Otwarte Zawody w Narciarskim Biegu na Orientację - otwarcie sezonu narciarskiego 2010/2011, Warszawa Zagórze

4.12. 2010

tekst i zdjęcia: Renata i Darek
Darek natknął się przypadkowo na informację o zawodach w narciarskim biegu na orientację organizowanych w Zagórzu pod Warszawą. Sprawdził na mapie, że to bardzo blisko. Przejeżdżaliśmy obok tego miejsca na rowerach; trzeba skręcić zaraz za Zakrętem z dk 17 na Zagórze. Zgłosił nas więc na te zawody, choć nigdy przedtem nie braliśmy udziału w czymś takim. Informacja jaka była w punkcie regulaminu dotycząca nagród, przekonała nas ostatecznie do udziału:
"Nagrody: Brak potrzeby używania szczepionki przeciw grypie i możliwość poszusowania po przepięknych wydmach w dużej ilości świeżego puchu śnieżnego."
Dodatkowo zachęciło nas to, że jest 10 punktów kontrolnych ustawionych w terenie oraz, że otrzymamy mapy z zaznaczonymi PK do odnalezienia. Zasady zresztą były takie, że każdy mierzy sobie czas sam oraz jak się okazało na miejscu nie było nawet kart startowych (PK potwierdzaliśmy sobie po prostu na brzegu mapy, choć nie było to konieczne). Tak na prawdę chodziło tylko o przyjemnie spędzenie czasu na świeżym powietrzu, a dla nas była to okazja do treningu narciarskiego, nauki nawigacji i czytania mapy. Ponieważ nie ścigaliśmy się z czasem, ani z innymi uczestnikami mogliśmy podziwiać piękny las w zimowej szacie. Jedynym ogranicznikiem był zmierzch oraz mróz. Na to pierwsze nie byliśmy przygotowani, bo nie zabraliśmy latarek, z zimnem poradziliśmy sobie ubierając się ciepło.
Po otrzymaniu map wszyscy gdzieś się rozpierzchli. Zostaliśmy sami we dwójkę. Przed nami były przez chwilę jeszcze dwie dziewczyny, ale i one nam szybko zniknęły z oczu. Początek był łatwy, szliśmy po ich śladach.

Potem było jedno zdradliwe miejsce, które kosztowało nas trochę czasu. Na mapie większość lasów była oznaczona na niebiesko, co oznaczało, że są to tereny podmokłe. Woda pod śniegiem nie wszędzie była zamarznięta. Wjechanie nartami w taki strumień, czy mokry fragment oznaczało, że woda natychmiast przymarzała do narty lub kijka i trzeba było sporo siły i wysiłku oraz czasu aby pozbyć się tych lodowych dodatków. Narty nie ślizgały się i dalszy bieg był przez to mocno spowolniony.
Gdy uporaliśmy się z lodem pod nartami, dotarliśmy do skrzyżowania gdzie ślady narciarskie rozchodziły się. Trzeba było uważniej spojrzeć na mapę i wybrać najdogodniejszą drogę do kolejnego PK. Poruszaliśmy się wg zasady scorelaufu, czyli dowolnej kolejności zaliczania punktów kontrolnych, zatem wybór dróg zależał tylko od naszej fantazji. Nie do końca było zatem wiadomo czyje ślady wybrać. Sugerowanie się śladami na śniegu mogło okazać się zgubne w skutkach. Lepiej jednak trzymać się mapy i kompasu.

Skręciliśmy raz, potem znów, aż w pewnym momencie żadne z nas nie było pewne gdzie jest. Wiedzieliśmy, że w takiej sytuacji należy wrócić do miejsca, w którym jeszcze potrafiliśmy odnaleźć swoje położenie na mapie. Nie było to na szczęście daleko, ale znów trochę czasu minęło. W końcu jest wydma, a na jej grzbiecie widać PK 31.
Kolejny punkt jest dość blisko. Zjeżdżamy z wydmy i przed PK 34 mija nas dwóch narciarzy, którzy zmierzali w przeciwnym kierunku. To byli nieźli ściganci, bo przelecieli obok nas w takim tempie, że nawet nie zdążyliśmy zamienić więcej niż dwa słowa. Niewiele dalej za nimi, kolejni uczestnicy z mapami. Musieli zaczynać z innej stony i zostały im już tylko trzy punkty, a my byliśmy dopiero na początku trasy.

Nam jednak nigdzie się nie spieszyło. Podziwialiśmy ośnieżony las.
Do PK 43 docieramy bez żadnych problemów.
Robię dziurki na brzegu mapy i podziwiamy piękny lampion oraz napisy na nim. To jeden z ciekawszych punktów jaki był na tej imprezie.
Potem znów się trochę gubimy w okolicach jeziorka z trzcinami. Mylnie odczytujemy kierunki i zamiast na wschód poszliśmy kawałek na zachód. Jednak czujność Darka i jego zdecydowanie lepsza umiejętność posługiwania się kompasem, naprowadza nas na właściwą ścieżkę. Docieramy do PK 35 przy strumieniu.
Strumień pokonujemy bez nart żeby znów woda nam nie przymarzła. Dalej w lesie znów można szusować.
Odnajdujemy PK 44 i dość łatwo kolejny z numerem 52. Potem planowaliśmy dotrzeć do 45. Zjechaliśmy zatem skrótem z wydmy gdzie był PK 52 jednak na ścieżce, na której się znaleźliśmy nie było śladów narciarskich w kierunku gdzie zamierzaliśmy się teraz udać. Uznaliśmy, że lepiej będzie wybrać ścieżkę ze śladem. Mieliśmy chwile zawahania, bo coś nam nie grało z mapą. Gdy jednak z daleka wypatrzyliśmy lampion nasze niepewności rozwiały się. Jakie jednak było nasze zdziwienie gdy zamiast PK z nr 45 zobaczyliśmy nr 44. Przecież już dziś tu byliśmy!

Teraz przynajmniej byliśmy pewni swojej pozycji i śmiało ruszyliśmy na PK 45. Uważnie przyglądaliśmy się teraz mapie, często zatrzymując się i kontrolując swoje położenie, dodatkowo licząc kolejne skrzyżówania dróg i ścieżek. Słońce, które zaczęło przeświecać między chmurami nastrajało nas pozytywnie.
Za tym zakrętem powinna być ścieżka do PK 45.
Ależ tu pięknie.
Zgodnie z oczekiwaniami jest punkt 45. Można zrobić dłuższą przerwę.
Zostały nam jeszcze dwa ostatnie punkty z nr 55 i 46, do których dotarliśmy bez żadnych przygód. Gdy wróciliśmy do miejsca startu po prawie 4 godzinach na parkingu nie było już nikogo z uczestników zawodów. Termometr wskazywał -7 st. C, ale było bezwietrznie, więc nam wydawało się, że jest dużo cieplej. W domu jeszcze długo czuliśmy efekt wejścia do ciepłego pomieszczenia - palące i czerwone policzki oraz uszy.
Mapa z naszym wariantem trasy