imprezy:

Triathlon w Lusowie

27.06.2009

tekst i zdjęcia: DAR
Nasz debiut w zawodach triathlonowych miał być w Malborku. Adam z Darkiem wrócili do domu z medalami, ja wtedy nie. Chodził za mną ten start długo. Przerwa na spływie kajakowym zakończonym nieco wcześniej, zawiodła nas w okolice Suszu. Tam kibicowaliśmy startującym podczas odbywających się Mistrzostw Polski w triathlonie na długim dystansie, a ja korzystając że trasa pływacka była już wytyczona spróbowałam przepłynąć kawałek w jeziorze razem z Butterfly. Było słonecznie i woda nie wydawała mi się już taka zimna jak ta w Nogacie, poza tym towarzystwo doświadczonej pływaczki dodawało mi otuchy. Po tej próbie z większą ochotą myślałam już o starcie w tri. Najpierw chciałam już za tydzień w Płocku, ale ze względów organizacyjnych nie wyszło. Potem znalazłam informację o triathlonie w Lusowie pod Poznaniem. Kameralna impreza, bez medialnego szumu, ale jak się okazało na miejscu, przygotowana z ogromną starannością. Dla mnie jednak najważniejszą sprawą było przepłynięcie całego dystansu trasy pływackiej. To był mój punkt numer jeden. Ostatnie tygodnie były poświęcone na przygotowania: ćwiczenie zmian rower-bieg, przepłynięte kilometry na basenie i próby w wodach otwartych. Jeśli to byłby zmarnowany czas, byłoby podwójnie szkoda. Poza tym obiecałam klubowemu koledze Sylwestrowi, że tym razem przepłynę do końca. Tak naładowana pozytywnie jadę z Darkiem i Adamem do Lusowa. Jedzie też Luiza z córką Olką. Będą obydwie startować. Spotykamy się na miejscu w ośrodku gdzie będziemy nocować. Jeszcze wieczorem robimy rekonesans okolicy. Do plaży gdzie jutro będzie start, mamy dosłownie kilka kroków. Adam proponuje małą próbę pływania w jeziorze. Nikt inny oprócz niego i Olki nie decyduje się jednak. Pomimo założonych pianek jest im zimno, więc próba jest dość krótka. Rano następnego dnia w dobrych nastrojach docieramy do biura zawodów. Miłe panie z obsługi wydają pakiety startowe i opisują zawodników flamastrami: numery startowe na obydwu łydkach i przedramionach. Sprawdzamy jeszcze na tablicy kąpieliska podaną temperaturę: powietrze 20 st., woda 18 st. i wracamy przygotować się do startu. Jako pierwsze będą rozgrywane zawody dzieci. Sędziowie bardzo skrupulatnie sprawdzają stan techniczny rowerów oraz czy wszystkie dzieci mają kaski. Wśród startujących widać grupkę lokalnych uczestników ze SP w Lusowie w jednakowych strojach. Były też dwie sztafety. Obserwuję zmagania płynących, potem wybiegających z rowerami na trasę rowerową i na koniec finisz krótkiego biegu (jedna pętla). Dzieci odbierają swoje rowery i czas na dorosłych. Układam w strefie zmian buty na rower i do biegania, ręcznik, rower powieszony jest za siodło, na kierownicy nr startowy na gumce. Sprawdzam czy niczego nie zapomniałam i wymieniam dwa słowa z uczestnikiem, który szykuje się obok mnie. Teraz szybko zakładam piankę i cały czas myślę o tym żeby zdążyć jeszcze wejść do wody i przyzwyczaić się do jej temperatury zanim będzie właściwe pływanie. Wszystko trwa jednak bardzo krótko, bo sędzia już każe ustawić się przy brzegu i wyczytuje numery startowe do wyjścia na start. Stoimy grupką na plaży, obok mnie Adam, który poklepuje mnie po ramieniu abym się nie martwiła. Luiza i ja jesteśmy już wyczytane, mija kilka sekund podczas których nerwowo wycieram kilka razy okularki i poprawiam je, sprawdzając czy dobrze się przyssały. Wreszcie start. Przepuszczam prawie wszystkich, ale nie czuję strachu i pamiętając słowa Darka żeby od razu zanurzyć głowę, wchodzę do wody i zaczynam płynąć kraulem. Ktoś na mnie napływa, ktoś inny próbuje opłynąć z boku. Woda przede mną jest wzburzona, ale przecież tak samo jest na basenie gdy ktoś płynie przede mną. Widzę płynących obok siebie i kotłowaninę przed sobą. Płynę nie myśląc o tym jak daleko jest do pierwszej boi. W pewnym momencie postanawiam jednak sprawdzić tę odległość i przechodzę do żabki. Wtedy słyszę pytanie ratownika z łódki, czy wszystko w porządku. Odpowiadam najbardziej spokojnie jak tylko potrafię, że tak i płynę dalej kraulem. Wtedy słyszę jeszcze raz głos, podnoszę głowę i widzę, że boja zaraz będzie po mojej lewej stronie, zamiast po prawej. Koryguję