wyjazdy sportowe:

Obóz pływacki – Szczyrk 26.12.2009 – 03.01.2010

tekst: Renata, zdjęcia: DAR, Łukasz oraz wybrane zdjęcia z galerii Piotrka Kobera
Przerwa świąteczno-noworoczna była bardzo pracowitym czasem dla całego DAR-u. Renata z Darkiem spakowali walizki i już drugiego dnia Świąt Bożego Narodzenia dotarli do Szczyrku. Adam został na gospodarstwie, ale z ambitnym planem wykorzystania wolnego czasu na aktywności sportowe. Sprawdził dostępność siłowni, basenu, odnowy biologicznej i innych treningów oraz przejrzał kalendarz biegów, po czym rozpisał sobie dość szczegółowy harmonogram. Ponadto zaplanował akcję „łowów” promocji na poświątecznych wyprzedażach celem uzupełnienia garderoby markowymi ciuchami oraz wizytę w kinie. Dla Renaty i Darka czas potoczył się nadspodziewanie aktywnie jeśli chodzi o sportowe oraz towarzyskie akcenty.
Co to jest COS?
Po raz pierwszy byliśmy w ośrodku przygotowań olimpijskich Centralnego Ośrodku Sportu (COS). Oprócz atrakcyjności lokalizacji ośrodka w Beskidzie Śląskim (trasy do wędrówek górskich, biegowe, narciarskie) zachwyciło nas wyposażenie hotelu oraz sąsiadującego przez hotelowy parking, kompleksu: ogromnej sali sportowej, gdzie jednocześnie ćwiczyło kilka grup, sześciotorowego basenu i fizykoterapii połączonej z odnową biologiczną. Obok były także ogrodzone: tartanowa pełnowymiarowa bieżna i boiska do tenisa.
Dodatkowym atutem tego miejsca jest także stołówka z trzema posiłkami dziennie otwarta w dogodnych godzinach (śniadanie od 7.30) oraz kawiarnia czynna do późnych godzin wieczornych. Wszystko to w jednym miejscu, czyli bez konieczności zbędnego przemieszczania się (niektórzy cały dzień spędzali w kapciach lub klapkach na przemian z obuwiem sportowym), ale jednocześnie w bliskim sąsiedztwie głównej ulicy Szczyrku, więc osoby spragnione spacerów czy zakupów też nie miały trudnego zadania. Menu wyjątkowo bogate w białko oraz wyjątkowy wybór dań, zwłaszcza warzywnych (naliczyłam 15 surówek i warzyw gotowanych wystawionych do obiadu). Co najważniejsze obsługa w postaci kilku pań kelnerek reagowała miło na prośby o dokładki. Nie oznaczało to oczywiście, że porcje były małe, wręcz przeciwnie, to nam dopisywał zwiększony apetyt po intensywnych zajęciach. Poza tym jedzenie było smaczne i każdy z chęcią jadł więcej niż mógł. W pamięci utkwiło mi zdanie wypowiadane często przez Andrzeja o tym, że „w COS-ach dają dobrze jeść”. Potwierdzam, że to prawda. Nic dziwnego, że miejsca te są wybierane do treningów nie tylko kadry narodowej wielu dyscyplin (pływacy, koszykarze, siatkarze, narciarze), ale także amatorów wielu sportów.
