imprezy_Bieg_Piastów:

XXX Jubileuszowy Bieg Piastów 04.03.2006

tekst: Renata zdjęcia: Renata, Darek i Costtello
Nasz tygodniowy „obóz sportowy” w Jakuszycach-Szklarskiej Porębie wieńczy długo oczekiwany dzień startu w XXX Biegu Piastów. Jest to bieg jubileuszowy, a dla nas ma on również szczególne znaczenie, gdyż jest pierwszą dużą imprezą na nartach biegowych, w której będziemy brać udział. Jesteśmy zapisani na krótki 10 km dystans, ale nie o te przebiegnięte wspólnie z innymi narciarzami kilometry nam wyłącznie chodzi, ale o poznanie również atmosfery tego biegu, rozmachu jego organizacji oraz spróbowanie jak to jest współzawodniczyć na nartach tutaj w Jakuszycach na najlepiej chyba przygotowanych trasach narciarskich w Polsce. Liczy się dla nas też fakt, że Bieg Piastów zaliczany jest do klasyfikacji Euroloppet (czyli długodystansowych biegów narciarskich). Wstajemy wcześnie, wiemy że trzeba mieć czas zjeść porządne śniadanie, poza tym jesteśmy umówieni z Costello i Arkiem, z którymi jedziemy wspólnie do Jakuszyc. Jemy zupę mleczną z płatkami i miodem, potem kanapki popijane odżywką węglowodanową. Jedzenie grzęźnie mi w ustach, a żołądek już lekko ściśnięty (trema?). Trudno, zostawiam ostatnią kanapkę, a przed startem zjem jeszcze baton węglowodanowy. Chwilę zastanawiamy się, czy przygotowaliśmy sobie dobry strój na dzisiejszy bieg. Darek założył swój nowy komplet: bluzę i spodnie oraz czapeczkę, pod bluzę koszulka z krótki rękawem i ponieważ zapowiadane są opady śniegu na wierzch jeszcze kurtka, a na to numer startowy. Ja ubieram się podobnie, nie zabieram szalika, kurtki, ani dodatkowych spodni, czyli ubieram się jak na zawody biegowe, a nie na wycieczkę na nartach. Zabieramy tylko jeszcze ze sobą ubrania do późniejszego przebrania po biegu i jedziemy po Mariusza i jego kolegę.

Na miejscu w Jakuszycach postanawiamy zatrzymać się na pierwszym parkingu, tym najbliżej miejsca startu, na szczęście są jeszcze wolne miejsca. Wśród samochodów dostrzegam znajomą postać Bombika, a za chwilę z samochodu wysiadają Renka i Grocik, nasi znajomi z forum biegowki.pl.

Witamy się z nimi bardzo serdecznie po czym idziemy w stronę domków biura zawodów: Bombik, Renka i Grocik do szatni, a my już przebrani odebrać narty z serwisu zostawione tam już we czwartek (dobrze, że nie musimy stać teraz do smarowania nart w kolejce). Wracając z nartami na parking widzimy już samochody i autobusy stojące na poboczu drogi, na parkingach nie ma już dla nich miejsca.

Kręci się wokół już sporo ludzi i przybywają następni. Idziemy jeszcze do gospody przy parkingu i zjadamy po pół batona energetycznego (to w ramach uzupełnienia śniadania).

Przed pójściem na start robimy z Darkiem krótką rozgrzewkę: trucht, parę ćwiczeń rozciągających. Wreszcie zbliża się czas odliczania do startu. Sypie śnieg, więc lepiej do końca zostać w wierzchnim ubraniu, zresztą jest - 6° C, dlatego idzie z nami Arek, kolega Mariusza, który odbierze od nas w ostatniej chwili kurtki.

Na polanie są boksy oznaczone tabliczkami z kolejnymi numerami startowymi (ale to tylko dla tych co biegną na 50 km/30 km, czyli dla zawodników z czerwonymi numerami). Miejsce startu na 10 km jest oznaczone zieloną tabliczką i znajduje się na samym końcu polany za wszystkimi boksami (nasze numery są zielone i zaczynają się wszystkie od 2000). Po wejściu do właściwego boksu, porządkowy przekreśla flamastrem nasze numery (rozumiem, że to jest właśnie ta „weryfikacja zawodników przed startem” z regulaminu). Teraz będziemy czekać pół godziny na start. Stoimy więc stłoczeni obok siebie, na tyle na ile pozwalają narty. Wtedy przypominam sobie o nartach: muszę przecież wpiąć narty. Najpierw prawa - oj coś nie da się zapiąć, próbuję więc z lewą – ok. udało się. Walczę ponownie z prawą, po kilku próbach wreszcie i druga narta jest zapięta. Teraz jestem już spokojna. Jeszcze głos spikera, który wszystkich pozdrawia, my podnosimy kijki grotami do góry, uderzamy jeden o drugi i też wołamy „Hej”. Gdy robi to ponad 2 tys. narciarzy to hałas jest przejmujący. Wreszcie widać na niebie spadającą „gwiazdę”, to rakieta z wystrzału startera, którego tutaj na końcu nie słychać. Teraz widzimy przed sobą tłum narciarzy, który drgnął i pnie się do góry, to ruszył początek peletonu.

