imprezy:

4 Carrefour Półmaraton Warszawski

29.03.2009

tekst i zdjęcia: DAR
Jedna minuta różnicy

IV Półmaraton Warszawski już za nami. W rozmowach z przyjaciółmi i znajomymi biegowymi, którzy brali udział w tej imprezie przewijał się jak zwykle temat gratulacji i osiągniętego wyniku w kontekście dotychczasowego rekordu na dystansie półmaratonu. Trudno jednak porównywać nasz poprzedni sezon, gdy wyraźnie przygotowywaliśmy się do startu, o czym świadczy kolorowo upstrzony dzienniczek treningowy, w którym znalazły się przeróżne akcenty, z obecnym sezonem, gdzie także jest barwnie, nie powiem, ale są to barwy wskazujące na inne elementy zupełnie niebiegowe (rower, pływanie i jeśli bieganie to raczej mało i niezbyt intensywnie). Do tego dochodzi rzecz od nas zupełnie niezależna, czyli inna trasa niż ubiegłoroczna. W obecnej ktoś wymyślił zamiast prawie zupełnie płaskiej trasy wspaniałomyślnie tuż przed finiszem podbieg ulicą Sanguszki. Czym więc jest ta jedna minuta różnicy w takiej sytuacji? Stąd tym bardziej jesteśmy pełni podziwu dla siebie i zaskoczeni zupełnie niezłym osiągiem jakim jest czas 1 godz. 44 min. Przed startem szukając właściwej strefy zagadaliśmy się z Bartkiem, Lubomirem i Jurkiem biegnących na ok. 1 h 30 min. Potem było już za mało czasu i gdy rozległ się głos startera ruszyliśmy ze wszystkimi. Przynajmniej mieliśmy na początku ten komfort, że prawie nikogo nie musieliśmy wyprzedzać zygzakując pomiędzy wolniejszymi. Skręt w Świętokrzyską i już jest pierwszy km. Czas 4:58, a więc tempo odpowiednie. Potem utrzymujemy to tempo prawie aż do końca. Pomaga nam w tym, ustawiony za radą henleya, zegarek sygnalizując dźwiękiem przekroczenie zaplanowanej strefy. Nasza strefa ma 20 sekund rozpiętości pomiędzy tempem 5:00 i 4:40. Powinno wystarczyć aby zmieścić się w czasie 1 h 45 min. Na mniej nie chcemy stawiać, bo nie czujemy się jednak na siłach i nie jest to nasz start docelowy tej wiosny. Triathlonowe priorytety jednak przesunęły punkt przygotowań w innym kierunku. W końcu liczy się tylko udział i dobra zabawa w tym półmaratonie. Takie podejście okazało się być bardzo dobrym założeniem. Całą trasę kontrolowaliśmy tempo i bieg był przez to większą przyjemnością. Dlatego nie rzuciłam się w pogoń za grupą biegnącą z pacemakerem na 1h 40 min, gdzie biegła tuż za nimi B&B. Wiedziałam, że to nie jest dzień, w którym mam się z nią ścigać. Przed Mostem Gdańskim kątem oka zauważam jednak biegnącą sprężystym krokiem Monię. Postanawiam się jej trzymać. Potem kilkukrotnie tasujemy się z Monią, zupełnie jakbyśmy sobie dawały zmiany w peletonie kolarskim. Ostatni raz widzę się z Monią tuż przed tunelem. Z góry macham kibicującym i fotografującym Adamowi i Zuzie, których pierwszy raz dostrzegam na trasie. W tunelu zaś czeka na nas istny czad: bębniarze, jakieś błyski świetlne. Tak jak kiedyś zawsze tunel przyprawiał mnie o dołujące odczucia, to tym razem bieg w tunelu był ekscytujący i dodający sił. Zupełnie nie czuję podbiegu z tunelu, pamiętając słowa PiotrkaMarysina, że przecież jesteśmy wybiegani po marysińskiej i falenickiej wydmie i tutaj dopiero wyjdzie z nas siła. Potem kawałek prosto i skręcamy do góry w Sanguszki. Zegarek piszczy, że jest za wolno. A jak niby ma być, skoro jest podbieg. Długo nie możemy się rozpędzić i wrócić do poprzedniego rytmu, a tu trzeba pomyśleć o jakimś przyspieszeniu. Ale jak tu równać krok, jak pod stopami kostka brukowa. Widzę plecy Adama Krzesaka, oj coś wolno biegnie skoro go doganiamy. Gdy zrównaliśmy się z nim, Adam przechodzi do marszu. Klepię go w ramię, a Darek dopinguje go do biegu. Adam jakoś rusza i biegniemy wspólnie prawie do mety. Od 20 km włączam turbodoładowanie i zegarek piszczy szybciej, szybciej. Przede mną B&B. Darek krzyczy do niej żeby przyspieszyła i mijamy ją. Na ostatniej prostej finiszując wyławiam jeszcze z tłumu znajomy głos henleya („do końca ciągnij, do końca”) i Sylwka („Renia, Darek dobrze”). Jest w końcu brama z zegarem, już można chwycić się za ręce, choć nie mam siły ich już podnieść do góry. Zatrzymujemy się, drepczemy w miejscu w strefie mety i rozmawiamy ze znajomymi wymieniając na gorąco uwagi o biegu. Okryci tylko folią najpierw truchtamy kilkaset metrów, a potem odbieramy nasze torby z depozytu. Rozczarowuję się gdy dowiaduję się od wolontariuszki, że organizator nie przewidział pryszniców dla uczestników. Idziemy więc do namiotów-przebieralni gdzie w niezbyt komfortowych warunkach zmieniam spocony startowy ubiór na cywilne ubranie. Potem jeszcze upłynie dużo czasu zanim dotrzemy do domu, więc suche rzeczy były potrzebne. Najpierw sprawdzamy wyniki: jestem na 4 miejscu w kategorii „medycy” i 14 w kategorii wiekowej (na 100 kobiet w tej kategorii), Darkowi nie było już tak łatwo i jego miejsce w kat. wiekowej jest czterocyfrowe. Potem czekamy na ogłoszenie wyników drużynowych. Entre.Pl Team, czyli drużyna w której biegłam zajmuje pierwsze miejsce dzięki postawie klubowych kolegów: Janka, Wojtka i Bartiego oraz świetnej dyspozycji biegowej Dominiki. Drużyna Darka, czyli Stowarzyszenie Park Skaryszewski osiągnęła 18 lokatę.

