23.02.2009 (poniedziałek)



tekst: DAR
zdjęcia: DAR
Puszczańskie atrakcje

Zupełnie rano zapomniałam, że umówiliśmy się na poranne bieganie przed śniadaniem, gdy temperatura nie będzie zbyt niska. Po wyjściu na zewnątrz okazało się, że warunki są wyśmienite: nie było mroźno, mała warstewka świeżego śniegu na drodze. Pobiegliśmy w stronę wsi, a przy krzyżu dalej prosto. Nigdy jeszcze tam nie byliśmy. Czasu na pokonanie tradycyjnej pętli było zbyt mało, stąd ten wariant rannego biegania, które z konieczności musieliśmy skrócić do 45 minut. Trasa początkowo płaska lekko zaczęła się wybrzuszać i mieliśmy do pokonania dwa łagodne podbiegi. Pomyślałam, że to dobrze, bo trzeba przyzwyczajać się do podbiegu na Sanguszki czekającego nas w tym roku podczas Półmaratonu Warszawskiego. Wróciliśmy do domu po własnych śladach i szybko przebraliśmy do śniadania. Czekała na nas tradycyjnie owsianka na mleku, nawet Pit zdecydował się na talerz zupy mlecznej. Do tego jajka, sery, wędlina, sałata, chleb. Po jednej kanapce zabieramy na wynos, choć dzisiejsza wycieczka nie będzie specjalnie długa, to jednak późna godzina obiadu zrobi swoje.

Puszcza tonie w bieli, odnowionej po nocnych opadach świeżego śniegu. Wielkie świerki dźwigają na sobie po kilkanaście kg białego puchu. Droga, którą biegniemy na nartach początkowo jest lekko przetarta przez samochód, potem jednak fragmenty dziewiczo czyste za nami mają tylko ślady po naszych nartach. Trasa znana w letnich wycieczek rowerowych dziś znajomo wygląda tylko na początku, dalej jednak nie udaje się nam dostać nad Jez. Brożane z tej strony, z której chcieliśmy. Otaczamy jezioro z innej strony i odwiedzamy pole biwakowe, z którego latem korzystaliśmy, gdy pierwszy raz pływaliśmy w piankach. Opowiadamy Piotrkowi o naszych wrażeniach z tego pływania i podziwiamy zasypane śniegiem zamarznięte jezioro. Znad Brożanego przemieszczamy się teraz nad drugie sąsiednie Jezioro Płaskie oddalone ok. 1 km. Tutaj nie jesteśmy sami. Na polu biwakowym parkuje samochód, a na jeziorze grupa ludzi z wielkim świdrem wierci przeręble. Podziwiamy wędkujących zimą na mrozie, bo my stojąc chwilę nad brzegiem już zdążyliśmy zmarznąć, pomimo rozgrzewania się gorącą herbatą z termosu. Postanawiamy wracać, choć nieco inną trasą. W dalszej części droga powrotna pokrywa się z tą, którą dotarliśmy nad Brożane. Bezpieczniej trzymać się swoich śladów. Jeszcze tylko kawałek do leśniczówki prostą szeroką drogą i w zasadzie jesteśmy w domu. Przebieramy się szybko i mając jeszcze sporo czasu postanawiamy zrobić zakupy w sklepie w Gibach. Tutaj czeka nas niespodzianka na samym wyjeździe spod domu. Mała górka mocno oblodzona pod warstwą śniegu staje się pułapką, w której grzęźnie samochód. Nie pomaga podkładanie desek, szmat, ani odkopywanie śniegu. W sama porę pojawia się traktor z przemyślnym pługiem do odśnieżania. Traktor wybawia nas z opresji wyciągając samochód z lodowego podjazdu bez żadnego trudu. Docieramy po małej zimowej przygodzie do Gib, a później w poszukiwaniu łańcuchów na opony aż do Sejn. Łańcuchów co prawda nie dostaliśmy, ale za to zwiedziliśmy zza szyb samochodu Sejny i dowiedzieliśmy gdzie są sklepy motoryzacyjne i stacje benzynowe. Po powrocie pędzimy na obiad. Ale okazuje się, że w jadalni jest ciemno i gospodyni nie jest gotowa z drugim daniem. W trakcie rozmowy wyjaśnia się, że Darek ustalił wczoraj inną godzinę, a Pit dziś przy inną na przygotowanie obiadu. Ponieważ byliśmy już dość mocno głodni uzgodniliśmy godzinę pośrednią, jako czas posiłku.

Późny obiad oraz przyjęte przez gospodynię zaproszenie na wieczór prezentacji zdjęć z podróży Pita, nie pozwolił nam obojgu na zrobienie pełnej sesji treningowej na rowerze. Nawet jedna osoba musiała skrócić czas jazdy na trenażerze z planowanej godziny do 45 min. Jednak uznałam, że dwie poprzedzające aktywności (bieganie przed śniadaniem i ponad 3-godzinne narty po śniadaniu) były już wystarczające. Od wystąpienia pierwszych potów do skapnięcia kilku kropli potu na podłogę można uznać trening za odpowiednio wykonany. Szybki prysznic i ja z butelką wody mineralnej udaję się do domu gospodyni. Pit zaczyna opowieści o Chinach, potem płynnie udajemy się do Indii. Po ok. 500 zdjęciach wyczerpuje się nam limit czasowy i musimy się pożegnać na dziś.

Wieczorem niespodziewanie gaśnie światło i tak zostaje do rana. Dzień wypełniony atrakcjami.