26.02.2009 (czwartek)



tekst: DAR
zdjęcia: DAR
U dzika i odwiedziny kotki Felicji

Kapanie z dachu nasiliło się. O ile jeszcze przy śniadaniu spadały z nieba płatki śniegu to podczas naszej wycieczki zaczął padać drobny deszcz. Nie zrezygnowaliśmy jednak z naszych poszukiwań, których obiektem był dzik, a raczej, jak się tego należało spodziewać, jego nędzne resztki. Wg opowiadań gospodyni dzika zagryzły wilki, a potem był on stołówką dla innych zwierząt, w tym dla orła bielika, którego wypatrzył leśniczy. Skóra po dziku i kręgosłup z wystającymi ze śniegu żebrami leżała w okolicy ambony, nic więc dziwnego, że posiłki z dzika mogły być dokładnie obserwowane. Po obfotografowaniu miejsca, o którym tyle już słyszeliśmy, jako o miejscowej atrakcji, ruszyliśmy do trójstyku, czyli miejsca gdzie łączą się granice trzech państw: Polski, Litwy i Białorusi. Tym sposobem zaliczamy dwa miejsca, w których wypadało być. Śniegu w puszczy jest na tyle dużo, że pomimo panującej odwilży jeździ się na nartach dość wygodnie, choć nie jest to już ten komfort co podczas ostatnich dni gdy śnieg jeszcze nie był taki ciężki i lepiący się. Zresztą dziś podziwiamy zakola rzeki Marychy i wybieramy mniej uczęszczane drogi przy granicy przecierając ślad. Tereny te mają jedynie tropy zwierząt, nad rzeką widać wyraźne ślady działania bobrów w postaci ściętych krzaków. Kręcimy się jeszcze po łąkach między wsią, a gospodarstwem, w którym mieszkamy i to w zasadzie wystarczy nam na dzisiejszy stopień zmoczenia się. To znaczy mnie i Darkowi, bo Piotrek oznajmia, że on jest gotów na kąpiel w rzece. Schodzimy razem z nim nad brzeg i zanim się zdążyłam zorientować, Pit stoi już w samych kąpielówkach wodzie do pas. Robi dwa zanurzenia po szyję i wychodzi zadowolony ze swojego wyczynu. Po wyjściu z wody na śnieg zakłada tylko same buty, wyciera się z grubsza ręcznikiem i z ubraniem w ręku idzie spokojnym krokiem do domu. Do obiadu mamy jeszcze kilka godzin, które wypełniamy jazdą na rowerze umieszczonym w trenażerze. W tym czasie odwiedziła nas kotka Felicja, którą jednostajny szum rolki trenażera wprowadził w głęboki sen. Kręcenie pedałami na trenażerze nie jest może zajęciem wyczerpującym, ale zawsze to jakieś uzupełnienie, zwłaszcza treningu dla psychiki. Po godzinie zmienia mnie Darek, który też aplikuje sobie tylko godzinną jazdę. Jesteśmy już solidnie głodni, a do obiadu jeszcze godzina. Wyciągam zapas owoców, które mają nam uzupełnić, choć trochę stracone kalorie. Syty i smaczny jak zwykle obiad: zupa borowikowa i kasza gryczana z mięsem w sosie i surowa marchewka odbudowały nasze straty energetyczne i budulcowe niezbędne do regeneracji. A wieczorem dalszy ciąg slajdowiska u gospodyni. Tym razem mamy się znaleźć za pomocą obiektywu Pita w gorącej i kolorowej Afryce.