wycieczki rowerowe:

Kołbiel

09.11.2008

tekst i zdjęcia: DAR
Od jakiegoś czasu fascynuje mnie jazda rowerem szosowym. Oprócz tego trawiła mnie ciekawość z jaką prędkością uda mi się jechać rowerem po asfalcie. Takie ściganie się sama ze sobą. Dotychczasowe przejażdżki ścieżkami rowerowymi, czy po lesie były tylko namiastką tego co miało mnie czekać. Tak sobie to przynajmniej wyobrażałam. Dziś rano Darek zmienił w moim rowerze opony na wąskie, takie przystosowane do jazdy asfaltową szosą i ruszliśmy. Cel był jasny: musimy przebić się do szosy lubelskiej. Najpierw odcinek Wałem Miedzeszyńskim, po równej, nowej ścieżce rowerowej. Jest pusto, niedzielny poranek przywitał nas słońcem i niezbyt niską temperaturą. Za rondem ścieżka kończy się i dalej już jedziemy drogą razem z innymi samochodami. Jest spory ruch, dlatego skręcamy w ulicę Graniczną w Józefowie, którą dojeżdżamy do torów, by potem skręcić w drogę 721 do Wiązownej. Jest sucho, świeci słońce. Nie zdaję sobie sprawy z jaką jedziemy prędkością i nawet zupełnie o tym zapomniałam, gdy Darek rzuca z tyłu, że ma na liczniku 29 km/h. Ładnie, cieszę się z tej informacji.
Pierwsza krótka przerwa na skrzyżowaniu z szosą nr 17. Przed właściwą częścią dzisiejszej wycieczki trzeba się nawodnić.

Wreszcie jest siedemnastka. Szerokie pobocze, tak na oko z jakieś 1,5 do 2 metrów. Czuję się bezpiecznie, nawet gdy wyprzedza mnie duży samochód. Rozpędzam się, wrzucam trójkę i jadę. Wydaje mi się, że dość szybko, choć nie wiem dokładnie, bo mój licznik nie działa. Po ostatnich wojażach przetarła się osłona kabelka i to pewnie jest przyczyna tych zer na liczniku. Czuję wiatr na twarzy, ale jest słonecznie więc zupełnie nie przejmuję się licznikiem. Mijamy tablicę: Kołbiel 15, Lublin 135 (he, he do wieczora może byśmy zdążyli do Lublina, ale Kołbiel to brzmi jeszcze rozsądnie). Jeszcze tylko jakieś pół godziny równego pedałowania i będziemy na miejscu. Jest małe przewyższenie, wyprzedza nas profesjonalnie ubrany kolarz. No tak, nie należy na to zwracać uwagi: w końcu jedziemy rekreacyjnie. Ale, ale jest mi gorąco, czyżbym się spociła? Redukuję przerzutkę, trochę odpocznę. Już nie jest tak słodko, jak było na początku, ale nie tracę fasonu. W pewnym momencie poczułam znów zwiększoną moc, tak jakby mnie ktoś popychał z tyłu i nogi zaczynają się same kręcić. To wjechaliśmy w las, nie ma wiatru i dzięki temu to wrażenie lekkości przy pedałowaniu. Wreszcie jest kolejna tablica: Kołbiel 6, Lublin 126. No to jesteśmy już blisko połowy trasy. Gdy mijamy tabliczkę z napisem Kołbiel czuję się jak lider peletonu na mecie i wyciągam prawą rękę do góry ciesząc się.
Można już zjeść posiłek regeneracyjny.
Wracamy czy jedziemy dalej?
Rzut oka na otaczającą przyrodę,
ruch na drogę do Celestynowa
i na urządzenie nawigujące.
Można ruszyć w drogę powrotną. Najpierw fragment nieco dziurawą drogą wśród pól, a potem w lesie zaczął się piękny nowy asfalt, po którym jechało się jak po maśle. Do tego wspaniały widok na Celestynowski Grąd. Słońce przeświecało i oczami wyobraźni widziałam połyskujące biało zawilce, które kwitną tutaj wiosną. Szybko mijamy miejsce, które nie robi dobrego wrażenia, czyli schronisko dla zwierząt i skręcamy w prawo do Starej Wsi. Drogowskaz pokazuje dwie możliwości: Glina i Otwock. Wybieramy Otwock. W Pogorzeli wyprzedza nas SKL-ka. Potem kolej będzie nam towarzyszyć aż do Falenicy.
Stacja w Michalinie. Stąd już bardzo blisko do domu.
Jeszcze tylko chwila na rozciąganie. Nie zaglądamy po drodze do cukierni, choć Darek miał na to wielką ochotę i pewnie dlatego ostatnie kilometry pokonujemy niespiesznie. Zresztą ja też czuję zmęczenie i już nie testuję swoich, ani roweru możlwości. Na dziś wystarczy.
W sumie przejechaliśmy 80 km, ale nadal uważam, że następna wycieczka powinna być dłuższa. Do Pilawy, a może nawet do Garwolina. Szosa lubelska ma coś w sobie ;) No i ciągle nie wiem z jaką potrafię jechać prędkością. Z Darka urządzeń wyszło, że średnia z całej wycieczki to jakieś 22 km/h.