Październik w Bieszczadach

11-17.10.2010

tekst i zdjęcia: DAR
15.10.2010 (piątek) – Mała Rawka przez Dział i połoniny: Caryńska i Wetlińska
Mieliśmy mieć dzień odpoczynkowy, ale basen w Smereku jest nieczynny, więc nie pozostaje nic innego jak przejść się na krótką wycieczkę po okolicy. Nie ma słońca, jest dosyć chłodno, ale ubieramy się warstwowo i ruszamy. Zaczynamy od zielonego szlaku w Wetlinie. Najpierw jednak trzeba przejść prawie przez całą wieś. W pewnym momencie mija nas jadący na mtb ubrany profesjonalnie rowerzysta. Jechał dość szybko i trudno było go nie usłyszeć. Przy lekkim podjeździe stanął na pedałach i tyle go widzieliśmy, zniknął szybko z pola widzenia. Przy wejściu na szlak mimo, że jeszcze się nie zagrzałam, zdejmuję już pierwszą warstwę gdyż czeka nas strome podejście. Potem trasa Działu wyprowadza nas na polanki, z których roztaczają się panoramy na dwie strony. Część szczytów jest spowita w niskich chmurach, których dziś nie brakuje na niebie, ale ogólnie widoczność nie jest zła. Tylko buki są bardziej brunatne, rude, a nawet bordowe, niż były podczas ostatnich słonecznych dni, kiedy przeważały kolory złota, żółci i ciepłej rudości.
W pewnym momencie z ciszy wyrywa nas jakiś hałas. Nic nie widać tylko słychać jakby jakieś duże zwierzę gdzieś uciekało w dół. Z lasu w pewnym momencie wyskoczył rowerzysta, ten sam, którego widzieliśmy na szosie w Wetlinie. Zeszliśmy mu ze ścieżki, a on tylko przemknął i powiedział ciche „cześć”. Potem długo się zastanawialiśmy którędy on wjechał, a może wszedł z rowerem, ale nie udało się nam odkryć jego tajemniczego miejsca dostania się na szlak. Wreszcie doszliśmy do wniosku, że musiał mieć dwa rowery: jednym dojechał do miejsca gdzie wbiegł na górę, a drugim rowerem zjeżdżał. Idziemy dalej sami ścieżką, wokół pusto i malownicze borówczane polany i buczynowe zagajniki. Jakieś 500 m od widocznych już szczytów słychać głosy. Nikogo nie widać, a głosy coraz wyraźniejsze. Wreszcie zaczynamy dostrzegać pojedyncze postaci schodzące w naszą stronę. Mijamy ich, pozdrawiamy się. Dochodzimy do szczytu, na którym duża grupa dorosłych zachowuje się jak to zwykle bywa na imprezach integracyjnych. Na szczęście będziemy schodzić w dół i ich wrzaski nie będą nam długo towarzyszyć. Zejście jest dosyć błotniste i śliskie więc idziemy ostrożnie. Potem spotykamy kilka rodzin z dziećmi, które też robią trochę hałasu, ale ich rozmowy są niczym w porównaniu z głośną grupą na szczycie. Cisza zacznie nam dzisiejszego dnia towarzyszyć dopiero pod koniec dnia gdy będziemy wracać przed zmierzchem z Połoniny Wetlińskiej, ale to też tylko przez jakiś czas. Wybraliśmy dość uczęszczaną trasę, a w piątek niestety Bieszczady zaczynają się wypełniać weekendowymi turystami.
Po zejściu zielonym szlakiem z Małej Rawki do Przełęczy Wyżniańskiej znów będziemy się wspinać, tym razem na Połoninę Caryńską. Nigdy przedtem nie wchodziliśmy od tej strony na tę Połoninę dlatego wybraliśmy ten szlak. Przejdziemy potem tylko fragment Caryńskiej, ale za to zejdziemy w miejscu bardzo dobrze zapamiętanym z podejścia, które dało się we znaki nam i nie tylko nam, jak się potem okazało, podczas „Rzeźnika” (kto był na tych zawodach, ten wie). Żeby nie było tak słodko, po zejściu na parking w Brzegach Górnych znów wchodzimy na szlak czerwony. Przed nami podejście na Połoninę Wetlińską. Też wcale nie takie płaskie. Kijki idą w ruch, oddech staje się coraz trudniejszy, a krok się wyraźnie skraca. Darek zastanawia się na głos, czy damy radę zrobić całe to podejście bez zatrzymywania się. Czemu nie? Dobre wyzwanie. Mijamy gościa w czerwonej kurtce, który początkowo trzyma się nas z tyłu, ale w końcu odpada, a my mozolnie krok za krokiem pokonujemy kolejne stopnie schodów, bo szlak tu tak został poprowadzony: stopnie z drewnianymi belkami podtrzymującymi kamienie, czasami obok poręcz. Wreszcie widać koniec schodów, które wydawały się nie mieć końca. Na paliku wyznaczającym szlak tuż przy szczycie skałek, na przełączce pod widocznymi już masztami schroniska, siedział kruk. Długo się nam przyglądał zanim rozpoczął swój lot i zaczął przy tym krakać. Zatoczył nad nami koło i usiadł na kolejnym paliku. Podczas lotu prezentował swoją sylwetkę i rozpiętość skrzydeł. Latał bardzo blisko nas. To była nagroda za naszą 39 minutową wspinaczkę non-stop. Przed Chatką Puchatka siedziała młodzież, którym widok otaczających gór była zupełnie obojętna. Zajęci swoimi sprawami paplali bez przerwy, dziewczyny przeglądały się w pożyczanym sobie lusterku, poprawiając włosy.
My założyliśmy kurtki na spocone bluzy, poprawiliśmy swoje plecaki i ruszyliśmy dalej, bo czas naglił. Jeszcze tylko minęliśmy kilka osób zmierzających do Chatki Puchatka i zostaliśmy na szlaku sami. Przed nami otworzyła się najpierw Srebrzysta, potem podziwialiśmy szczyt Osadzkiego Wierchu, przez który zresztą prowadzi szlak. Po drodze czytamy na tabliczce, że nowe umocnienia i ogrodzenia na szlaku zostały wykonane ze środków Eko-Funduszu. Dobrze, że są te ogrodzenia, bo połonina tutaj rozdeptana już na 6 metrów szerokości.
Stąd już niedaleko do przełęczy Orłowicza, którą schodzimy w zupełniej ciszy do Wetliny. Jedynie światła w domach, które niedawno powstały przy drodze prowadzącej do szlaku oraz stojące na podwórzach samochody przypominają, że zaczął się weekend. Nasz gospodyni też ma nowych gości, a dom dotąd cichy wypełnił się głosami i odgłosami, które oznaczają, że nie jesteśmy sami. Przy kolacji rozmawiamy o tym co działo się rok temu w połowie października kiedy zabrakło prądu z powodu opadów śniegu. Odcięcie od cywilizacji pozwoliło gościom, którzy zdecydowali się na pozostanie pomimo braku prądu, na doskonały odpoczynek.

Zdjęcia Renaty


Zdjęcia Darka