Intensywność zajęć
To odrębna i indywidualna sprawa. Dla nas był to przede wszystkim wyjazd o zwiększonej ilości pływania oraz zajęć na sali, dla innych być może był to czas większej aktywności podczas wycieczek w góry. Uczestnicy obozu (w sumie ok. 25 osób) to w większości pływacy oraz kilku triathlonistów, a więc osób którym bieganie i długotrwały wysiłek nie są obce. Rozkład każdego dnia był dość podobny. Po śniadaniu rozpoczynały się zajęcia na basenie. Po obiedzie co drugi dzień mieliśmy zajęcia na sali, a dwa razy byliśmy na wycieczkach w góry. Wieczory były zaś na siedząco, bo albo zbieraliśmy się w sali z dużym ekranem na oglądanie i wysłuchanie wykładu z technik pływania (Andrzej), albo wykładu o wynikach badań oporów w wodzie (Radek), co miało nam uzmysłowić jak ważne jest dążenie do opływowej sylwetki podczas pływania, czy wreszcie poznaliśmy innowacyjną metodę wzmacniania mięśni głębokich i jednocześnie zewnętrznych podczas specjalnie opracowanego treningu na siłowni (prezentacja poprowadzona przez Rafała - instruktora fitnesu). Na deser jeden z wieczorów poświęcony był analizie nagrań filmów wykonywanych kamerą podwodną podczas jednego z treningów na basenie. Film był komentowany głównie przez Andrzeja, ale głos w dyskusji zabierali wszyscy uczestnicy bo też i wszyscy byli przedmiotem tej analizy. Duże emocje wzbudzało oglądanie siebie na ekranie więc i komentarze były ciekawe. Kamera bezlitośnie obnażała każdy ruch, można było zauważyć pewne przyzwyczajenia, czy popełniane najczęściej błędy. Najlepiej jednak uczyć się od wytrawnych i długoletnich pływaków, dlatego dla mnie był to świetny materiał edukacyjny. Pokazanie filmu klatka po klatce z odpowiednim komentarzem i wskazaniem na co zwrócić uwagę to wspaniała rzecz w nauce pływania.
zdjęcie z galerii Piotra
Szczególnie ładnie prezentowała się na filmie Agnieszka - żabkarka z Wrocławia. Jej ciało jest gibkie, a ruchy niezwykle płynne i wykonywane z wielką gracją.
zdjęcie zrobił Łukasz
Basen
Ja i Darek zostaliśmy zakwalifikowani do czterosobowej grupy z Agą i Jensem (studentem z Niemiec). Mieliśmy do dyspozycji dwa tory, a zajęcia prowadziła specjalnie dla nas dedykowana trenerka Monika. Druga, równoległa grupa, dużo liczniejsza pływała pod okiem Andrzeja, którego znamy bardzo dobrze z zajęć u Masterów.
zdjęcie z galerii Piotra
Nie mieliśmy jednak możliwości podglądania co robią inni uczestnicy w drugiej części basenu, gdyż byliśmy wpatrzeni w naszą trenerkę, która najpierw omawiała część treningu podzielonego na małe fragmenty, a następnie demonstrowała na sucho jak mamy wykonywać poszczególne ćwiczenia techniczne. Potem uważnie obserwowała nasze poczynania w wodzie i na bieżąco komentowała na co mamy zwracać uwagę, albo mówiła i pokazywała co i jak poprawić, jeśli ktoś wykonywał coś inaczej. Dzięki temu mogliśmy od razu starać się poprawiać swoje błędy. Zajęcia oprócz rozgrzewki, ćwiczeń typowo technicznych zawierały tzw. zadania główne, które najczęściej były interwałami pływanymi na zadany, ale modyfikowany w zależności od naszego stanu zmęczenia, czas. Wtedy Monika stała na brzegu basenu ze stoperem i dopingowała nas żebyśmy się nie poddawali tylko próbowali wytrzymać krótkie przerwy pomiędzy poszczególnymi odcinkami. Po odpoczynkowym „glaichu” nie wychodziliśmy jeszcze z wody tylko mogliśmy jeszcze np. poćwiczyć nawroty koziołkowe przy ścianie basenu. Zresztą od nawrotów też zaczynaliśmy zajęcia.