Poniedziałek, czyli co czują biegacze, a czego nie dostrzegają niebiegający.

Jadąc rano do pracy ulicą Sanguszki przypominam sobie podbieg i tylko to wspomnienie nasuwa mi myśl, że jeszcze wczoraj ten asfalt należał do biegaczy, można było wyrzucić na 18 km pusty kubeczek po wodzie rozdawanej biegaczom. Dziś nie było śladu po rozdeptanych kubeczkach, plamy po wodzie wyschły. Nie było ani jednego znaku zakazu parkowania w dniu 29.03.2009, ani barierek zagradzających ruch samochodów. Był zwyczajny korek i nieuprzejmość kierowców, którzy nie wpuszczają z sąsiedniego kończącego się pasa jezdni. Paraduję w pracy w koszulce z pakietu startowego Półmaratonu, która w tym roku jest w gustownym kolorze i do tego wyjątkowo w normalnym rozmiarze, tzn. nie przypomina koszuli nocnej starszej siostry. Koszulka w zasadzie jest przez to niezauważona, ale o imprezie biegowej tego formatu co Półmaraton Warszawski jednak spora ilość osób dowiedziała się z różnych innych źródeł. Poranne rozmowy toczą się więc wokół wczorajszych wydarzeń. Część koleżanek i kolegów z pracy już wie, że zadawanie pytania o zajęte miejsce wprowadza amatorów biegania w zakłopotanie. No bo jak tu powiedzieć, że się było na mecie na dwutysięcznej któreś tam pozycji. Nawet podawanie wyniku osobom, które nigdy nie przebiegły kilometra bez zatrzymywania się, też nic im nie powie. Można go oczywiście odnieść do wyniku zwycięzcy, albo chociaż pierwszej kobiety, ale czy ktoś taki jak zwyczajny truchtacz może mierzyć się z zawodowcami, czy ambitnymi amatorami z zawodową przeszłością? Opowiadam więc o tempie biegu, które sobie narzuciliśmy, o tym którędy przebiegała trasa, że dwa razy przebiegaliśmy obok budynku naszej firmy, że była komfortowa do biegania pogoda, że w tunelu było fantastycznie itd. Wtedy zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę tylko Ci z numerami startowymi mieli możliwość słyszeć i widzieć to co się wówczas działo w tunelu. No chyba, że ktoś biegł w ciemnych okularach i z głośną muzyką w słuchawkach. Kibiców nie było tunelu, wiec raczej bębny i lasery były zarezerwowane tylko dla biegaczy. Dziś wracając z pracy tunel był pusty i nic nie przypominało wczorajszych wydarzeń. Pewien podziw na niebiegających znajomych wywiera jednak pokonany dystans i zdumienie wywołuje fakt pojawienia się następnego dnia w pracy. Raczej spodziewaliby się dnia urlopu na regenerację. Też jestem za tym i nawet swego czasu były dyskusje na forum biegowym o tym aby wprowadzić wolne poniedziałki dla maratończyków. Uniknęliby wówczas kłopotliwych pytań o zajęte miejsce w biegu.

zdjęcia w naszej galerii.