IV Bieg Górski

01.03.2008

tekst i zdjęcia: DAR
Po ostatnich lajtowych zawodach w ubiegłą sobotę w Parku Skaryszewskim (III Bieg Wedla 23.02.2008) gdzie pobiegliśmy z Darkiem treningowo dystans 5 pętli, przyszła pora na prawdziwe ściganie się. Sobotni poranek 1 marca zaczął się deszczowo. Nie przeszkadza nam to i jedziemy do Falenicy. Darek będzie biegł drugi bieg w cyklu Biegów Górskich, Renata ma już za sobą trzy, ale ten czwarty spróbuje pobiec najlepiej jak potrafi.
Chowamy się przed deszczem do szkoły gdzie spotykamy przy zapisach na bieg znajomych. W końcu trzeba ruszyć na linię startu do lasu i zrobić jeszcze rozgrzewkę. Deszcz cały czas pada solidnie, ale nikt nie zważa na to. My także truchtamy w towarzystwie Rafała i Sylwestra. Jeszcze parę ćwiczeń rozgrzewkowych połączonych z rozmowami przed startem i już odliczanie: 3, 2,1, start. Biegnę zaraz za Darkiem i staram się go nie zgubić przez 4 pierwsze podbiegi. Potem słyszę tylko, że mamy gonić Natkana i staram się nie zwalniać, ale szósty podbieg z mokrym piachem daje się mocno we znaki. Gdy wybiegam na szczyt wydmy Darka już nie widzę. Na drugiej pętli słyszę za sobą oddech Kazika, który dziś chce pobiec wolniej, jutro będzie startował w półmaratonie w Wiązownej. Biegniemy razem tak dosyć długo, ale w końcu ja zwalniam, a nawet przechodzę do truchtu. Kazik oraz kilku innych biegaczy wyprzedza mnie. Kolka nie pozwala mi przyspieszyć, na zbiegach nieprzyjemnie boli z prawego boku. Rozważam zakończenie biegu po drugiej pętli. Ale zostały jeszcze trzy podbiegi więc zwolniłam, ale biegnę dalej. Nie spieszę się, czekam aż kolka odpuści. Wreszcie dobiegam do mety. Z daleka słyszę doping kibiców. Rozpoznaję wśród nich znajomy głos Wojtka „Brawo, Renia”. Zerkam na zegarek, straciłam dwie minuty do założonego czasu, ale podrywam się do dalszego biegu. Skoro kibice przyjechali w taki deszcz i mokną czekając, aż ukończymy bieg to nie mogę ich zawieść. Moje myśli znów są bojowe i zaczynam się rozpędzać, by wreszcie osiągnąć tempo startowe z pierwszej pętli. Zapominam o bólu pod żebrami i o deszczu. Wiem, że te 7 podbiegów na wydmę pokonam dziś ostatni raz. Potem będzie już tylko meta i cukiernia. Wybiegam na szczyt ostatniego podbiegu, tam czeka już Michał, który przypomina jak pokonywać podbieg („przypomnij sobie jak trenowaliście z Piotrkiem_Marysinem”). Za chwilę zjawia się henley, który biegnie ze mną ostatni zbieg do samej mety. Instruuje żeby pracować rękoma, podnosić wyżej kolana. Zmotywowana przez henleya finiszuję więc mocniej. Życiówki dziś nie było, ale czas nie najgorszy – na moim stoperze łapię równe 54 minuty. Za metą czeka Darek, któremu do „złamania” 50 minut zabrakło 26 sekund. Będzie próbował jeszcze raz za dwa tygodnie.
Przebieram się w szkole (mokre ubranie nasiąknięte wodą waży dwa razy tyle) i spotykamy się w cukierni. Tradycyjnie zamawiamy ciastko bezowe.