imprezy_półmaraton_warszawski:

I Półmaraton Warszawski 26.03.2006

tekst: Renata zdjęcia: Adam i Krzysztof
Ten bieg był łatwy i trudny zarazem. Jesteśmy z niego zadowoleni, ale też nie do końca. Zawsze zostaje pewien niedosyt, że można było pobiec lepiej, ale cóż trzeba być cierpliwym i pracować dalej – sezon biegowy dopiero się rozpoczął. Przez całą zimę królowały narty biegowe, a że była długa to każdy pamięta te opady śniegu, a mroźne poranki były jeszcze kilka dni temu. Jednak w przeddzień Półmaratonu wyjrzało na dłużej słońce i zrobiło się bardzo ciepło. W zupełnie wiosennej aurze truchtaliśmy po Lasku Bielańskim w ramach SBBP o nietypowej porze, bo spotkaliśmy się o 10, zamiast o 8 rano. Ale na takie małe odstępstwo przed półmaratonem można było sobie pozwolić, zwłaszcza, że odwiedzili nas goście z Grupy Górnośląskiej: Ulka, Agnieszka, Lecho i Szpaq.

Po południu znów się widzimy, tym razem na Pasta Party, które odbywa się w szkole na ul. Starej na Podzamczu. Odebraliśmy już numery startowe, chipy do pomiaru czasu i worki z numerami. W domu przypinam numer startowy do koszulki, szykuję resztę stroju na jutro, wplatam w sznurówkę buta chip. Wszystko już gotowe i wtedy powstaje dylemat: w co spakować ubrania do przebrania się po biegu? Mierzę otrzymaną od organizatora torbę reklamową, ale nijak nic nie chce mi się zmieścić, a przydałoby się tez mieć buty na zmianę, zwłaszcza, że wg prognozy ma jutro padać deszcz. Mam pomysł aby zabrać worki na śmieci i podpisać je swoim numerem przed oddaniem do depozytu. W końcu decydujemy się jednak zabrać rzeczy do większej torby podróżnej i pojechać samochodem, aby zostawić rzeczy w bagażniku, zamiast w depozycie, no bo w czym, przecież nie w tej małej torbie-plecaku ze sznurkami do przerzucenia przez ramię. W taki oto sposób piękna torba organizatora stała się powodem zmiany logistyki dotarcia na bieg. Rano okazuje się, że wszystkie dojazdy w pobliże mety są już zamknięte i musieliśmy sporo się nakluczyć aby dotrzeć w miarę blisko Starego Miasta. Na szczęście przewidująco wyjechaliśmy wcześnie i bez problemu dotarliśmy do startu. Tam spotykamy znajomych, robimy krótką rozgrzewkę i już idziemy na linię startu.

To bardzo przyjemny moment, wszyscy są bardzo zadowoleni, witamy się z mnóstwem ludzi, śmiejemy się i żartujemy. Stoję i rozglądam się aby dojrzeć w tłumie Adama, który miał przyjechać rowerem, aby nam towarzyszyć w czasie biegu i oczywiście fotografować całą imprezę, jednak nigdzie go nie widzę. Zauważa to Kociemba i śmieje się, że mam już skupienie przedstartowe na twarzy i tylko patrzeć jak pobiegnę zaraz do przodu. Prawda była jednak zupełnie odmienna, zaraz po przekroczeniu linii startu,

to Kociemba gdzieś wyrwał do przodu, a ja z Darkiem biegliśmy bardzo wolno.

Widzę przed sobą Skarabeusza i trochę się nawet zdziwiłam, że biegnie tak wolno, ale nie trwało to dłużej jak 1 km. Potem próbowaliśmy się go trzymać, ale on wyraźnie przyspieszył. Wiedziałam, że nie możemy zacząć za szybko, więc nie próbowałam go już gonić, tylko spokojnie biegliśmy tempem w okolicach 6,0 min/km. Ciągle nie widać Adama, ale on systematycznie napotykając znajomych wszystkich obfotografowuje; m.in. Ojlę, Ewę, Alexx,

znów Ojlę tym razem ze Sławą

Tłum już wyraźnie zrzedł i w okolicach Placu Trzech Krzyży Adam nas w końcu odnajduje



Szybko mijamy Aleje Ujazdowskie

rozmawiamy po drodze z Michałem, który jednak przechodzi w odcinek marszu i gubimy go. Teraz będzie zbieg w dół ulica Belwederską, wydłużamy krok, ręce odpoczywają. Teraz Adam pojechał do przodu zobaczyć co słuchać u Kociemby, ale ten biegnie ramię w ramię równo z Regisem i Pawłem (jak Trzej Muszkieterowie)

Potem znów zajrzał co tam u Ojli,ale ona biegnie spokojnie równym tempem i już nam depcze po piętach. Oglądam się i rzeczywiście, widzę jej niebieską kurtkę zupełnie blisko.


W ten sposób mijamy 6 km.

Zaraz będzie punkt z wodą, odkręcam już żel i wyciskam trochę żeby go popić wodą. Wkrótce zaczynamy nabierać tempa.

