24.02.2009 (wtorek)



tekst: DAR
zdjęcia: DAR
Zaczynamy się przyzwyczajać do naszego puszczańskiego rytmu. Naszego, bo rytm gospodyni jest zupełnie inny. My wstajemy dużo później i działamy według innego planu. My mamy urlop, a ona w tym czasie nie odpoczywa. My śpimy, ona czuwa, bo dba o swoje zwierzęta i dom. My pilnujemy rozkładu naszych aktywności, ona pór wydawania posiłków. Można by tak mnożyć przykłady, ale przecież każdy przyjął swoją rolę i dokonał wyboru. Nasz dzisiejszy wybór padł na śluzy na Kanale Augustowskim. Mamy dotrzeć przez las wzdłuż granicy z Białorusią do śluzy w Kudrynkach, a potem wrócić, najlepiej inna trasą, np. fragmentem wzdłuż Czarnej Hańczy. Na mapie wszystko ładnie wygląda, zobaczymy jak plan wypali w rzeczywistości. Bierzemy ze sobą, jak zwykle w takich sytuacjach, mapy, GPS, plecak z prowiantem i pół godziny po śniadaniu jesteśmy gotowi z nartami. Jest nieco cieplej niż wczoraj (dziś jest tylko - 3 st. C), dlatego po kilku km postanawiamy zdjąć jedną warstwę ubrań). Na jednym ze skrzyżowań postanawiamy zjechać z głównej drogi i przebić się dalej drogą bez śladów jej używania w ostatnim czasie. Jednak świeża warstwa śniegu zaczyna się przylepiać do naszych nart, co skutecznie uniemożliwia sprawne poruszanie. Przemieszczamy się w ślimaczym tempie z czapami lepkiego śniegu pod nartami. Wreszcie dostajemy się do drogi, po której już ktoś jechał. Z trudem pozbywamy się śniegu spod nart i po kilkunastu metrach dopiero udaje się jechać bez hamowania. Spotykamy przy krzyżówce pracowników leśnych, którzy pokazują nam drogę na most przez Szlamicę. Dalej droga prowadzi do Muł, a stamtąd jest już niedaleko do Kudrynek. Przy śluzie robimy krótką przerwę na podziwianie dwóch śluz: starej i nowej. Za wsią jeszcze około 1 km lasem i jesteśmy w drugiej dużej wsi Rudawce. Tam zatrzymujemy się w sklepie, w którym oprócz batoników zaopatrujemy się w baterię do GPS-a oraz świeczkę, którą smarujemy ślizgi nart. Rzut oka na mapę uświadamia nam, że musimy nieco przyspieszyć, jeśli chcemy zdążyć do domu przed zachodem słońca. Narty po posmarowaniu świecą jadą dużo lepiej, gorzej jest natomiast ze stanem naszych rąk i nóg. Zaczynamy czuć coraz większe zmęczenie. Wizja powrotu w zapadających ciemnościach wyzwala w nas jednak pokłady energii, a nawet mobilizuje do ciągłego nieprzerwanego biegu na nartach. Jedyne przerwy jakie zdarzają się nam teraz wynikają z orientacji w terenie podczas nawigacji najkrótszą trasą do domu. Pit z przodu przeciera dziewicze drogi i nadaje tempo, Darek z tyłu nawiguje sprawdzając często GPS. Ja w środku staram się nadążyć za Pitem, co pod koniec (tzn. od momentu gdy było już wiadomo, że nie zgubiliśmy się) było dość trudne. Chwilami sylwetka Pita ginęła mi z pola widzenia, ale na szczęście spotykaliśmy się w newralgicznych miejscach na skrzyżowaniach, tzn. wtedy gdy należało podjąć decyzję „gdzie dalej?”. Oczywiście cały czas w kierunku w domu, lecz najkrótszą trasą. Pod drzwiami zameldowaliśmy się punktualnie o 17.00. Obiad za pół godziny, czyli na wczoraj uzgodnioną godzinę pośrednią. Po obiedzie zmęczenie sięga zenitu. Nic dziwnego, spędziliśmy dziś w sumie prawie 7 godzin na nartach, z czego ponad 5 godzin to aktywna praca mięśni (w narciarstwie biegowym ilość zaangażowanych mięśni jest jednak znaczna). Dochodzą do tego momentami niezbyt łatwe warunki na nieprzygotowanych szlakach i klejący się śnieg, który nas dodatkowo hamował. Trasa, którą pokonaliśmy: Stanowisko - Kudrynki śluza 13, 56 km (czas brutto:3 h 10 min) + Kudrynki – Rudawka sklep ok. 1,8 km (brutto 30 min) + Rudawka sklep – Stanowisko 17, 2 km (brutto 3 h 2 min). Razem: 32,6 km w 6 h 40 min. Wszystko zgodnie z planem, w którym 120 minut biegu ciągłego można zamienić na wycieczkę na biegówkach do 6 godzin. Tylko czy jutro damy radę jeszcze pobiegać na nartach. Warto by było wykorzystać jeszcze śnieg, zwłaszcza, że to już może być ostatni śnieg w tym sezonie. Wiadomości sms-owe przynoszą wieści o panującej w Warszawie odwilży, więc pewnie fala cieplejszego powietrza może dotrzeć wkrótce tutaj do Puszczy.