Ja odruchowo też włączyłam stoper, ale za chwilę okazuje się, że to był tylko start dla tych co biegną na 50 i 30 km. Spiker ogłasza, że my musimy jeszcze czekać. Przepuszczamy z boku biegaczy biorących udział w Biegu Leśnika i dalej się tłoczymy – tak mija 6 minut. W końcu puszczają i naszą grupę. Posuwamy się bardzo wolno do przodu, najpierw narta za nartą, potem ścisk rozluźnia się, jest lekki podbieg i już ktoś się przewraca, lekki zjazd i znów ktoś leży. Gubię już na samym początku Darka, który postanowił trzymać się Costello. Jestem osaczona przez kijki i narty innych ludzi, otaczają mnie ze wszystkich stron. Pomna opowieści o połamanych nartach i kijach już na starcie, uważam aby wyjść cało z tego tłumu. Wreszcie jest kawałek prostej z torami, co prawda w większości już mocno rozjechanymi, ale można już próbować biec w miarę normalnie, odbijając się z narty i odpychając kijkami. W pewnym momencie jakaś kobieta przede mną przewraca się robiąc salto z nartami i gubi przy tym kijek; ja też tracę równowagę i leżę zupełnie niespodziewanie na boku. Jestem bardziej niż zdziwiona, bo wyobrażałam sobie, że pierwszego bałwana zaliczę na jakimś zjeździe, albo na bardziej karkołomnym odcinku trasy, a tu okazuje się, że dzieje się to na zupełnie prostym i łatwym odcinku. Nie tracę jednak czasu i zabieram szybko narty z toru, żeby następni za mną mieli wolną drogę i wstaję. Słyszę jeszcze kurtuazyjne „Czy może mi ktoś podać kijek?” (zauważam kątem oka, że to ta pani od salta), ale ja jadę już dalej. Teraz wyprzedzam raz z prawej, raz z lewej strony i idzie mi gładko, w końcu to fragment trasy bardzo dobrze znany z naszych wcześniejszych wycieczek. Widzę przed sobą gęstniejący tłum, który wcale nie porusza się naprzód. Dotarliśmy do punktu gdzie jest łącznik tras - bardzo stromy odcinek pod górę. Niektórzy zdejmują tutaj narty i idą na nogach, większość jednak podchodzi jodełką. Miejsca jest tylko dla jednej osoby, ale oczywiście są amatorzy na doczepkę, którzy właśnie teraz próbują swoich sił wyprzedzając bokiem. Robi się z tego spora przepychanka, słychać okrzyki zdenerwowanych narciarzy: „Weź pan ten kijek stąd!”, inni uspokajają „Spokojnie, wszyscy zdążą”. Za tym trudnym podejściem jest lekki zjazd, ale też i kolejne choć nieco łagodniejsze podejście. Po tym odcinku specjalnym grupa największych maruderów wykrusza się i przede mną są już tylko tacy, którzy jadą podobnym tempem jak ja. Trzymam się więc tej grupy i dojeżdżamy do kolejnego rozdroża, a od niego znów zaczyna się długie, ale łagodne podejście. Wydaje mi się, że stawiam nartę za nartą, ale wszystkim idzie też tak wolno, dobrze że zaraz jest krótki zjazd, na którym można odpocząć. Za zakrętem znów jeszcze jedno bardzo długie podejście, najpierw w lesie, potem przez polanę (to już chyba Górny Dukt Końskiej Jamy). Na szczycie podejścia wyjmuję z kieszonki kurtki żel, nie zatrzymując się wyciskam go i jadę dalej. Zauważam znów kobietę w szarej bluzie, którą zapamiętałam ze startu i starałam się jej nie tracić z oczu przez większość trasy, teraz trzymam się jej zupełnie blisko. Zbliżamy się do punktu odżywiania na Polanie Pod Cichą Równią, udaje mi się w czasie jazdy złapać kubeczek z ciepłą i słodką herbatą. Po żelu i herbatce odzyskuję całkowicie siły. Teraz już będzie tylko w dół (Dolnym Duktem Końskiej Jamy). Nie czuję żadnego zmęczenia, wyprzedzam kolejnych narciarzy, ale numeru startowego pani w szarej bluzie jakoś nie widzę. Za to pojawia się zielony maszt, to znak że już całkiem blisko do mety. Patrzę na zegarek: czas 1 h 18 min. Jestem już w torach na finiszu, wydłużam krok i widzę, że na końcu jest tabliczka meta dla 30 km, mam moment zawahania i wtedy zaliczam mały upadek, ale szybko się podnoszę i już nie patrząc na nic wjeżdżam na metę. Dostaję medal i wpadam na cieszącego się Darka czekającego już na mnie od 15 minut na mecie.