Od 7 km zaczyna się jedno wielkie wyprzedzanie. Kilometry mijają jak szalone, tempo wyraźnie szybsze, praktycznie równo w okolicach 5,40 min/km, a niekiedy nawet 5,30 min/km. Mijamy Melodyję,

wpadamy w uliczki na Wilanowie (na jednej z nich jest mata z pomiarem czasu na 10 km),

za nimi znów wypadamy na szeroką ul. Powsińską

Na ulicy są kałuże, które skrzętnie do tej pory omijałam, a teraz biegnę zupełnie nie zważając na nie

Byle utrzymać to tempo, biegnie nam się dobrze, zaczynam myśleć o przekroczeniu mety z czasem w okolicach 2 godzin. Doganiamy Prezesa KB Galeria,

mijam Jurka Fido z KB Lechici Zielonka

Widać już Trasę Siekierkowską (13 km)

zaraz będzie kolejny punkt odżywczy,na którym kibicuje nam Zula z Zuzią w wózeczku.

Teraz moim marzeniem jest dobiec do tunelu. Mijamy kolejnych biegaczy, choć jest coraz trudniej

Czuje wyraźnie odpływ sił, a tunelu jak nie ma, tak nie ma. Strasznie do niego daleko.

Jest kolejny punkt na 18 km, popijam resztki żelu wodą i słyszę głos: „Nie opijaj się tą wodą tylko biegnij, masz szansę złamać 2 godziny”, podnoszę głowę i widzę Bogusia Myszkiewicza, który zachęca mnie do żywszego biegu. Wreszcie jest ten tunel, wbiegamy do środka, jest ciemno i robi mi się jakoś dziwnie. Nawet wołam do Darka, który biegnie kilka kroków przede mną aby zaczekał, bo tu jakoś tak ciemno i mam wrażenie, że im dłużej biegniemy tym jest ciemniej.

Po kliknięciu na zdjęcie biegniemy w tunelu (6.6 MB)
Ten tunel miał się nie skończyć, wreszcie jest światełko na końcu, ale przedtem podbieg, Darek się oddala, a ja czuję jakbym miała wejść na szczyt Everestu. Jest ciężko, ale wiem też, że to zupełnie blisko meta. Obok jedzie Adam na rowerze i coś tam liczy po cichu, pewnie ile minut mi zabraknie do tych 2 godzin. Mnie jednak jest wszystko jedno, myślę tylko o tym aby w ogóle biec, bo najchętniej to zatrzymałabym się, tak jak robi to zdecydowana cześć biegaczy których mijam. Ktoś wyrzuca butelkę z piciem, inny ją podnosi, ktoś idzie, jeden biegacz mnie wyprzedza, już mi się nie chce. Ale widzę jak Darek odwraca się i zwalnia, wyraźnie czeka na mnie, więc zbieram siły i biegnę. W końcu jest ukochana tabliczka 20 km, słychać już kibiców stojących na mecie. W oddali wydaje mi się, że widzę znajomą postać Skarabeusza, szkoda że nie dam rady go już dogonić. Muszę jakoś wytrzymać. Musze dać radę, już tak niewiele zostało, Darek czeka na mnie, przecież teraz już tylko ten zakręt i widać metę. Zostało 30 sekund do 2 godzin, czy się uda? Meta niby jest blisko, już biegniemy między barierkami, ale wydaje się jakby się oddalała, zamiast przybliżać. W końcu wbiegamy razem na metę.

Nie mam już sił na finisz, tuż po przekroczeniu linii mety plączą mi się nogi i muszę się przytrzymać Darka. Do „złamania” dwóch godzin zabrakło jednak 33 sekundy, jednak nie liczy się już nic, utrzymanie tempa na ostatnich 3 km było już dla mnie prawdziwą walką i jestem szczęśliwa, że nie muszę już dalej biec. Dostaje medal, za chwilę okrywa mnie biała folią Bartek, który pomaga jako wolontariusz organizatorom (tata może być z niego dumny). Teraz już tylko pijemy, Darek oddaje chipy, spotykamy Oursa od którego dowiaduję się o wspaniałych wynikach Entre.pl Teamu (drużynowo – II miejsce). Robi się nam szybko zimno, idę więc powiewając białą folią jak panna młoda w welonie do samochodu przebrać się. Docieram pod scenę, gdy dekoracje zwycięzców się już skończyły. AS, którego spotykamy razem z Radkiem, już wiedzą o naszym wspólnym wbieganiu na metę i chcą Darka uhonorować odznaką „wzorowego męża” za ten wyczyn. Nie stoimy w długiej kolejce po posiłek, jak się okazało wymienianym na numer startowy, Dzięki temu zachowuje swój numer na pamiątkę. Impreza szybko się kończy, cześć znajomych przenosi się do Tea-Artu na Bednarska, gdzie jeszcze chwilę będziemy. Ponieważ jednak nie jedliśmy niczego, wstępujemy na chwile na pierogarni obok na małe co nieco, a potem wracamy do Tea-Art. Tam jednak chętnych do pogawędek coraz mniej. Wypijamy herbatę i też się żegnamy. Zmęczone mięśnie dopominają się odpoczynku.