07.07.2008 (poniedziałek)



tekst: DAR
zdjęcia: DAR
Nocne wędrówki kotów nie pozwoliły nam na komfortowy nieprzerwany sen. Obudziłam się dużo przed budzikiem i słyszałam jak gospodyni wyprowadza swoje psy do lasu o 5.30. Potem był czas na naszą leśną przebieżkę. Dziś mieliśmy w planie 90 minut wolnego biegania, ale wyszła godzina za to odrobinę szybciej, bo po ok. 1-1,5 min szybciej na każdej pętli niż gdybyśmy biegli tempem 6:00 min/km. Zegarek pokazywał, że biegniemy w okolicach 5:50, ale on trochę oszukuje, więc bardziej kierowałam się czasem. Było duszno i strasznie się spociliśmy. Przed śniadaniem musieliśmy brać kompletny prysznic. Urozmaiceniem tradycyjnego zestawu śniadaniowego były trzy plastry kaszanki na ciepło. Była bardzo smaczna. Nasi sąsiedzi jadają rano pół godziny później, więc zjedliśmy sami w ciszy i spokoju. Dzień jest pochmurny, nawet wcześnie rano nie świeciło słońce, więc nie bardzo wiemy co robić. Jest jednak ciepło (22 st.) więc po odpoczynku, w trakcie którego ja zrobiłam pełny zestaw ćwiczeń z piłką, a Darek pojechał do Gib po gazetę (po drodze widział w lesie bardzo blisko bociana), szykujemy się na pływanie. Jedziemy rowerami najkrótszą trasą. Na miejscu nikogo nie ma w wodzie, jezioro jest płaskie jak stół, żadnych fal. W pewnym momencie zauważam jednak małą zmarszczkę na powierzchni, tak coś płynie. Bliżej brzegu widzimy główkę zaskrońca (ma wyraźnie widoczny żółty pasek na głowie). Na szczęście schował się przy brzegu i nie miał zamiaru już pływać. Założyliśmy pianki i zaczynamy wchodzić do wody, gdy widzę drugiego zaskrońca płynącego ze środka jeziora w stronę brzegu. Pomimo neoprenowego ubranka czuję się nieswojo i nie wypływam daleko do brzegu tylko zostaję cały czas przy brzegu. Tak na wszelki wypadek. Darek pływa zataczając kręgi blisko kąpieliska. Na brzegu pojawiają się jacyś ludzie z dziećmi. Po chwili w wodzie jest cała banda dzieciaków. To znów te dzieci na rowerach, które przyjeżdżają z pobliskiego obozu. Jest hałas, krzyki, chlapanie, śmiech i płacz. W pewnym momencie popłoch, bo w stronę kapiących się płynie zaskroniec. Wszyscy uciekają na brzeg. Zrobiło się spokojniej. Wreszcie dzieci przebierają się i dorośli poganiają je, aby się pospieszyły na obiad. Odjeżdżają i znów jest cicho i miło. Nam się jednak już nie chce pływać, więc też się przebieramy i wracamy do domu, zwłaszcza, że zaczyna padać deszcz. Nie jest to duży deszcz i jak byliśmy w wodzie to też trochę padał, ale nie wiadomo czy za chwilę nie zacznie padać większy. Nie marudzimy więc tylko jedziemy prosto do domu. Razem rowerem przejechaliśmy 19,1 km. W oczekiwaniu na obiad udaje się nam podpatrzeć bociana chodzącego po łące blisko domu. Suszenie pianek na płocie przerywa mruczenie burzy i wiatr. Burza jednak nie doszła do nas, choć zrobiło się ciemno. Zjedliśmy zupę grzybową, którą gospodyni robi z grzybów suszonych (w zupie było więcej grzybów niż ziemniaków), na drugie danie były smażone ryby i zapiekane ziemniaki z surówką z kapusty z kminkiem. Ryby miały bardzo dużo ości i nie do końca wiem jak się nazywały, ale na pewno były to ryby miejscowe. Senność poobiednia udzieliła się czarnej kotce, która zastąpiła miejsce czarnemu grubemu kocurowi, który wylegiwał się w naszym łóżku przed obiadem. Jednym słowem resztę dnia spędziliśmy leżakując z kotami. Chyba cierpimy na nadmiar aktywności i organizm domaga się odpoczynku, co przy niżowej aurze sprzyja drzemkom z mruczącym kotem w nogach