Wycieczka w rakietach śnieżnych

03.02.2008

tekst i zdjęcia: DAR
03.02.2008 (niedziela)

Rano wyglądam z niepokojem przez okno. Nie słychać żeby coś bębniło parapet, a spomiędzy szarych chmur wychyla się nieśmiało słońce, chmury wyglądają tak jakby pękły w tym miejscu. Spokojna kontemplacja śniadania, niespieszne dopijanie kawy, gospodyni w rozmowie o dzisiejszych planach wspomina coś o rakietach śnieżnych. Nie bardzo wiemy czy się przydadzą, ani nawet nie wiemy czy potrafimy ich używać, więc bierzemy do plecaka tylko jedną parę.
Przed nami otwiera się najpierw bajkowa sceneria lasu. Śnieg, który spadł cichutko i spokojnie w nocy przykrył dokładnie każdą gałązkę, oblepił konary drzew. Teraz świeci na ten spowity szczelnie śniegiem las słońce i wydobywa wspaniałe blaski. Śnieg skrzy się i świeci kryształowo. Drzewa wyglądają jak pomalowane grubo białą farbą. Świerkowe gałązki uginają się od kiści śniegu. Miejscami trzeba się nachylać żeby nie strącić z nich śniegu, bo wtedy stajemy się jeszcze jedną śniegową ozdobą lasu. Nasza wędrówka cichym i białym lasem nie kończy się, gdyż co chwilę zatrzymujemy się, aby podziwiać co mogą zrobić zwykłe płatki śniegu w połączeniu ze słonecznymi promieniami. Wreszcie osiągamy granicę lasu i naszym oczom ukazują się kolejne cuda natury. Niebieskie niebo, ani jednej chmury na niebie, ośnieżony szczyt i szara warstwa poniżej. Wystające ze śniegu trawy, czy tyczki wyznaczające szlak są oblepione zamarzniętym śniegiem, w którym wiatr wyrzeźbił dziwne kształty. Szczególnie malowniczo wygląda to na samotnie wystającej z ziemi tabliczce informacyjnej.
Dalsza część wycieczki przypominała wyprawę polarną. Wokół puste przestrzenie, powolne poruszanie się w rakietach śnieżnych po lekko zmarzniętej warstwie śniegu, na którym wiatr wyrysował swoje obrazy: fale i zawijasy zupełnie jak na pustynnym piasku. Nauka chodzenia w rakietach przychodzi szybko: w dół przypięte pięty, płasko – odpięte, pod górę – pięta wyżej. Osiągamy jeden z wyższych w okolicy szczytów (Darek sprawdził na mapie, że był to Osadzki Wierch) i widzimy czerwonego motyla latającego na tle gór. Potem pojawił się jeszcze fioletowy motyl i jeszcze jeden szary. Srebrzysta przełęcz to miejsce, które sobie upodobali latający śmiałkowie spragnieni dodatkowych doznań podczas zjazdów na snowboardzie. Podczepieni na linkach do czasz podłużnych spadochronów łapali wiatr w ich czasze i wydłużali czas zjazdu na desce. Gdy udawało im się przy tym od czasu do czasu oderwać i polecieć, wydawali z siebie radosne: „Juhuuu”. Oprócz trzech latających supermanów i jednego zbłąkanego narciarza zjazdowego, spotkaliśmy na trasie do Chatki Puchatka jeszcze czterech piechurów w rakietach śnieżnych. Od jednego z nich dowiedzieliśmy się jak używać rakiet, za co bardzo mu dziękujemy.
Zejście ze schroniska było banalne, ubitą ścieżką dawało się nawet zbiegać. O mało nie zauważylibyśmy odbicia czarnego szlaku, który był naszym dalszym celem. Najpierw jednak musieliśmy się ubrać w pełen rynsztunek: rakiety, ochraniacze. Czekało nas uciążliwe przecieranie szlaku w śniegu do połowy łydki. Zachodzące słońce znów dostarczało nam niezapomnianych wrażeń estetycznych: kładąc długie cienie w lesie i oświetlając swoim łagodnym światłem polankę i okoliczne szczyty. Na koniec jeszcze 4 km marsz śliską szosą. Szliśmy dość szybko myśląc o czekającej na nas gospodyni, a wraz z nią obiadem. Nie myliliśmy, posiłek był od dawna gotowy, a drewno w kominku już przygasało. Nic dziwnego, gdy wracaliśmy to na niebie widoczne były już gwiazdy.

Zdjęcia