imprezy:

Mistrzostwa Polski w Triathlonie na dystansie sprinterskim

19.07.2009

tekst Renata
Pamelka i porcelanowy medal

To są dwie nowe rzeczy, które mam od tego weekendu. Najpierw był hawajski upał i pewnie stąd pomysł zakupu bojki ratowniczej, zwanej pamelką. Będzie moją asekuracją podczas urlopowego pływania w jeziorze i miałam ją zamiar wypróbować pierwszy raz w Szamocinie odległym 14 km od Chodzieży, gdzie zaplanowaliśmy nocleg przed niedzielnymi zawodami. Pensjonat sąsiadował z jeziorem z kąpieliskiem więc miejsce do pływania wymarzone. Wyjeżdżając z domu powietrze oblepiało nas swoimi 32 stopniami, ale po przejściu burzy temperatura spadła do 25 i wieczór nie był już tak bardzo gorący, ale woda w jeziorze nadal przyjemnie ciepła. Postanowiliśmy po kolacji zrobić małą próbę pływania z pamelką. Niestety rozpadał się deszcz, a w oczekiwaniu na to aż przestanie, zrobiło się ciemno. Test bojki został odłożony. Ale przecież nie po to przyjechaliśmy taki kawał drogi. Jutro start w Mistrzostwach Polski na dystansie sprinterskim w Chodzieży. Odebraliśmy już numery startowe i jesteśmy po odprawie technicznej. W głowie mam tylko jedno zdanie: „Temperatura wody wynosi 22 stopnie i jutro pływamy bez pianek.” Trochę mnie to martwi, a rano zmartwiło jeszcze bardziej to, że zrobiło się zdecydowanie chłodniej. Do tego padający od wczoraj wieczór deszcz, który wcale nie miał zamiaru przestać padać. Jemy w milczeniu śniadanie, pakujemy sprzęt na start (piankę też wciskam w kąt bagażnika, z nadzieję że może się przyda) i jedziemy do Chodzieży.
Po drodze wpadamy jeszcze na krótkie zakupy: pelerynki przeciwdeszczowe. Na miejscu jest już Luiza z Olką. Wszyscy mamy nietęgie miny i spoglądamy na mocno zachmurzone niebo. Mokry asfalt, chłodno i niemiło. Wypakowujemy jednak rowery, czas przygotować je przed oddaniem do boksu rowerowego. Adama czeka jeszcze wymiana dętki, urywa się zawór przy próbie pompowania koła. Na szczęście poszło mu sprawnie, choć został bez zapasowej dętki. Zapisuję sobie w pamięci kolejną rzecz, o której trzeba pamiętać: zawsze zabierać na zawody większą ilość zapasowych dętek. Gdy przychodzi czas ustawienia rowerów deszcz przestaje padać. Jest jeszcze pochmurno, ale najważniejsze, że nie musimy się przemieszczać w strugach deszczu. Pierwsza strefa zmian była ustytuowana 90 m od jeziora, a druga na rynku 500 m od startu. Najpierw idziemy do strefy na rynku, gdzie zostawiam buty biegowe, potem wracam nad jezioro i oddaję rower do boksu rowerowego. Jest jeszcze pusto, ale zaraz rowerów będzie coraz więcej. Potem jest ceremonia otwarcia z pocztem sztandarowym i hymnem. Na starcie jest jednak mało ludzi, chyba nie wszyscy jeszcze dotarli. Jako pierwsze będą startowały kobiety, wg komentatora z 31. zapisanych zgłosiło się 27 pań. Po dwóch godzinach od naszego startu będzie dopiero start mężczyzn.


