imprezy_bieg_dudka:

XX Międzynarodowy Bieg Dudka w Radziechowach 14.01.2006

tekst: Renata zdjęcia: Renata
Nasze biegówkowe szaleństwo, które opanowało nas tej zimy wreszcie miało swoje pierwsze ukoronowanie w postaci biegania po prawdziwych trasach z założonym torem. Wybraliśmy się na XX Międzynarodowy Bieg Dudka w Radziechowach koło Żywca rozgrywany techniką klasyczną na dystansie 10 km lub 20 km (my zdecydowaliśmy się na krótszy bieg). Po drodze z Warszawy do Żywca zabraliśmy jeszcze w Tomaszowie Mazowieckim kolegę, który też postanowił zmierzyć swoje siły na Biegu Dudka, tyle że na dystansie dwa razy dłuższym niż my (nikt z nas jednak nie był wówczas jeszcze świadomy jaka czekała nas „w tym temacie” niespodzianka). Przyjechaliśmy do Radziechów jeszcze za dnia i za namową kolegi, wybraliśmy się na rekonesans trasy, która niestety nie była jeszcze zupełnie przygotowana. Tym niemniej, skuszeni śniegiem, przebraliśmy się szybko w szkole, założyliśmy narty i spróbowaliśmy pokonać choć kawałek trasy. Polanę, gdzie jutro będą odbywać się zawody, spowijała gęsta mgła, więc nie zapuszczaliśmy się zbyt daleko. Pomysł poznania trasy, porzuciliśmy równie szybko jak zaświtała nam myśl aby założyć narty. Powbijane w śnieg jakieś chorągiewki, tyle że w różnych kolorach, pewnie pozostałości po poprzednich biegach, nigdzie nas nie doprowadziły, podobnie zresztą jak rozjeżdzone fragmenty tras. Zjechaliśmy za to sobie efektownie z jednej górki i postanowiliśmy wrócić do samochodu. Tyle, że nie bardzo wiedzieliśmy w tej mgle, w którym kierunku mamy się udać...

Wróciliśmy do hotelu CIS w odległej o 3 km Przybędzy, który był rekomendowanym miejscem noclegowym dla zawodników. Pokój przywitał nas przeraźliwym zimnem, ale pomyśleliśmy że jedną noc jakoś wytrzymamy i nie szukaliśmy dalej.

Wieczorem wybraliśmy się jeszcze do Zajazdu Horolna gdzie na gości z CIS-u czekała 20% zniżka na góralskie jadło, które oferowano w karcie dań. Oprócz naszej trójki, w zajeździe był zajęty jeszcze tylko jeden stolik, ale pomyśleliśmy, że jeszcze zawodnicy nie przyjechali, wszak zawody są dopiero jutro.

W sobotę rano pogoda zmieniła się diametralnie: był spory mróz (-13 st.) i świeciło słońce, ani śladu po wczorajszej mgle.

Nastroje nam się poprawiły, zwłaszcza że mieliśmy profesjonalnie przygotowany sprzęt (narty smarował wieczorem poprzedniego dnia sam mistrz Mariusz).

Po zjedzeniu śniadania, ponownie w zajeździe Horolna, tym razem zupełnie samotnie, gdyż oprócz nas i miejscowego kucharza nie było nikogo (czyżby nikt nie przyjechał na zawody?), udaliśmy się bezpośrednio na miejsce startu. Tam było już sporo samochodów, nawet przyjechał autokar, z którego wysiadła cała ekipa narciarzy z Litwy. Wszyscy szykowali jeszcze sprzęt, ostatnie smarowanie, oglądanie ślizgów oraz rozgrzewka.

My idziemy zarejestrować się do biegu, dostajemy numery startowe, ale jeszcze nie przebieramy się, bo nikt nie potrafi nam odpowiedzieć na wydawałoby się proste pytanie: „O której będzie start?” Uprzejma dziewczyna przyjmująca opłatę startową, odpowiada niezbyt pewnym głosem, że pewnie o 11, ale jeszcze powiedzą dokładnie na odprawie. Mamy jeszcze około 2 godzin, idziemy więc rozejrzeć się po okolicy.

Na parkingu przed szkołą spotykamy znajomych z forum biegowki.pl: najpierw rozpoznałam Renkę (za sprawą zdjęcia z wycieczki, które było zamieszczone na forum). Obok niej stali: mgrocik i Bombik, którego poznałam też ze zdjęć, ale także dzięki napisowi na naszywce „biegowki.pl”, którą Bombik miał na czapce. Od razu zrobiło się nam raźniej.

Sprawdzamy jak jest przygotowana trasa, Bombik dotyka śniegu i analizuje jego strukturę i upewnia się, że zastosował odpowiedni smar do nart. Ja podziwiam widok na Beskidy

oraz drzewa i krzaki, całe pięknie pokryte szadzią.

Mariusz kończy przygotowywanie nart.

Darek liczy ile jest torów na starcie, bo wczoraj nie było ani jednego.

Potem idziemy wspólnie na linię startu poobserwować zmagania dzieci startujących we wcześniejszych biegach towarzyszących na dystansach 1, 2 i 3 km.

Sam Komandor biegu Edek Dudek dokonał oficjalnego otwarcia biegu,
a w jednym z tych biegów uczestniczą też jego 7-letnie córki.

