9 bieg z cyklu Grand Prix Warszawy w Lesie Kabackim

15.09.2008

tekst: DAR
Od piątku pogoda przestała nas rozpieszczać. Lato odeszło na dobre i zrobiło się naprawdę chłodno. Jeszcze we czwartek nikt nie miał wątpliwości, co do stroju biegowego: koszulka bez rękawów, króciutkie spodenki i nawet wieczorno-mgliste powietrze nie ziębiło zbyt mocno. Sobotni ranek nie pozostawiał jednak żadnych wątpliwości. Jeszcze kolejne upewniające spojrzenie na termometr pokazujący zewnętrzne warunki termiczne i nerwowe pakowanie większej ilości ubrań. Przy śniadaniu padają pytania czy aby wybór stroju startowego (koszulka na ramiączka?) nie jest zbyt nieadekwatny do obecnej temperatury. W końcu jedziemy na Kabaty całą trójką: Renata, Darek i Adam mając zapakowane w torby po dwa komplety ubrań: jeden długi na rozgrzewkę, drugi krótki na sam bieg właściwy, gdyby rozgrzewkowy okazał się zbyt „grzejący”. W lesie wiatr, przejmująco zimny, więc dobra rozgrzewka w długim stroju jest wskazana. Po drodze spotykamy znajomych biegaczy, z którymi ucinamy krótkie pogawędki. Poznajemy też nową koleżankę klubową Justynę, która na dzisiejszy bieg przyjechała specjalnie z Radomia. Justyna jest ciekawa nowego miejsca, dlatego objaśniamy jej tajniki leśnych duktów, którymi wytyczona jest trasa biegu. Wreszcie ustawiamy się na start zajmując miejsce w stawce planujących bieg w okolicach 45 minut. Chcemy dziś z Darkiem pobić rekord sprzed 10 dni wynoszący 44:46. Jak zwykle przed startem stojąc stłoczeni w grupce biegaczy gadamy z sąsiadami. Tuż za mną ustawiła się Marzena z Gymnasionu, która po ostatniej kontuzji wciąż biega asekuracyjnie i nie mogę się trzymać jej pleców jak to starałam się robić od jakiegoś momentu. No nic, muszę uwierzyć własnemu wyczuciu tempa i zdać się na towarzystwo Darka, które bardzo mi pomaga. Jeszcze w ostatniej chwili przed startem poznaję Jarka, triathlonistę, któremu zdążyłam tylko uścisnąć dłoń, gdy pada strzał startowy i ruszamy. Strategia jest prosta: pierwszy km spokojnie, a gdy tempo ustali się na 4:25 starać się je utrzymać aż do dziewiątego, na koniec wycisnąć, co się da. Adam biegnie dziś tylko treningowo, a Asia po długiej wakacyjnej przerwie też raczej potraktuje ten bieg jako sprawdzian tego, co pozostało z jej formy od lipca. Skupiamy się na swoim biegu. Darek kontroluje tempo, widzę po jego sylwetce, że ma spory zapas sił. Mnie bieg też nie sprawia strasznego wysiłku. Nie czuję się tak wyczerpana jak podczas poprzednich zawodów, gdy miałam wrażenie, że nogi mi się plączą i brakuje mi wyraźnie oddechu. No nie powiem, że tempo było cały czas komfortowe, ale przynajmniej nie miałam w głowie czarnych myśli już od trzeciego km. W okolicach 7 km doganiamy Olka, potem mijamy Maję. Czuję się trochę dziwnie. Darek coś tam sprawdza w zegarku, przelicza, a ja staram się biec tuż za nim. Jest jednak ciasno, biegniemy przez chwilę stłoczeni w jakiejś grupce biegaczy. Wreszcie rozluźnia się i wypadamy na ostatnią prostą przed 9 km. Zaraz będzie zakręt i już słychać dopingujących Janka i Sylwka. Wytrzymać jeszcze tylko do mety i nie zacząć zbyt wcześnie finiszu. Tej reguły nie zastosował Olek, który postanowił zafiniszować jakieś 800 metrów przed linią mety. Nie gonię go jednak, bo nie jest to moim celem. Darek znów zerka na zegarek i krzyczy coś, ale ja nic nie słyszę tylko zbieram resztki sił na ładne wykończenie biegu. Wpadamy do leja, skanowanie numerów startowych i już się cieszymy. Rzucamy się sobie w ramiona. Przez chwilę jestem lekko oszołomiona i to przytrzymanie mnie przez Darka w uścisku pozwala mi złapać równowagę. Słyszę jeszcze gratulacje Krokomierza stojącego zaraz za linią mety. Potem podaje nam rękę Jaszczurek i całe mnóstwo znajomych, którzy jak się okazało też pobiegli rekordowo. Jeszcze podajemy sobie ręce z Marzeną i wymieniamy numery startowe na wodę do picia. Okazuje się, że nagłe ochłodzenie nie jest dla biegaczy powodem do narzekań, tak jak dla większości niebiegającej części społeczeństwa. Wszyscy tutaj w lesie cieszą się i przeliczają o ile się poprawili: my o niecałą minutę, ktoś inny jeszcze więcej. Radość jest ogromna i to jest ta nagroda za dotychczasową ciężką pracę biegową, która wykonaliśmy i dobry prognostyk na przyszłość. Asia przybiegła również bardzo zadowolona ze swojego wyniku i obronionej pozycji. Czyżby motywatorem do dobrego biegu były nowe buty? Adam zaś do 8 km biegł zgodnie z założeniami planu treningowego, później jednak poniosła go atmosfera zawodów i zmierzył sobie swoje dzisiejsze „tętno maksymalne”. Pomiary Adama były możliwe dzięki nowej koszulce z wbudowanym paskiem pulsometru (teraz Asia też zaczyna myśleć o kupnie pulsometru). Oboje, bowiem rozpoczęli realizację biegania zgodnie z planem, który zakłada monitorowanie pracy serca i analizę danych w oparciu o zakresy pracy biegowej i wyznaczone indywidualnie strefy tętna. Jednym słowem bardzo naukowe i profesjonalne podejście do tematu z użyciem wszelkich dostępnych narzędzi. Po ponad roku biegania doszli do wniosku, że jak biegać to z głową i z … pulsometrem.

Wyniki zawodów