10.07.2008 (czwartek)



tekst: DAR
>
Figo, pies naszej gospodyni bardzo przeżywa wizytę suczki gości sąsiadów. Pomimo, że nie ma ich przez większość dnia, gdyż zaliczają kolejne atrakcje, o których potem opowiadają przy wspólnych posiłkach, to jednak suczka zostawia wszędzie zapach i biedny Figo skamle, popiskuje i drapie w drzwi chcąc zbliżyć się do suczki. Gospodyni oraz dwie pozostałe jej suki: Mojra i Fara są już mocno zdenerwowane tą sytuacją. Goście zjadają szybko śniadanie po czym wyjeżdżają na kolejne zwiedzanie okolic. Figo dopiero wtedy może swobodnie pobiegać po podwórku i po lesie, po czym znów wraca do domu. My pijemy kawę siedząc w słońcu przed domem, czas płynie i zastanawiamy się co począć z jego resztą. Nie biegaliśmy dziś rano i czuję błogie lenistwo jakie mną ogarnęło. Miałam ochotę iść nad jezioro marszem zamiast jechać rowerem, ale Darek stwierdził, że muchy dziś są okropne i nie opędzimy się od nich w lesie idąc nawet szybszym krokiem. W tej sytuacji oczyszcza rowery, aby móc pojechać na nich nad jezioro. Po wczorajszej jeździe po mokrej drodze są oblepione piachem. Pojechaliśmy niespiesznie i nieco wydłużoną drogą nad jezioro. Gdy dotarliśmy tam słońce akurat schowało się za dużą chmurę i siedzieliśmy tak na brzegu czekając aż wyjdzie zza chmury. W tym czasie obserwowaliśmy bawiące się w wodzie dzieci i dziewczyny, które robiły sobie zdjęcia w kostiumach kąpielowych. Młodsze chlapały się w wodzie, a potem stały okryte ręcznikami i dygotały z zimna, by znów wejść do wody. Dwójka mężczyzn leżała na ręcznikach i nie byli niczym zainteresowani oprócz swojego psa. Wreszcie spojrzeliśmy na zegarek i stwierdziliśmy, że została nam już tylko godzina na pływanie i przebraliśmy się w pianki. Gdy wyszło słońce zrobiło się przyjemniej, ale zaczął wiać wiatr. Gdy byliśmy w wodzie jeden z kąpiących zapytał się zaciekawiony, czy to są stroje do nurkowania. Wyjaśniłam, że w tej piance nie da się nurkować i że są to stroje do pływania. Po tym zapewnieniu nie wypadało się pluskać przy brzegu, więc wypłynęłam kawałek stylem klasycznym w stronę środka jezioro, ale zaraz zawróciłam, bo wiejący wiatr tworzył fale na powierzchni wody i przez to nie pływało się dziś fajnie. Darek zaś wypływał znów dalej od brzegu, a ja dalej tak jak ostatnio pływałam krótkie odcinki, takie około długości basenu, na płytkiej wodzie ćwicząc styl, którego usilnie staram się nauczyć. Jeszcze wciąż nie mam opanowanych ruchów na tyle swobodnych żeby próbować wypuszczać się na głębszą wodę. Jezioro jest co prawda płytkie, bo w sporej odległości od brzegu wciąż widać dno, ale jest ono ciemniejsze, muliste i zdecydowanie bezpieczniej czuję się z dnem jasnym, co oznacza piaszczystym pod stopami. Pływam więc w tę i z powrotem starając się panować nad swoimi ruchami, a szczególnie nad nie wyrzucaniem głowy z wody, co znacznie wpływa na płynność ruchów. Nie wiem też czy we właściwy sposób przemieszczam ręce. Muszę też pamiętać o odpowiedniej, tzn. łagodnej i pełniejszej pracy nóg, bo pianka czyni je na tyle wyporne, że nawet bez żadnego ruchu nie opadają one w dół. Jestem niezmiernie ciekawa, czy to, czego nauczyłam się tutaj w jeziorze będzie można łatwo przenieść do basenu, jak wrócimy do Warszawy. Obawiam się, że na pewno nie w całości do powtórzenia bez pianki, ale już pierwsze kroki zostały poczynione. Płynę kraulem, przynajmniej w jeziorze. Czas wracać, więc szybko zbieramy się. Zdejmowanie pianek mamy już coraz bardziej opracowane, przebieranie w rowerowe rzeczy też wychodzi nam coraz sprawniej. Objeżdżamy jeszcze dookoła jezioro i dopiero wracamy na naszą drogę powrotną. Wydłużenie trasy w obie strony dało nam w sumie 27 km rowerem. W domu jesteśmy pół godziny przed obiadem, więc jest czas na krótki prysznic i przebranie się. Czeka na nas smakowity obiad, szczególnie drugie danie: ziemniaki z koperkiem, kapusta zasmażana i pieczeń ze schabu. Mięso jest tak kruche, że wypytuję gospodynię, w jaki sposób je przyrządziła. Okazuje się, że zostało włożone wczoraj do zalewy z oliwy, octu balsamicznego i przypraw: pieprzu, majeranku, a można tez dodać musztardy lub miodu. Po tym zabiegu piekło się w przykrytym naczyniu żaroodpornym ok. 1,5 godziny w 180 st., a na koniec zostało przyrumienione w piekarniku z termoobiegiem. Dużo oczywiście zależy od użytego mięsa, wiadomo że kupione tutaj bezpośrednio od chłopa będzie inaczej smakowało niż to kupione w supermarkecie, ale spróbuję upiec podobnie po powrocie do domu. Przy okazji dowiedziałam się, że gospodyni robi w szklanym naczyniu żaroodpornym również bigos, zapiekając go w piekarniku. Wtedy kapusta ma inny smak. Pomysł wart wypróbowania, zwłaszcza, że bigos jest jedną z naszych lubianych potraw. Krótki spacer, bo wymuszony mającą się rozpocząć wkrótce ulubioną audycją jazzową Darka, zwieńcza aktywności tego dnia. Rosnące przy drodze poziomki ustępują pola leśnym malinom. Zauważyłam też, że maki kwitnące przy skrzyżowaniu na naszej biegowo-rowerowej trasie też jakby miały się ku schyłkowi. Czas szybko upływa, gdy jest się cały czas czymś zajętym. Nasz urlop też nieubłaganie zbliża się do końca. Analizując w jakiej części udało się nam zrealizować plan doszliśmy do wniosku, że dobrze się stało, iż skupiliśmy się na nauce pływania. Gdy wrócimy nie będziemy już mieli takiej możliwości zbyt szybko. Zupełnie odrębną sprawą jest też niezbyt jednak odległa moja kontuzja kręgosłupa, która w dużej mierze odbiła się na niemożności wykonania wszystkich przewidzianych w tym cyklu akcentów. Zbyt duże obciążenie byłoby zbyt ryzykowne i mogłoby spowodować dłuższą rehabilitację. Uznałam, że ważniejszym elementem w tym okresie były ćwiczenia na piłce i rozciągające, niż siła biegowa czy biegi tempowe, z których zrezygnowaliśmy. Ogromnie zaś cieszę się z pływania w piance na otwartej wodzie, nie wspominając już o pierwszym wstępie do kraula. Teraz zostają mozolne ćwiczenia i ćwiczenia w basenie.