zdjęcie z galerii Piotra
Dla nie pływaków nauka nawrotów pod wodą i sprawne odbicie się od ściany to duża sztuka, ale jak się okazuje do nauczenia. Mieliśmy też specjalne zalecenie, aby próbować robić te nawroty po każdym dopłynięciu do końca basenu zarówno podczas ćwiczeń techniki, jak i szybszego pływania na czas. Muszę przyznać, że nawroty sprawiają mi trudność jeśli chodzi o samo prawidłowe ich wykonanie (trzeba nauczyć się odnalezienia siebie pod wodą w zupełnie nienaturalnej dla błędnika pozycji), ale i zgranie z płynnym oddychaniem po odbiciu i wynurzeniu się. Monika zapewniała nas jednak, że wszystko przyjdzie z czasem, musimy tylko próbować robić nawroty na każdym treningu. Lekkość i swoboda wykonywania nawrotów przez innych pozwala mi na wiarę, że kiedyś będzie tak i w naszym przypadku. Zresztą Darkowi pod koniec nawroty wychodziły coraz lepiej. Ja muszę popracować jeszcze nad odpowiednim momentem rozpoczynania nawrotu (robię go za wcześnie, czyli zbyt daleko od ściany i potem nie mam się od czego odbić).
zdjęcie z galerii Piotra
Oprócz nawrotów robiliśmy oczywiście całą masę różnych ćwiczeń uczących poprawnego technicznie pływania wszystkimi czterema stylami, a więc dowolnym, klasycznym, grzbietowym i motylkowym. Nie jestem w stanie opisać tej całej gamy różnych ćwiczeń, bo było ich dużo i wszystkich nie zapamiętałam. Poza tym każdy trening na basenie był inny, zawierał różne elementy i zadania w różnej kolejności. Były więc takie w miarę łatwe do wykonania, aż po takie które wymagały sporego wysiłku i uwagi ze strony ćwiczącego. Chodziło o wysiłek rozumiany jako siłę wkładaną w pracę np. nóg, aby poczuć jak bardzo są one potrzebne w pływaniu, jak i koordynacyjny (nogi pracują do jednego stylu, a ręce do innego) oraz oddechowy (oddychanie w kraulu na różne strony i w różnej cykliczności ruchów rąk, np. co 3, co 5 i co 7 ruchów rąk). W wielu ćwiczeniach używaliśmy małej deseczki, tzw. pullboy’a, który służył jako bojka wypornościowa (taka „ósemka” wkładana między nogi lub trzymana z przodu jak tradycyjna deska do nauki pływania) oraz krótkich płetw treningowych (ćwiczenia na nogi). Są pewnie jakieś specjalistyczne nazwy wielu ćwiczeń, ale pozostawmy je bardziej doświadczonym pływakom. Wystarczy, że mamy pamiętać w kraulu o: wysokim łokciu, oddychaniu na trzy, rotacji ciała, głowie przyklejonej do ramienia i nie zadzieraniu jej podczas nabierania oddechu („jedno okularko w wodzie”), wyciąganiu się na wodzie (przedłużony pęd) i mocnym prowadzeniu ręki odpychającej do końca i „otwartym biodrze”. Teraz kilka słów o Monice, która była prawdziwym skarbem podczas tych kilku dni i miała trudne zadanie do wykonania, czyli nauczyć nas poprawnie pływać w tydzień. Nasza trenerka okazała się być niezwykle spokojna i cierpliwa, ale jednocześnie zaangażowana w to co robi. A my wpatrzeni i wsłuchani w nią staraliśmy się wczuć w to co chce nam przekazać. Do tego dochodziły rozmowy o naszych treningach w wodzie, rozmowy często przeciągające się na spotkania poza basenem. Tutaj mała dygresja na temat rozmów wśród uczestników podczas różnych okazji, czyli podczas wspólnych posiłków, w szatni, pod prysznicem, podczas wieczornych spotkań integracyjnych czy wyjść w góry. Tematem głównym i prawie jedynym było oczywiście pływanie. Czasem udawało się przeciągnąć wątek bliżej triathlonu, sporadycznie zahaczając o bieganie, ale pływanie wyraźnie dominowało. W krótkich przerwach pomiędzy posiłkami, treningami i innymi licznymi zajęciami podczytywałam strony internetowe poświęcone pływaniu (technika, słynne postaci i ich treningi oraz osiągnięcia), oglądałam filmiki jak pływają mistrzowie, zgłębiałam wiedzę w dziedzinie pływackiej. I tak w zasadzie wyglądało każde przedpołudnie poza Noworocznym, bo wówczas pływanie było nieco później i mogliśmy rano przywitać mglisty i nieco senny dzień bieganiem. To było jedyne bieganie podczas całego pobytu. Plan dnia był tak napięty i intensywność zajęć tak duża, że w krótkich przerwach raczej wybieraliśmy regenerujące siły zaleganie na łóżku w pokoju lub spacer nad rzeką z dala od zgiełku ulicy. Po dość wczesnym obiedzie popołudnia upływały nam albo na zajęciach na sali, które podobnie jak basen trwały 1,5 godziny, albo na wyjściach w góry.
