Październik w Bieszczadach

11-17.10.2010

tekst i zdjęcia: DAR
14.10.2010 (czwartek) Suche Rzeki i Hylaty
Rano budzi nas słońce na niebie. Gospodyni zaczyna podejrzewać, że jesteśmy straszliwymi szczęściarzami jeżeli chodzi o pogodę. Rzeczywiście trafić w październiku w górach cztery słoneczne dni pod rząd to tak jak wygrać czwórkę w toto-lotka. Tego samego zdania jest pracownik BPN, z którym znów zamieniamy kilka słów podczas wchodzenia na teren Parku. Pyta jak udała się wczorajsza wycieczka na Okrąglik i jak wygląda droga na Fereczatą. Po czym narzeka na tych, którzy rozjeżdżają leśne drogi quadami. Pniemy się znaną drogą na przełęcz Orłowicza. Po drodze wielka naprawa drewnianych kładek na szlaku. Stare i zniszczone świerkowe deski są wymieniane na nowe osikowe, ponoć trwalsze. Te mają wytrzymać 15 lat.
Na Orłowiczu nie zatrzymujemy się tylko schodzimy dalej żółtymi znakami w dół do Suchych Rzek. Najpierw szlak prowadzi równolegle do czerwonego szlaku w kierunku na szczyt Smereka, ale niżej trawersując zbocze. Potem zaczynamy schodzić w dół, najpierw łagodnie w ładnym lesie, zupełnie spacerowo, ale potem nagle zaczyna się ostre zejście w dół na krechę. No to będziemy mieć w drodze powrotnej mokre koszulki na podejściu. Na razie jednak schodzimy sobie nie martwiąc się tym co będzie za jakiś czas. Po dojściu na skraj lasu widzimy bardzo zdziwionego naszym widokiem pana, który podjechał samochodem, otworzył szybę okna i zapytał jak jest tam na górze skąd przyszliśmy i że chyba musieliśmy wstać bardzo wcześnie skoro już tu jesteśmy o tej porze. No cóż, wstaliśmy jak zwykle, a na szlak wyszliśmy gdy słońce zdążyło już rozpuścić całą szadź na łąkach, więc wcale nie tak wcześnie. Na pytanie jak jest na szlaku odpowiedziałam, że czysto i pusto: nie ma śmieci, nie ma ludzi, cisza i spokój. Idziemy teraz drogą. Najpierw przechodzimy przez most i mijamy skrzyżowanie, potem niskie budynki stanicy w Suchych Rzekach. Oprócz jednego człowieka, który mówi nam Dzień dobry niczego ciekawego tutaj nie ma, więc idziemy dalej. Wzdłuż drogi płynie rzeczka, wokół las i nigdzie żywej duszy. Wreszcie po prawej jakiś ciekawszy widok na pobliską górę i zaczynają się zabudowania Zatwarnicy. Skręcamy na skrzyżowaniu zgodnie ze strzałkami w drogę, która ma nas doprowadzić do wodospadu na potoku Hylaty. Po drodze podziwiamy jeszcze z daleka urządzenia górnicze do wydobywania ropy naftowej. Wodospad okazał się kilkumetrowa kaskadą skalną, ale zawsze to jakiś powód żeby przespacerować się jeszcze kilka kilometrów.
Wracamy do skrzyżowania i oglądamy jeszcze z zewnątrz inną atrakcję we wsi – chatę bojkowską z mini-kolekcją uli. Powrót tą samą trasą, najpierw do Suchych Rzek tą samą drogą, a potem wspinaczka na tę samą co rano przełęcz Orłowicza. Nawet nam sprawnie poszło i widok na Zatwarnicę i otaczające ją szczyty podziwialiśmy z góry po niecałych 2 godzinach. Teraz zostało jeszcze zejście z przełęczy na Górny Manhattan w Wetlinie. W ciągu ostatnich dwóch lat zaobserwowaliśmy rozrastanie się tej części Wetliny. Powstały tutaj nowe domy, coraz bardziej zbliżające się do granicy Parku Narodowego. Oznacza to nowe miejsca noclegowe, kolejne restauracje. My konserwatywnie zatrzymujemy się od lat w Łuce i jak na razie nie zawiedliśmy się. Po męczącej wycieczce czeka na nas przytulny pokój i ciepła kolacja. Po wczorajszej długiej trasie, dziś miała być lajtowa, krótka wycieczka, ale wyszło jak wyszło, czyli 26 km i ponad 1000 m przewyższenia. Nogi znów nadają się do wymiany, a szczególnie czworogłowe, choć i stopy też już ledwo żyją.

Zdjęcia Renaty


Zdjęcia Darka