Ostatnie przygotowania i idziemy na pomost. Jest 15 minut na rozpływanie. W tym czasie sędzia objaśnia jak będziemy płynąć: są 4 boje do opłynięcia (na szczęście bardzo duże i dobrze widoczne) i wyjście z wody tuż obok pomostu, z którego jest start, czyli płyniemy po czworokącie. Nie skaczemy jednak do wody z pomostu (jest za płytko). Nazywa się to startem "z wody". Bardzo mnie to cieszy, bo skoków do wody jeszcze nie opanowałam w stopniu doskonałym. Na pierwszy sygnał wskakujemy więc z pomostu do wody w sposób dowolny i czekamy na drugi sygnał startu trzymając się jedną ręką pomostu. Po sygnale lekko zakotłowało się w wodzie, odczekałam moment aż woda lekko się uspokoi i w bezpiecznej odległości od kopnięć pierwszych zawodniczek zaczęłam spokojnie płynąć. Na początku kraulem, ale potem na wszelki wypadek co jakiś czas kontrolnie kilka ruchów żabką żeby sprawdzić kierunek płynięcia. Przede mną widziałam trzy lub cztery czepki, które nie oddalały się w tak błyskawicznym tempie jak czołówka, więc płynęłam dalej swoje. Przy dopłynięciu do drugiej boi, zauważyłam że wyszło słońce. Woda w jeziorze wydawała mi się wyjątkowo przyjemna i ciepła. Miałam pozytywne nastawienie i bardzo spokojny oddech. Czułam, że mogłabym tak jeszcze długo płynąć. Jednak w końcu zdałam sobie sprawę, że czas już przyspieszyć, bo chyba te dziewczyny przede mną dawno skończyły. Zaczęłam płynąć nieco szybciej, ale fragment od ostatniej boi do pomostu zdawał się nie kończyć. Wreszcie wyczułam pod stopami dno i zaczęłam iść w wodzie, co oczywiście było błędem, bo szybciej i wygodniej byłoby dopłynąć do końca. Ktoś nawet krzyknął: płyń jeszcze kawałek, ale było już za późno. Cieszyłam się, że przepłynęłam, że dałam radę i już nie muszę dalej płynąć. Strasznie się z tego powodu cieszyłam. Udało się. Pierwszy raz w życiu przepłynęłam 750 m w jeziorze i to bez pianki.

Teraz bieg do roweru. Blisko i nie trzeba zdejmować opinającej ciało pianki, a więc jest i ta korzyść. Zdejmuję tylko czepek, zmieniam okularki pływackie na okulary przeciwsłoneczne, zapinam kask. Jeszcze tylko buty i biegnę z rowerem. Jest Darek i pokazuje mi w którą stronę biec na trasę kolarską. O, już jest linia i sędzina daje mi znak, że można jechać. No tak, ale jestem sama. Mogę się co najwyżej ścigać ze swoim licznikiem rowerowym. Wyjazd z miasta, zaczyna się las i podjazd. Przejeżdża obok mnie motor, za nim jadą trzy zawodniczki z czołówki. Pokonują podjazd na stojąco i tyle je widzę. Za chwilę jest zakręt 90 stopni w lewo. Lekko przyhamowuję bo asfalt jest tutaj nieco gorszej jakości. Wtedy dogania mnie grupka kilku kolarek. Słyszę tylko: „Trzymaj się”. Jest lekki zjazd, więc wrzucam kolejny bieg, pochylam się i jadę za nimi trzymając dolny chwyt na kierownicy. Drugą część pętli pokonuję goniąc uciekającą grupkę, ale trasa biegnie polami, wieje wiatr, a ja nie mam za kim się schować. Do tego zaczął się odcinek z bardziej chropowatą nawierzchnią. Czuję lekkie palenie w mięśniach czworogłowych. Zwalniam nieznacznie żeby się napić. Dziewczyny mi uciekły z pola widzenia. Mijam kolejny zakręt, a za nim strzałki do skrętu na drugą pętlę. Nikogo przede mną, nikogo za mną, a w głowie obraz tego co mnie czeka: znów ten podjazd w lesie. Druga pętla jednak mija mi szybko, nawet nie było tak strasznie ciężko. Jeszcze tylko dojazd do miasta, wszędzie żółte kamizelki policjantów kierujących ruchem i puste ulice. Za rondem mały podjazd i linia końca roweru. Sędzia informuje żeby zostawić rower na stojaku wszystko jedno gdzie i biec do strefy zmian. Darek już na mnie czeka i pociesza mnie, że Luiza niedawno skończyła rower i mam do niej niewielką stratę. Wieszam szybko rower i biegnę zmienić buty. Biegnę już do maty za strefą zmian, gdy ktoś krzyczy: „Numer!” Wracam się po numer startowy, który zostawiłam w koszyku w strefie.