Pomaga mi wypiąć narty, szarpie się z prawą, sprężyna puściła ale nie wróciła na swoje miejsce, coś się zacięło, na szczęście za metą. Nie myślę teraz o narcie tylko idziemy za strzałkami do punktu żywieniowego. Okazuje się, że wchodzimy do domku VIP-ów, ale ponieważ nas tam zapraszają, częstujemy się pierogami, pijemy herbatę z cytryną i wodę; rezygnujemy tylko z napojów wyskokowych serwowanych tu w dużych ilościach (taki VIP to ma ciężką pracę). Wychodzimy z ciepłego domku VIP-ów i po drodze na parking spotykamy Dropsa, łyżwującego sobie w oczekiwaniu na biegnące dziś jego kobiety (córka i żona na dystansie 50 km). Darek pierwszy wypatrzył naszywkę biegowki.pl na spodniach Dropsa, choć jak się po bliższych oględzinach okazało tych naszywek na Dropsie było więcej. Chwilę rozmawiamy, jestem bardzo zadowolona, że udało nam się spotkać Dropsa, którego zawsze podziwiałam za jego stronę internetową bo to właśnie dzięki niej zaczęła się nasza fascynacja nartami biegowymi, no i te finezyjne, pisane jakby od niechcenia posty Dropsa na forum. Żal nam się rozstać z Dropsem, ale idziemy przebrać się do samochodu by wrócić znów na metę. Przy barierkach mety kibicuje Drops, który szczególnie dopinguje przebiegającym kobietom, pewnie wypatrując swoich pań będących jeszcze na trasie. Patrzy też z niepokojem na chmury zasłaniające słońce. Potem spotykamy przebranego już Costello, który skończył bieg kilka minut przed Darkiem. Rozpoznajemy się z Damkiem, który przyszedł kibicować razem z żoną.

Pojawia się Dziunek,

za chwilę podchodzą Screamu i Dzikimiki, którzy właśnie skończyli bieg na 30 km.



Opowiadają jak było na trasie, jak biegli obok siebie przez kilometr i dopiero się zorientowali, że obaj są forumowiczami, gdy pozdrowił ich kibicujący na trasie Majkel (inny forumowicz). Stojąc tak wspólnie i rozmawiając widzimy jak na skuterze jadą ratownicy medyczni z defibrylatorem, jak się później okazało ratować jednego z narciarzy, który zasłabł na trasie, niestety pomoc była bezskuteczna. No cóż przy tak dużych imprezach zdarzają się i takie sytuacje. My natomiast zupełnie nieświadomi wówczas czego jesteśmy świadkami, rozmawiamy dalej o wyczynach Dziunka, pokazującego nam buty, które dostał od zawodniczki, która wygrała w nich zawody

(dlatego na butach widnieje napis „Mistrz”). Żegna się z nami Damek, a my idziemy na chwilę ogrzać się do budynku biura zawodów, nie można jednak wejść do kawiarni („wejście tylko dla VIP-ów” oznajmia ochrona) Kierujemy więc swoje kroki do sklepu sportowego gdzie Mariusz kupuje za radą Dziunka rękawiczki do biegówek. My podziwiamy lekkość kija wykonanego z włókna węglowego i z korkową rączką. Wychodzimy na zewnątrz gdzie są rozstawione namioty z barami i stoiska z odzieżą sportową. Pomimo mrozu stoimy w grupce znajomych bo co chwilę spotykamy człowieka z naszywką biegowki.pl. Zjawiają się jeszcze Riko

Drops i Screamu

i Madzia

Spotykamy też Maćka, kolegę z SBBP-wego duathlonu, który skończył bieg na 30 km, chwilę z nim rozmawiamy o jego wyczynach na nartach zjazdowych i rowerze.

W końcu idę popatrzeć na metę czy ktoś z naszych nie kończy biegu i spotykam szczęśliwego Bombika z medalem idącego w towarzystwie Majkela i jeszcze jednego kolegi. Gratuluję Bombikowi i witam z Majkelem.

Niestety nie wytrwaliśmy już do końca biegu Renki i Grocika (Michała), którzy pokonali cały 50 km dystans na BP, o ich osiągnięciach dowiedzieliśmy się z wyników podawanych na bieżąco w Internecie. Natomiast nasze wyniki wywieszone przed biurem zawodów zmieniały się trzykrotnie

i ostatecznie uplasowaliśmy się: Darek na miejscu 73 z czasem 1:14:32,2 (10 w kat. wiekowej i 65 wśród mężczyzn), a ja na miejscu 181 , natomiast 31 wśród kobiet i byłam 5 w kat. wiekowej.

Oficjalne wyniki biegu na 10 km (CL)
Bieg na 10 km na nartach to bardzo krótki dystans, czujemy obydwoje niedosyt, mogliśmy jednak startować przynajmniej na 30 km, choć wtedy na pewno trzeba inaczej rozłożyć siły i na pewno musimy jeszcze potrenować. Zapisując się jednak na te zawody, nie miałam jeszcze pojęcia o poruszaniu się na nartach, stąd wybór takiego dystansu. Ale za tydzień zapisujemy się już na bieg w przyszłym roku na całym dystansie.