kierunek i opływam boję żabką. Teraz kolejna prosta do drugiej boi. Jestem już na środku jeziora, jest lekki wiatr i bardzo małe fale. Na wszelki wypadek płynę żabką, oddychając spokojnie. Teraz znów trochę kraula i jest kolejna boja. Łódka ratownika jest po mojej lewej stronie, więc cały czas ją widzę dzięki czemu wiem gdzie mam się kierować. Na wszelki wypadek patrzę jeszcze na brzeg. Są dwa czerwone dywaniki: jeden (ten po prawej) do wyjścia z wody i obiegnięcia słupka, drugi (na lewo) dla kończących pływanie. Pamiętam żeby wybrać kierunek na ten prawy. Płynący przede mną czerwony czepek, nie wychodzi nie wiedzieć czemu z wody, tylko opływa boję przy brzegu. Sędziowie krzyczą żeby zawrócił. Trzeba wyjść z wody, obiec słupek i wbiec do wody na jeszcze jedną pętlę. To dość zwodniczy manewr, ale mi nawet przez myśl nie przeszło żeby skończyć teraz pływanie. Z dwoma łódkami czuwających ratowników, innymi pływakami niezbyt daleko przede mną, czułam się aż nadto bezpiecznie. Potem przyjrzałam się dokładnie, a nawet poczułam w ustach smak motorówki policyjnej, która patrolowała trasę pływacką. Druga pętlę płynęłam wolno, ale nie o czas mi chodziło. Dla mnie najważniejszą rzeczą było dziś ukończyć cały dystans pływania. Słysząc głos Darka z brzegu: „Renia, jeszcze tylko kawałek” wiedziałam, że ten punkt triathlonu jest już za mną i cieszyłam się wychodząc z wody.
Biegnę do strefy zmian. Jestem zadowolona, pomimo, że to pływanie zajęło mi tyle czasu. Na rowerze nie czuję zupełnie zmęczenia, choć jadę sama i nie mam się za kim schować, gdy wiatr wieje w twarz. Trasa jest trochę pofałdowana, nie wiem gdzie jest nawrót więc nie szarżuję i zmieniam przerzutkę na lżejszą. Widać na asfalcie jakieś oznaczenia, ale to chyba z dystansu dla dzieci. Wyprzedza mnie jakaś grupka jadących dużo szybciej chłopaków. Wreszcie słychać gwizdek i stoi dziewczyna w odblaskowej kamizelce: nawrót o 180 stopni. Teraz jest trochę pod górkę i znów będzie ten dziurawy odcinek asfaltu. Czuję się dobrze tylko zastanawia mnie coś dziwnego z przednim kołem. Przyglądam się z niedowierzaniem i aż zatrzymuję: no tak, nie ma powietrza w oponie. Przypominam sobie dyskusję o rowerach, że nie można jechać na takim kole bo można je uszkodzić. Czyli muszę prowadzić rower. Tu znowu przemknęła mi myśl z innej rozmowy, że jak się złapie gumę na sprincie, to już jest po zawodach. Mijają mnie kolejni kolarze, a ci jadący z naprzeciwka kiwają głowami pytając „guma?”. Zagaduję napotkanych po drodze dwóch młodych chłopaków pilnujących trasy czy potrafią wymienić dętkę w rowerze. Ani oni, ani pozostali stojący przy drodze ludzie nie wiedzą jak się do tego zabrać. Ja sama też jakoś nie mam odwagi wziąć się za naprawę. Maszeruję więc zrezygnowana z tym rowerem, aż zauważam idącego w moją stronę Darka. Opieram rower o drzewo i zaczynam odkręcać koło. Na szczęście problem jest w przednim koło, więc ze zdjęciem jego nie ma dużo roboty. Wyjmuję zapasową dętkę, łyżki i nabój do pompowania z torebki podsiodłowej. Zupełnie nie wiem dlaczego nie zaczęłam tego robić wcześniej. Dopiero widok Darka podziałał na mnie mobilizująco. Trochę trudno było włożyć nową dętkę, w której nie było powietrza. Nie miałam pompki, więc nie mogłam jej choć trochę wypełnić powietrzem. Ta ważna czynność, równe umieszczenie dętki pod oponą zajęła najwięcej czasu. Potem zmontowanie zaworu i naboju ze sprężonym powietrzem, jedno naciśniecie poprzez dokręcenie i już gotowe. Przykręcam znów koło, zapinka od hamulca i mogę jechać dalej. Dojeżdżam do nawrotu i sędzia kieruje mnie do zjazdu. Ja krzyczę, że mam jeszcze do przejechania drugi raz pętlę, bo złapałam gumę. Sędzia tylko pyta, czy będę uważała, bo oni już chcą puścić ruch samochodowy na trasę, na co odpowiadam, że jasne. Słyszę jeszcze za sobą głos Darka, żebym uważałam na dziurach w asfalcie i pędzę. W pewnym momencie widzę, że mam na liczniku 39 km/h. Zwalniam na kolejnym nawrocie i wierzę, że już z rowerem będzie wszystko w porządku. Z naprzeciwka jadą samochody, ale jak widzą mnie to zwalniają i zjeżdżają na pobocze. Czyżbym wyglądała na piratkę drogową? Wreszcie jest sędzia, który kieruje mnie do zjazdu. Belka i koniec roweru.
