22.02.2009 (niedziela)



tekst: DAR
zdjęcia: DAR
Totalna laba

Sobota była pełna niedokończonych spraw, nawet nasze wczesnoporanne bieganie było takie niedokończone - czekały na nas w domu puste jeszcze walizki. Niedziela zaś upłynęła nam na leniwym śniadaniu i spokojnym „wyczekowywaniu się” z domu. Zwykle procesowi pakowania towarzyszyło wzdychanie „jak my się z tym wszystkim zmieścimy”, tym razem jednak mieliśmy komfort pomimo zabierania ze sobą sporej ilości sprzętu, ubrań i różnych akcesoriów. Adam, który zobaczył przygotowane dwa rowery, dwie torby i dwie walizki oraz kilka mniejszych plecaków i plecaczków oraz na koniec ogromną torbę z butami na nart, butami do biegania, chodzenia oraz butami rowerowymi (wszystko w ilości po dwie pary) nie miał wątpliwości, że jedziemy na urlop jakimś bardzo pojemnym samochodem. Nie mylił się, wszystko to pakowaliśmy do WV Transportera, który miał jeszcze pomieścić rower Pita, nasze i jego narty oraz kilka toreb Pita, o których dokładnej ilości dowiedzieliśmy się dopiero w niedzielny ranek, gdy przyjechaliśmy pod dom Piotrka. Nie ma to jak auto transportowe do wyjazdów bogatych w różnorodny pod względem aktywności program.

Plan jest dość chytry: jeśli będzie śnieg to biegamy po puszczy na nartach, jeśli nie, to na nogach. W obu wypadkach jeździmy na rowerach, bo uwierzyliśmy naszej gospodyni, że asfalt krajowej szosy jest czarny. Jedynym czynnikiem, który nas wygoni z szosy do jazdy na rowerze pod dach, będzie tylko mróz. Po drodze od Augustowa do Gib faktycznie widzimy suchy, pięknie oczyszczony asfalt, który odcina się od zasypanego śniegiem lasu po obu jego stronach. Zupełnie jakby pod nitką szosy ktoś włączył ogrzewanie podłogowe. Obmyślamy w związku z tym jeszcze bardziej chytry plan: dojechać na rowerach do Augustowa na basen, wrócić rowerami i na koniec pobiegać po puszczy. Prawda, że wyjazd szykuje się na totalną labę? ;)

Po zjechaniu z asfaltu na miejscową leśną drogę prowadzącą do naszej wsi, okazuje się, że puszcza tonie w bieli. O tym, że jesteśmy w dzikich puszczańskich ostępach powiedział nam łoś, który wyszedł spomiędzy drzew niemalże jak na nasze powitanie i dość długo patrzył się z zaciekawieniem w naszą stronę. A może pozował do zdjęcia do albumu?

Na podwórzu gospodarstwa, w którego gościnnych progach czekała już na nas, jak zwykle miła gospodyni, witały nas także jej trzy psy oraz nieco mniej wylewne w powitaniach kolejne koty, z siedmiu mieszkających tu kotów. Naszym pierwszym działaniem zaraz po powitaniach było rzucenie się do rozpakowywania strojów na narty. Po prawie 15 minutach byliśmy już przypięci do nart i pomknęliśmy jeszcze przed obiadem na krótki ok. 5 km rozruch. Oceniliśmy przebieżność naszej tradycyjnej biegowej trasy, dobrze znanej z lipcowego 2-tygodniowego codziennego wylewania na niej potu. Poznaliśmy bez trudu to miejsce, każdy zakręt, skrzyżowanie było znajome, choć przysypane śniegiem wyglądało jednak zupełnie inaczej. Po godzinie szurania nartami byliśmy już tacy głodni, że cieszyła mnie myśl, że dzisiejszy obiad będzie wcześniej.

Jak tylko odłożyliśmy narty szybko przebraliśmy się do obiadu. Gdy przyszliśmy Pit siedział już przy stole J. Gospodyni podała barszcz czerwony i trzy półmiski pierogów. Zjedliśmy prawie wszystkie i zrobiło się nam błogo.

Dzień przyjazdu, a już pełen nowych wrażeń. Ciekawe co przyniosą kolejne dni? Na jutro zaplanowaliśmy wycieczkę na nartach nad leśne Jezioro Płaskie. Mamy tylko nadzieję, że rano nie będzie zbyt dużego mrozu. Gospodyni mówiła, że ubiegłej nocy było -23 st. Ale mocno wijąca się koło domu rzeka (że też tego nie było widać latem gdy rzekę zasłaniały drzewa) o wdzięcznej i jakże znajomo dla ucha brzmiącej nazwie: Marycha, nie była zamarznięta. Widok płynącej wody w rzeczce jest od momentu jej zobaczenia, ogromnym wyzwaniem dla Pita, któremu marzy się morsowanie. Po drodze do Marychy na tarasie przy drewutni jest termometr. Może widok nisko położonego słupka rtęci nieco ostudzi zapał Pita do kąpieli w lodowatej rzeczce. Na razie wystarczy nam hartu ducha i ciała samo wyjście z ciepłego pomieszczenia na zewnątrz, ale dopiero po założeniu co najmniej trzech warstw termoaktywnego specjalistycznego ubioru, a co dopiero po jego zdjęciu w tej temperaturze, brr. .