01.07.2008 (wtorek)



tekst: DAR
zdjęcia: DAR
Wstaliśmy bardzo wcześnie (jak na wakacje, oczywiście :-)) i pognaliśmy do puszczy na wb2. Udało się nam wreszcie odkryć pętlę z mapy, której wczorajsze rozpoznanie zakończyło się fiaskiem. Trasa nie była zupełnie płaska, przewyższenie na dwukrotnie pokonanej 4,8 km pętli wyniosło 15 m. Po wczorajszym deszczu leśna droga była jeszcze bardziej ubita, nie kurzyło się i mniej sobie ubrudziliśmy skarpetki i buty niż wczoraj. Powietrze było rześkie i dobrze się nam biegło, zwłaszcza na początku. Potem jednak zmęczenie narastało i nie zdecydowaliśmy się biec trzeciej pętli, zwłaszcza, że zostało już tylko pół godziny do śniadania. Jeszcze szybki prysznic, przebranie się i idziemy na śniadanie. Teraz już nigdzie się nie spieszymy, jemy długo i powoli, rozmawiając z gospodynią. Po śniadaniu chwila pogawędki z gospodarzem, który okazał się być znawcą ptaków. Pokazuje nam zrobione przez siebie miejsca lęgowe okolicznych ptaków: budki, specjalnie przybite w różnych miejscach domu listewki. Są tutaj też dwa karmniki dla ptaków wykorzystywane zimą. Wszystko musi być przemyślane pod katem zabezpieczeń przed drapieżnikami oraz kotami. Część tutejszych domowych kotów jest łowna, czego dowody mogliśmy dziś również zobaczyć. Po ptasio-kocich opowieściach gospodarz poszedł do swoich zajęć, a my szykować się do naszej wycieczki. Do plecaków pakujemy nasze pianki i ręcznik. Potem ubieramy się rowerowo. Ja zakładam po raz pierwszy buty do spd-ów. Próbuję najpierw wpiąć buty jeszcze opierając rower o dom, ale nie wychodzi mi to. Darek namawia mnie żebym odjechała i wpinała te buty w czasie jazdy. Wyprowadzam rower z podwórka i próbuję na leśnej ścieżce. Jadę. Teraz jednak muszę nauczyć się wypinać. Z jedną nogą poszło dobrze, z drugą wcale mi nie poszło i przewracam się razem z rowerem i wpiętym butem. Na szczęście było to na piachu. Boli tylko trochę pośladek. Potem już dalszych upadków nie było. Pilnowałam się z wcześniejszym wypinaniem zawsze, gdy chciałam się zatrzymać. Czyli jedna sztuka opanowana. Teraz została jeszcze druga: pływanie w piance. Jesteśmy już nad Jeziorem Brożane na polu namiotowym. Tuż nad brzegiem jest nawet wygodna ławeczka i stolik. Zaczynamy mozolne zakładanie pianek. Najpierw Darek, który wchodzi do wody i robi pierwsze próby. Potem ja. Jest strasznie śmiesznie, gdy okazuje się, że można położyć się na wodzie i dzięki piance ciało jest wypychane na powierzchnię mimo nie wykonywania żadnego ruchu. Pływanie też jest dziecinnie proste. Nogi nie opadają, mam je prawie nad wodą. Poza tym jest mi ciepło, czy sucho to tego nie powiem, ale na pewno komfortowo. Po wyjściu z wody nie dygoczę, ani nie mam sinych ust, choć wieje wiatr i nie ma słońca. Przy zdejmowaniu pianki czuję, że ciało mam ciepłe. Wystarczy tylko trochę wytrzeć się ręcznikiem i można założyć suche ubranie: koszulkę i spodenki rowerowe; mokry kostium kąpielowy, który miałam pod pianką, wrzucam do plecaka. Jeszcze tylko buty i jedziemy. Wracamy do głównej drogi i jeszcze kawałek nad drugie jezioro, które jest w tej okolicy: J. Płaskie. Wejście do wody jest piaszczyste, ale już nie wyciągamy pianek; przyjedziemy tu jeszcze raz za jakiś czas. W drodze powrotnej zatrzymujemy się na poziomki i jagody. Wracając wymierzamy licznikiem rowerowym 1 km na jutrzejsze „kilometrówki”, znacząc trasę co 250 m. W sumie na rowerze przejechaliśmy dziś 22 km. Po obiedzie (zupa pomidorowa i naleśniki na słono i na słodko, te na słodko z domowego wyrobu dżemem truskawkowym zdecydowanie lepiej nam smakują) zachęceni przez gospodarza, idziemy jeszcze na spacer do trójstyku trzech granic: Polski, Litwy i Białorusi. To niecałe 3 km stąd drogą przez las. Dochodzimy do pasa zaoranej ziemi granicznej z Białorusią i wracamy. Spacer zmęczył mnie bardziej niż inne aktywności tego dnia. Wieczorem jesteśmy świadkami rytuału karmienia kotów. Pan przyniósł im w wiaderku złowione właśnie płotki. Każdy kot ma swoje miejsce i każdy dostaje swój kawałek ryby: dochodzący kot (nazwany Albinos z racji swojej białej sierści) zjada jako jedyny łby, pozostałe dostają pokrojone kawałki ryb. Na koniec pan wyjmuje z kieszeni małego szczupaka, którego też kroi i każdy kot dostaje sprawiedliwie po kawałku. Tylko najgrubszy z nich Czort, wchodzi na deskę, pozostałe koty grzecznie czekają na swoją porcję ryby.
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć