przytomność umysłu Daniela podpowiada mu, że to nie jest właściwa droga, gdyż jest ona dziewiczo czysta od śladów na śniegu, a przecież powinni tędy przebiec już zawodnicy czołówki maratonu. Zupełnie nieświadomi późniejszych konsekwencji pozostawienia naszych śladów na tej dróżce, wracamy do głównej jezdni i skręcamy w następną odbijającą w prawo nieco szerszą polną drogę, tuż przed kościołem, która okazuje się być tą właściwą, bo doprowadza nas do kolejnego mostu na Łasicy. Widok na moście na nie zamarznięte wody Kanału Łasicy połyskujące w słońcu jest niezwykły. Zatrzymuję się na moście i zapamiętuję ten obraz w głowie, gdyż nie mamy ze sobą aparatu fotograficznego. Potem przebiegamy bajkową aleją całą rozświetloną słońcem, po obu stronach skrzą się gałęzie drzew pokryte topniejącym od ciepła śniegiem. Całość przypomina scenerię do Królowej Śniegu. Wbiegamy następnie do lasu i biegniemy czymś co przypomina groblę. Wówczas Daniel pyta: „Jarku jak znajdujesz tę trasę?” Czułam, że chodzi o jakieś szczególne miejsce. Jak się okazało były to intrygujące Beatę swoją nazwą Parowa Dupne, których skrajem właśnie biegliśmy po dość rozmiękłej ścieżce. W okolicach, które na mapie są nazwane Babską Górką, Darek dziwnie osłabł i został nieco z tyłu. Miałam jeszcze w plecaku po łyku wody oraz podarowane przed biegiem przez Andrzeja suszone morele. Zjedliśmy po porcji owoców i Darkowi jakby się polepszyło, ale postanowił już biec wolniej. Na szczęście do mety dzieliło nas już tylko 3,8 km, dlatego upewniwszy się, że już się nie zgubimy (trasa do Roztoki prowadziła cały czas za zielonymi znakami) pobiegłam dalej nieco szybciej. Biegnąc tak przez las, po miękkiej ścieżce usłanej igliwiem, dogoniłam z łatwością Daniela i Jarka, którzy biegnąc równym tempem, byli tylko trochę przed nami. Dokończyłam, przerwaną postojem, moją odpowiedź na pytanie Jarka o moje biegowe początki i już było widać zabudowania, a za chwilę znaleźliśmy się na parkingu w Roztoce. Po 3 minutach dobiegł na parking Darek, a za nim Radek z Andrzejem i Tadkiem. Było to bardzo dziwne, ale jak się później okazało, oni pobiegli trochę inaczej zielonym szlakiem, tam gdzie my skręciliśmy wg mapy, a nie wg znaków w terenie, co zaowocowało wydłużeniem przez nich trasy o ok. 4 km. Drugim momentem krytycznym dla nich był skręt w prawo za mostem na Łasicy. Radek zakończył swój bieg po przebiegnięciu jednej ale za to solidnie wydłużonej pętli. Natomiast nieustraszeni Andrzej i Tadek pobiegli dalej na swoją drugą pętlę. O innych niespodziankach trasy pozostałych uczestników dowiedzieliśmy się podczas rozmów relacjonujących bieg, w barze Roztoka, gdzie mieliśmy swoją bazę w oczekiwaniu na poszczególne grupy zawodników. Jako pierwsza swój bieg na dystansie 1 pętli ukończyła Beata, która czekała na nas już przebrana i po co najmniej jednej herbacie. Siedziała w barze w towarzystwie trzech mężczyzn, którymi okazali się Ziut Woźniak wraz z dwoma znajomymi. Widać Roztoka była tego dnia miejscem dla wielu ekstremalistów. Na parkingu widzieliśmy też troje ludzi, którzy przyjechali tu z rowerami. Jazda w takich warunkach na rowerze nie należała chyba do najłatwiejszych i była pewnie próbą zarówno dla ludzi jak i sprzętu.
Pijąc herbatę, pojadając i grzejąc się przy kominku w barze Roztoka oczekiwaliśmy na pozostałych puszczańskich maratończyków. Najpierw pojawił się Wojtek, który po przebiegnięciu pełnych trzech pętli miał czas 3 h 49 min. Po niecałej godzinie do baru weszli Daniel z Jarkiem, którzy nie wyglądali na bardzo zmęczonych, lecz przezornie skończyli bieg po drugiej pętli, pokonując w sumie dystans 34 km. Trochę już zaczynaliśmy się niepokoić o dwóch ostatnich zawodników: Andrzeja i Tadka, którzy pomimo znacznego wydłużenia trasy na pierwszej pętli, niestrudzenie pobiegli dalej. Wreszcie po pokonaniu całej trasy przybiega uradowany Andrzej, a 4 minuty po nim wyraźnie zawiedzony Tadek. Nie dziwię się, skoro oprócz planowanych w bardzo trudnym terenie 42 km, przebiegli dodatkowo jeszcze kilka km (pewnie w sumie dało im to dystans ok. 50 km). Po posileniu się w barze i przebraniu się żegnamy się na parkingu, z którego startowaliśmy kilka godzin wcześniej, dziękując sobie za wspólnie spędzony czas.

Epilog

Widząc w drodze powrotnej do domu bilboard’y z reklamami zachęcającymi do świątecznych zakupów, czuję się szczęśliwą osobą, która nie musiała biegać w sobotnie przedpołudnie po sklepach, lecz mogła biegać po lesie z grupą przyjaciół, z dala od zgiełku centrów handlowych i ludzi przepychających się z wózkami pełnymi zakupów. Ten dzisiejszy kameralny bieg z udziałem 9 uczestników, zorganizowany w terenie bez specjalnych oznaczeń trasy i bez medali na mecie, był sam w sobie nagrodą dla startujących poprzez możliwość podziwiania puszczańskich urozmaiconych terenów oraz rozmów z sympatycznymi uczestnikami biegu, którzy chyba w większości rywalizowali bardziej sami z sobą niż z innymi. Tak przynajmniej było ze mną i Darkiem i miałam wrażenie, że również z Danielem i Jarkiem, z którymi prowadziliśmy bardzo miłe pogawędki w czasie biegu, nie ścigaliśmy się jakoś specjalnie, a raczej biegliśmy w grupie starając się wspólnie zorientować w terenie, dzięki czemu pewnie uniknęliśmy przykrych niespodzianek na trasie w postaci dodatkowych kilometrów, biegu w wodzie po kostki itp. Jeśli będzie X Maraton Puszczański, to weźmiemy w nim udział z całą pewnością, nawet gdybyśmy mieli doświadczyć podobnych atrakcji.