30.06.2008 (poniedziałek)



tekst: DAR
zdjęcia: DAR
Pierwszy dzień urlopu upływa nam w podróży, dobrze, że niezbyt długiej. Około godz. 13 jesteśmy już na miejscu. Jest ciepło, świeci słońce, wokół cisza i las. Słuchać tylko ptaki, w tym namiętnie kukającą kukułkę. Wita nas gospodyni, a wraz z nią trzy psy. Jeden z nich nawet dość wylewnie, za co zostaje lekko przez nią skarcony. Później dowiadujemy się, że jak będziemy wchodzić do domu bez pukania czy używania dzwonka, to psy już nie będą szczekać, ani rzucać się na nas. Faktycznie, gdy idziemy zostawić klucz od pokoju lub na obiad, psy taktują nas jak domowników i są spokojne. Oglądamy nasz pokój, który jest urządzony w budynku obok, będącego dawniej stajnią lub oborą, o czym świadczy mała ilość okien i układ zabudowy. Po rozpakowaniu decydujemy się na bieganie, więc szybko przebieramy się i udajemy się do lasu. Brzmi to trochę śmiesznie, bo w zasadzie to jesteśmy już w lesie, przechodzimy tylko przez podwórko i idziemy już leśną drogą do głównej żwirowo-piaszczystej drogi, którą przyjechaliśmy. Wszędzie dookoła jest las jak okiem sięgnąć. Z mapy wynika, że jesteśmy w środku puszczy. Skręcamy w lewo i mamy w planach pokonanie dwóch 6,5 km pętli. Najpierw biegniemy szutrową drogą, potem skręcamy w odchodzącą boczną, równie szeroką. Biegnie mi się ciężko, choć tempo mamy bardzo wolne. Po ok. 2,8 km ma być znów odbicie takiej samej drogi w lewo, ale tak ładnie wygląda to tylko na mapie. Biegniemy jeszcze dalej z nadzieją, że zaraz będzie ta droga, której szukamy, ale nic z tego. Skręcamy więc w inną i potem znów w kolejną, kierując się bardziej wskazaniami gps-a (dobrze, że Darek go zabrał ze sobą) i co jakiś czas kontrolując jeszcze nasze położenie porównując oznaczenia słupków działowych z mapą. Pachnie wokół poziomkami. Na małych krzaczkach smakowite czerwone owoce. Wreszcie docieramy do drogi, którą przyjechaliśmy do Stanowisk. Gdy jesteśmy na skrzyżowaniu z drogą dojazdową do gospodarstwa, zaczyna grzmieć i spadają pierwsze krople deszczu. Rozciągamy się przy leśnej ławeczce i postanawiamy wracać. Gdy jesteśmy na podeście przy wejściu do budynku, zrywa się wiatr i zaczyna mocno padać. Mieliśmy wyjątkowe szczęście z tą burzą. Kąpiemy się, przebieramy i idziemy na obiad. Jest rosół, kotlety schabowe, ziemniaki, sałata i buraczki. Do picia dostajemy zieloną herbatę. Przez cały czas rozmawiamy z gospodynią o jej trzech psach, siedmiu kotach i o tym jak jej się tu mieszka. Po obiedzie ucinamy sobie drzemkę, która przeciąga się do wieczora.