Wreszcie zbliża się moment startu do biegu głównego, czyli czas na nas. Ustawiamy się gdzieś na końcu startujących zawodników i czekamy na sygnał. W końcu ok. 10 minut po godzinie 11 wszyscy ruszyli... tzn. wszyscy oprócz nas pojechali, bo my z Darkiem zostaliśmy w tyle. Ale w sumie tego się spodziewaliśmy. Później było odrabianie strat, początkowo, tzn. tam gdzie były dwa tory nie stanowiło to dużego problemu. Parę osób udało mi się bez trudu wyprzedzić nawet pod górkę, bo początek trasy był mozolnym podchodzeniem. Potem jednak był zjazd: Darek jedzie przede mną, ja za nim, jak mi się wydaje w bezpiecznej odległości. Jednak ktoś przed Darkiem przewraca się, Darek też, a ja w panice że nie wyhamuję pędząc w torze, który na dodatek zaraz i tak skręca, ratuję się kontrolowanym upadkiem (innego sposobu hamowania jeszcze nie opanowałam). Nie zniechęciło mnie to jednak do dalszego biegu, zwłaszcza że na tym pierwszym zjeździe wyprzedził nas kolejny kolega z forum - Damek, któremu tylko pomachaliśmy z daleka i tyle się widzieliśmy do końca biegu. Dalsza część trasy, z powodu braku dwóch torów, to pasmo utrudnień w postaci wyprzedzania osób, które nie kwapiły się wcale do zejścia z toru. Inna sprawa, że nie bardzo wiedziałam jeszcze jak wyprzedzać kogoś kto jedzie po torze przede mną wolniej. Zjechanie bowiem na pas obok toru kończyło się albo tym, że ktoś biegnący wolniej przede mną, robił się w tych torach jednak szybszy ode mnie, próbującej wyprzedzić go na pasie śniegu bez torów, albo po prostu bieg bez śladów wybijał mnie z rytmu tak skutecznie, że kończył się czasem upadkiem lub powrotem do rynny za osobą, która próbowałam wyprzedzić bokiem. Początkowo to wyprzedzanie drażniło mnie, potem dałam spokój i jechałam tuż za osobą przede mną, dając sobie czas na odpoczynek i licząc na bardziej dogodne sytuacje. Jedna z takich pojawiła się w momencie gdy trasa w ogóle nie miała na pewnym odcinku torów, a nawet przebiegała przez jakąś drogę. Przy drodze tej stali sędziowie. Zapytani o przebyty przez nas dystans odpowiedzieli 5 km. Ale jakie było nasze zdziwienie, gdy za jakieś 2-3 km kolejni „sędziowie”, znów upewniali nas, że zostało 5 km do mety. Którzy mieli rację? Pewnie i jedni i drudzy, gdyż jak się potem okazało, trasa jednej pętli: 1. na podstawie czasów uzyskanych przez zawodników, 2. z opinii miejscowych, miała nie podawane oficjalnie 10 km, ale 13 km, co dla startujących na dwóch pętlach dawało zamiast 20 km, zgoła 26 km! (dobrze, że Darek nie zdecydował się na drugą pętlę). Przez całą trasę tylko dwie osoby zeszły z toru dając się wyminąć, w tym jedną z tych osób była forumowa koleżanka Renka – za co jej dziękuję. Co prawda kawałek dalej ja byłam straszliwą zawalidrogą, bo nie mogłam się wygramolić z torów po kolejnym moim bałwanie, więc Renka mnie znów wyprzedziła, ale dzięki temu widziałyśmy się na trasie więcej niż jeden raz. Renkę spotkałam praktycznie już pod koniec, byłam już porządnie zmęczona i biegłam samotnie, bo Darek już dawno zniknął mi z oczu, więc nawet się ucieszyłam, że miałam z kim słowo zamienić. Nie liczę oczywiście dublujących nas zawodników z czołówki. Ostatni podbieg przed metą byłby pewnie nie do pokonania w dobrej formie, gdyby nie Darek i Grocik, którzy dopingowali, czekając już na nas na mecie (to byli zresztą jedyni kibice na całej trasie, nie licząc trzech miejscowych, którzy z pobłażaniem i w ciszy przyglądali się poczynaniom zawodników). Zrobiliśmy sobie jeszcze pamiątkowe zdjęcie w numerach startowych, które potem zamieniliśmy na ciepły posiłek.

Po biegu w szkole poznaliśmy jeszcze jednego kolegę Riko, bardzo dobrego narciarza, który „załatwił” nam kuchennymi drzwiami u organizatora biegu - pana Dudka po pięknym medalu pamiątkowym - wielkie podziękowania dla Riko za ten gest - jest nam ogromnie miło, że zostaliśmy jako narciarscy debiutanci tak wyróżnieni (medale były tylko dla tych, którzy ukończyli bieg na dystansie dwóch pętli oraz gości specjalnych).

Na oficjalnym zakończeniu nie mogliśmy już zostać, musieliśmy szybko opuścić przytulny pokój w CIS-ie i wrócić przed północą do domu, aby następnego dnia móc wystartować w kolejnym biegu, tym razem na dystansie 15 km po ulicach warszawskiej Chomiczówki. Cieszymy się z udanego debiutu oraz poznania nowych znajomych zakręconych na punkcie biegówek.
Tutaj zaś są wyniki XX Biegu Dudka.