Bieg jest na trasie kluczącej uliczkami wokół rynku. Teraz będzie nieco przyjemniej, bo słychać spikera i widać inne zawodniczki. Są też nieliczni kibice, ale więcej od nich jest na pustych ulicach organizatorów w odblaskowych kamizelkach. Do pokonania są trzy okrążenia rynku. Najpierw zbieg, potem mała ulica pod górę, ostry zakręt i znów podbieg. Dalej fragment po kostce brukowej, mata chipowa, znów kostka, kawałek asfaltu i rynek. Dziewczyny z czołówki już skończyły bo słyszę jak opowiadają spikerowi o swoich wrażeniach z trasy. Ja zaczynam drugie okrążenie. Przy rynku stoi Darek i dopinguje mnie do dogonienia Luizy. Nie wiem jakie mam tempo, wiem tylko, że nie jest to bieg na maksimum moich możliwości. Mam jeszcze dwie pętle przed sobą i to niezbyt płaskiej trasy, więc oszczędzam siły. Na trzecim okrążeniu powoli doganiam truchtających dwóch mężczyzn. Usłyszeli moje kroki i odwrócili się. Pytają czy to już ostatnie kółko i mówią, że meta już blisko. Finiszuję zatem słysząc z oddali doping Luizy. Jeszcze tylko porcelanowy medal i koniec. A za metą czekają oprócz Luizy i Olki, Darek i przebrany już do swojego startu Adam. Zostało niewiele czasu, więc zbieram swoje rzeczy ze strefy zmian i wracamy nad jezioro. Za kilka minut start mężczyzn, więc jeszcze małe rozpływanie, choć widziałam takich co wypłynęli aż za pierwszą boję. Adam oddaje mi swoje klapki i znika gdzieś w tłumie jednakowych białych czepków. Mężczyzn jest zdecydowanie więcej stąd przy starcie jest spore zamieszanie. Pomost jest za mały i po wejściu do wody nie wszyscy mają się gdzie chwycić ręką pomostu. Sędziowie nie zapanowali nad sytuacją i część zawodników przed sygnałem startu była dobre 2 m od linii pomostu. Nie uchroniło to chyba jednak nikogo od totalnej młócki jaka się wytworzyła tuż po sygnale startu. Woda zakotłowała się i kolejne linie zawodników ruszyły. Ławica kłębiących się w wodzie rąk sunęła równym tempem w kierunku boi. Potem zmieniła kierunek na równoległy do linii brzegu. Przemieściliśmy się na częściowo zarwany boczny pomost (Darek opowiadał nam jak niedługo po starcie kobiet, usłyszał krzyk dziecka, które nagle wpadło do wody gdy pomost zarwał się pod stojącymi na nim kibicami). Liczymy wychodzących z wody kończących pływanie zawodników. Luiza zauważa Adama. Z wody wyszedł jako 54. Potem jeszcze widzimy charakterystyczną sylwetkę Kury i poznajemy po dwuczęściwym stroju ziebola.
Darek pobiegł już do strefy zmian z aparatem fotograficznym. Wracamy na rynek, który będzie miejscem zmagań po rowerze. Czekamy na pierwszych kolarzy. Pojawia się pojedynczy, ale jedzie za wolno. Pokazuje na przednie koło i kręci głową. Widocznie defekt nie pozwolił mu na dalsze ściganie. Nadjeżdża motocykl, a potem zza zakrętu wypada peleton ok. 30 zawodników. Wszyscy mają już zdjęte buty i kręcą bosymi stopami położonymi na butach przypiętych do pedałów. Jeszcze tylko kilkanaście metrów i będą zsiadać z rowerów by biec boso do strefy zmian. Potem nadjechały jeszcze dwie dużo mniejsze grupki i w czwartej nieco rozciągniętej zauważam dziwnie wyglądającego zawodnika. To był Adam. Na początku zastanawiałam się co było innego w jego wyglądzie, a potem uświadomiłam sobie, że zupełnie nie pasowały mi do widoku, dotychczas widzianych u wszystkich zawodników, bosych stóp na szosowych butach rowerowych, jego białe skarpetki i sznurowane buty, z którymi się mocował przed zejściem z roweru. Teraz został mu jeszcze tylko bieg. Wiem jednak, że zmęczone po rowerowym wysiłku nogi nie pracują tak dobrze, zmęczenie narasta na podbiegu. Adam jednak dzielnie walczy starając nie stracić z pola zasięgu zawodnika przed sobą. Biegnie za nim przez dwa okrążenia. Później nam opowiadał, że postanowił sobie trzymać się jego pleców, za wszelką cenę. Opłaciło się, bo ostatecznie zgubił go na trzeciej pętli i na metę przybiegł dużo przed nim, finiszując w pięknym stylu.

Mamy oboje porcelanowe medale i ogromną satysfakcję. Adam z osiągniętego miejsca, na które zapracował dobrym pływaniem i bardzo dobrą jazdą na rowerze. Ja cieszę się najbardziej z tego, że przepłynęłam cały dystans i pomimo, że Luiza dołożyła mi na pływaniu 3 minuty, to okazało się, że na rowerze miałyśmy ten sam czas. Rywalizacja zaczęła się. Kolejne zawody i kolejne doświadczenia za mną. Ale też kolejne jeszcze przede mną. I dobra zabawa również.

zdjęcia w naszej galerii.