Góry, nasze góry
Jedna wycieczka w góry to wejście na Skrzyczne z zejściem niestety już w ciemnościach. Dla mnie i Darka chodzenie czy nawet bieganie przy latarce nie było czymś zupełnie nowym, bo nasze wieczorne treningi w lesie w Marysinie Wawerskim odbywają się właśnie przy świetle czołówek, więc byliśmy do tego przyzwyczajeni. Drugie wyjście w góry było zaplanowane na cały dzień (tego dnia nie było rano basenu) więc zebraliśmy się zaraz po śniadaniu, a wróciliśmy prosto na kolację. Pierwszy etap pokonaliśmy kolejką linową (do stacji pośredniej na Jaworzynie), a resztę trasy pieszo. Najpierw doszliśmy znanym już fragmentem do szczytu Skrzycznego, dalej szlak wiódł przez Malinowską Skałę do Białego Krzyża. Tam grupa podzieliła się na część wracającą busem do Szczyrku na trening pływacki (potem okazało się, że tego dnia było przewidziane długie pływanie) i na mniejszą grupę 8. osób, które zdecydowały się wrócić do Szczyrku dookoła szlakiem z wejściem po drodze na szczyt Klimczoka. Od tego momentu tempo marszu wyraźnie podskoczyło, na przedzie szedł Łukasz, a Andrzej nie miał zamiaru zostawać w tyle. W połowie trasy Wojtek z Piotrkiem odłączyli się wybierając alternatywna trasę powrotu. Podczas mozolnego podejścia na szczyt Łukasz z Andrzejem zniknęli nam na moment z oczu. Idący z nami Agnieszka z Rafałem (oboje w świetnej kondycji) oraz ja z Darkiem zamykający stawkę, weszliśmy jednak na sam szczyt pomimo zapadającego szybko zmroku. Andrzeja i Łukasza odnaleźliśmy w pobliskim schronisku i szczęśliwie wróciliśmy razem do ośrodka.
Zajęcia na sali
Zaczynało się zupełnie niewinną, lekką lekkoatletyczną rozgrzewką, dość podobną do tej którą wykonujemy przed właściwym akcentem biegowym. Trucht, wymachy, krążenia ramion, bioder, trochę skipów, przebieżek, na koniec krótkie rozciąganie. Potem dzieliliśmy się na dwie grupy. Jedną lajtową nazywaliśmy „szkołą rodzenia”, bo ćwiczyli na dużych gumowych piłkach i raczej byli statyczni.
