XXXVI Zimowy Rajd Nocny, MPK

15.01. 2011

tekst i zdjęcia: Renata
Zgłosiliśmy się jako dwuosobowa drużyna (Renata i Darek) do udziału w Zimowym Rajdzie Nocnym organizowanym przez Mazowiecki Klub Górski "Matragona" przy Oddziale PTTK "Mazowsze". To już druga impreza "Matragony", w której bierzemy udział (w październiku biegaliśmy w Puszczy Kampinoskiej na 100 km trasie Pieszego Maratonu w Puszczy Kampinoskiej.

Tym razem jednak miejsce i formuła rajdu jest nieco inna. Na razie znane jest miejsce zbiórki (pętla autobusu 147 w Wiśniowej Górze), a miejscem akcji będzie Mazowiecki Park Krajobrazowy. Znana jest też długość trasy - ok. 9,5 km oraz godziny rozpoczęcia i zakończenia rajdu. Zadaniem uczestników jest posiadanie kompasu i latarki. Na starcie otrzymamy mapki z wytyczoną trasą. Pokonując wyrysowaną trasę należy utrzymywać optymalne tempo marszu 5 km/godzinę (w języku biegaczy oznacza to nie więcej niż 12 min/km) tak aby znaleźć się w odpowiednim czasie na punktach kontrolnych. Odpowiednim, czyli ani za szybko, ani za wolno. Za każdą minutę spóźnienia, jak i za każdą minutę dotarcia do punktu kontrolnego przed czasem, otrzyma się się bowiem punkt karny. Najwyżej zatem punktowane jest utrzymanie równego tempa marszu oraz dobra nawigacja. W takim przedsięwzięciu nie braliśmy jeszcze udziału.

Bez trudu odnajdujemy biuro zawodów składające się ze stolika i przykrywającej jej płachty (od rana pada deszcz, na szczęście im bliżej zmierzchu, tym mniej rzęsiście). Odbieramy mapkę i kartę startową z nr 16.
Mamy chwilę czasu na przeanalizowanie mapy i ustalenie swojego położenia. Nasza trasa na mapie ma kolor czerwony. Inni uczestnicy mają trasy w innych kolorach; np. drużyna przed nami odbierała mapę z trasą zieloną. Domyślamy się, że są to inne przebiegi tras i nie należy kierować się za drużyną nr 15. Zresztą musimy poczekać 1-2 minuty aby "nie deptać po piętach" innym zespołom. Czekamy zatem na komendę "start" od jednego z sędziów i dopiero ruszamy. Po ok. 100 m wchodzimy w las. Zapalamy latarki i kierujemy się prosto starając się już na pierwszym odcinku wyczuć odległość i przyzwyczaić do skali mapy. Mapa jest bardzo dokładna, więc kolejne skrzyżowania pojawiają się bardzo szybko. Tuż za nami idzie drużyna składająca się z trzech dziewczyn. Cały czas gadają i tylko po dojściu do skrzyżowania zatrzymują się, zapalają latarkę i kontrolują swoje położenie z mapą. Wówczas rozmowy milkną. My ze swoimi czołówkami posuwamy się jak dwa jednookie stwory, które wtargnęły do ciemnego i cichego lasu i omiatają snopami światła drzewa i krzaki. Trzeba jednak oświetlać sobie drogę, gdyż jest bardzo ślisko i wszędzie czyhają zdadzieckie kałuże.
Na którymś skrzyżowaniu dziewczyny poszły nieco szybciej. Zostaliśmy sami, ale też nie rozmawiamy ze sobą za dużo bo staramy sie skupić na prawidłowej nawigacji. Nie ma za dużo charakterystycznych punktów, wszędzie las i ciemno. Zerkamy na mapę, ale nie daje to nam całkowitej gwarancji gdzie dokładnie jesteśmy.
Mijamy jakąś większą przecinkę i widzimy inną latarkę dość żwawo poruszającego się człowieka. O tej porze to nie może być nikt inny jak uczestnik rajdu. Wkrótce znika nam z oczu tak szybko jak się pojawił. Przed nami lekkie wzniesienie i z oddali widać mocne żółte światło. To ognisko. Czyli znaleźliśmy pierwszy punkt kontrolny. Meldujemy się i oddajemy kartę startową do wpisania godziny dojścia. Jesteśmy trochę spóźnieni, ale nie jest łatwo iść leśnymi drogami, które są mocno oblodzone i kilka razy niebezpiecznie poślizgnęliśmy się. Marsz przez roztapiający się śnieg też nie jest zbyt szybki, nogi zapadają się na głębokość kostki. Stąd nasze tempo nie jest oszałamiające, a o bieganiu w takich warunkach w ogóle nie ma mowy. Jest zbyt ślisko, poza tym mamy trekingowe buty do chodzenia, które chronią nas przed wodą, ale są zbyt ciężkie aby biec. Wybranie się w dzisiejszych warunkach w lekkim obuwiu biegowym byłoby skazane na pokonywanie trasy w mokrych butach od samego początku. Najlepszą opcją byłby chyba tylko kalosze.