Wbiegam do boksu rowerowego i kolejny sędzia zaprasza do biegu. Zmieniam buty, zdejmuję kask i wybiegam na trasę. Luiza ostrzega mnie, żebym uważała, bo trasa biegu jest nierówna. Rzeczywiście jest poprowadzona przez wykoszony fragment łąki tuż przy plaży. Spiker coś mówi o defekcie mojego roweru i dlaczego dopiero teraz biegnę. Opowiada, że biegam od wielu lat i że na pewno zrobię te 3 km w 10 minut. Gdy przebiegam na drugiej pętli komentuje jaki mam sprężysty krok i ładną pracę rąk. Nie sposób wtedy nie biec bez powłóczenia nogami. W końcu jest meta. Nawet zbieram się do finiszu, co budzi zachwyt spikera: „skąd ta kobieta ma w sobie tyle sił?”. Wpadam w ramiona Darka, gratuluję Luizie i idziemy odpocząć chwilę na trawę. Jeszcze tylko zbieram swoje rzeczy ze strefy zmian. Rozmawiam chwilę z pakującym się obok kolegą z Poznania. Jest bardzo sympatycznie. Czekając na zakończenie imprezy zjadamy posiłek regeneracyjny w postaci grochówki. Nawet Darek jako kibic dostaje talerz. Posileni przechodzimy w pobliże bramy mety gdzie stoi przygotowane podium i są wywieszone wyniki. Najpierw dekoracja dzieci. Ola na trzecim stopniu podium wśród dziewczynek. Dowiaduję się, że Adam był w pierwszej dziesiątce w open. Kolejni nagrodzeni to juniorzy i juniorki oraz sztafety, potem kobiety open oraz najmłodszy i najstarszy uczestnik. Wśród nagrodzonych kobiet zostajemy wyczytane obydwie z Luizą i otrzymujemy medale, dyplomy oraz upominki od sponsorów. Pan wręczający nagrody jest pełen podziwu, że kobiety też wybrały taką trudną dyscyplinę jaką jest triathlon. Na koniec małe losowanie nagród. Wśród szczęśliwców są: Ola, Luiza i kolega z boksu rowerowego. W miłej atmosferze żegnamy się z gospodarzem imprezy oraz innymi uczestnikami. Spełnieni i zadowoleni wracamy do domu. Po drodze telefonuję do Sylwestra, że pływanie się udało i opowiadam przygodę z rowerem. Najbardziej jednak jesteśmy dumni z Adama, który pokazał klasę i ścigał się z rywalami jak prawdziwy sportowiec. Mój cel tez został też osiągnięty: ukończyłam pomimo przeciwności technicznych i własnych słabości. Ten start był mi bardzo potrzebny aby uwierzyć w siebie i udowodnić, że potrafię. Nawet jeśli czas poświęcony na przygotowania wydaje się być dla niektórych czasem zmarnowanym, dla mnie jest czasem który pozwala cieszyć się z pokonania wielkiej wody. Muszę jeszcze poćwiczyć szybkie zmienianie dętki w rowerze. Ta naprawa defektu razem z niepotrzebnym maszerowaniem, kosztowała mnie stratę 15 minut.



zdjęcia w naszej galerii.