zdjęcie z galerii Piotra
Drugą, do której ja z Darkiem zgłosiliśmy się bez żadnego zastanowienia, prowadził Andrzej. Tutaj poznaliśmy na czym polega prawdziwy trening sportowy, a Andrzej powtarzał, że nie będzie z nikogo dobrego pływaka, jeśli nie ćwiczył na lądzie. Czas zajęć na sali wykorzystany był maksymalnie. Nie było zatem zbędnych przestoi, od jednych ćwiczeń do drugich przechodziliśmy płynnie, a bardzo krótkie przerwy odpoczynkowe były odmierzane stoperem, albo przeplatane nieco lżejszymi ćwiczeniami dla uspokojenia oddechu i tętna. Wykorzystywaliśmy gumowe taśmy, drabinki, piłki lekarskie, handelki, a jako niestabilne podłoże do niektórych ćwiczeń na mięśnie głębokie, służyły też gumowe duże piłki oraz gumowe „berety” (jak nazwała ten sprzęt jedna z koleżanek). Robiliśmy pompki w różnych wersjach, „scyzoryki”, inne ćwiczenia na mięśnie brzucha oraz grzbietu. Spora część ćwiczeń obejmowała ręce, barki, w jednym uczestniczyły rotatory, bardzo ważne mięśnie w pływaniu. Spośród czterech zajęć na sali żadne nie było powtórzeniem poprzedniego. A kolejne ćwiczenia („stacje”) były tak dobrane, np. podczas tzw. treningu obwodowego, że pracowały przemiennie mięśnie ramion, brzucha i znów ramion, itd. Ciąg logiczny dobranych obciążeń wskazywał na przemyślany trening. Dodatkowym atutem była oczywiście obecność Andrzeja, który oprócz prowadzenia zajęć, wykonywał wszystkie ćwiczenia do końca i jednocześnie obserwował ćwiczących oraz korygował gdy była potrzeba. O motywacji do ćwiczeń z naturalnych względów nie wspominam, bo ona po prostu była wszechobecna podczas całego pobytu na obozie. Po każdych zajęciach odzywały się kolejne grupy mięśni, które mówiły mi wyraźnie gdzie leży siła w pływaniu, a raczej moja słabość. Teraz wystarczy pozostać tylko systematycznym i rekordy świata przyjdą same ;-)
zdjęcie z galerii Piotra
Sportowy Sylwester
Sportowcy lubią i potrafią się świetnie bawić. Zabawa sylwestrowa na tym obozie była jedną z najbardziej udanych imprez tego typu od czasów świetności dyskotek. Nawet przeboje były rodem z tego okresu. Tańce trwały długo po północy i nawet zakończyły się dwoma kontuzjami wykluczającymi na chwilę z dalszych treningów. Kto chciał mógł bawić się do białego rana, gdyż zajęcia dnia następnego zaczynały się ze sporym opóźnieniem. Potem powrót do normalnego rytmu i znów basen, a po obiedzie sala. Czując już lekkie przemęczenie takim trybem życia od kilku dni, wieczorem zafundowaliśmy sobie z Darkiem saunę. Kolejny dzień był więc nieco łatwiejszy w odbiorze.
Pożegnania nadszedł czas
Zżyliśmy się tym ciągłym przebywaniem ze sobą, wspólnymi treningami, rozmowami podczas posiłków, więc pożegnania były długie i na raty. Część osób zebrała się wcześniej, inni, tak jak my, wracała ostatniego dnia. W podróży powrotnej mieliśmy za współpasażerkę Justynę, podczas gdy w drodze do Szczyrku zabrała się z nami Kasia. Obydwie bardzo polubiliśmy. Szczególne podziękowania dla Kasi za jej częste towarzystwo podczas wolnych chwil między zajęciami i wspólne rozmowy oraz dzielenie się wiedzą i doświadczeniem.
Obozowy bilans
Dla mnie całkowicie dodatni. Dla Darka do ostatnich 15 minut treningu na sali też. Potem już nie. Darek wrócił do domu ze skręconą kostką podczas niefortunnego uniku w czasie gry w koszykówkę. Niestety tak to się kończy gdy za zabawy dla dzieci biorą się dorośli. Opisuję to ku przestrodze innych. Zanim dasz się namówić na jakąś aktywność ruchową, której dawno nie robiłeś, dwa razy zastanów się, a najlepiej odmów. Każdy kto uprawia sport wie, że 4 tygodnie zwolnienia z W-F-u to kompletna strata formy.

W poniedziałek byłam na pierwszych po powrocie z obozu zajęciach na basenie. Wydawało mi się, że wszystkie ćwiczenia są banalnie proste, a zajęcia trwają zdecydowanie za krótko, zaś zadanie polegające na przepłynięciu 100 m kraulem bez zatrzymywania się przy ścianie basenu wykonałam z nawrotami koziołkowymi.
Więcej zdjęć w naszej galerii.