Po odmeldowaniu się z pierwszego punktu kontrolnego byliśmy tak zaaferowani, że nie sprawdziliśmy gdzie mamy dalej iść i dopiero szum wody uzmysłowił nam, że przekraczamy jakąś rzeczkę, czyli zeszliśmy z trasy. Wracamy i tuż przy lekkim wzniesieniu, za którym pali się ognisko pierwszego punktu skręcamy ostro na południe. Obchodzimy młodnik i dochodzimy do skrzyżowania, na którym już dziś byliśmy. Potem jeszcze dalej fragment prosto i zapętliliśmy w ten sposób pierwszą część trasy. W oddali widać już światła pobliskiej ulicy. My zamiast jednak odbić do lasu idziemy ulicą. Darkowi coś się nie zgadza, odbiera ode mnie mapę i teraz nasze role zamieniają się. Znaleźliśmy się na bardziej podmokłych terenach, próbujemy trzymać się drogi, ale lód pęka i wycofujemy się obchodząc ten fragment, szukając miejsc gdzie jest mniej wody. Z na przeciwka idą jacyś inni piechurzy z latarkami, którzy też komentują napotkane na trasie rozlewiska. Szczęśliwie zaraz widzimy kolejne ognisko, a przy nim dwoje sędziów, którzy skrzętnie odnotowują nasz czas dotarcia. Proponują nam odpoczynek, ale ponieważ do mety jest już niedaleko to tylko wymieniamy uprzejmości. Pewnie, że przyjemniej posiedziałoby się przy ciepłym ognisku, zamiast przedzierać się przez mokry las, ale żegnamy się z poznanym już przy okazji maratonu kampinoskiego p. Zbyszkiem Ujazdowskim obiecując swój udział w kolejnej edycji i idziemy dalej.
Mijamy po drodze leśne jeziorka Zielonego Ługu i wychodzimy na drogę, na której spotykamy dwóch chłopaków. Wyraźnie się ucieszyli na nasz widok, bo okazało się, że trochę się pogubili: "Tylko nie mówcie nam, że wiecie gdzie jesteście?". Niestety wiedzieliśmy i chłopcy nie mieli już tak wesołej miny, bo szli w zupełnie przeciwnym kierunku. Zapytaliśmy jeszcze czy mają kompas, ale mieli, tylko nie chciało im się wyjmować i sprawdzić kierunku. Więcej nie mogliśmy im pomóc i przez to kręcenie mapami w końcu sami poszliśmy za daleko i wracaliśmy lekko ścinając przez las. Jeszcze tylko jakieś dwie latarki za nami zbliżające się bardzo szybko i osiągamy trzeci punkt kontrolny. Tam doganiają nas Małgosia i Grzegorz Krochmalowie - to te dwie latarki za nami. Teraz wspólnie zmierzamy do mety usytuowanej w barze w Dakowie.
W barze czekało już kilka drużyn. Wśród nich poznajemy Piotrka (ploskow). Trochę jesteśmy zdziwieni obecnością jednego z trzech Polaków, którzy ukoczyli UMTB na tego typu imprezie, ale jak widać deszczowa sobota nie pozwala wysiedzieć w domu nie tylko ekstremalistom. Może miał do przetestowania nowy rodzaj kurtki przeciwdeszczowej na kolejną górską wyprawę?