II Bieg Górski

26.01.2008

tekst i zdjęcia: DAR
Cykl Biegów Górskich w Falenicy jest jak serial w odcinkach. Nie jest to jednak brazylijski serial, bo nie dość, że ma dużo mniej odcinków, to do tego za każdym razem dostarcza emocjonujących wrażeń i to nie tylko w typowaniu zwycięzców. Wiele zależy nie tylko od aktualnej kondycji zawodników, od obecności lub nie rywali, ale również od warunków panujących na trasie. Tutaj jest zawsze wiele niewiadomych i do zakończenia biegu nic nie jest pewne. Czasem zdarza się, że ktoś z powodu nagłej kontuzji nie ukończy biegu i odpadnie po dwóch pętlach. Nie jest z tego powodu zdyskwalifikowany, gdyż organizatorzy prowadzą niezależne klasyfikacje na trzech dystansach: po jednej, po dwóch i po trzech pętlach. Jest też pewna nowość. Otóż aby uniknąć niebezpiecznego tłoku na starcie i dublowania w trakcie biegu, po raz pierwszy w tym biegu, startujący na krótszych dystansach wyruszają na trasę 5 minut później.

Jakaś zupełnie dziwna siła pcha mnie, aby brać udział w tych zawodach, choć zwykle już na pierwszym podbiegu mam już taką zadyszkę, że zastanawiam się nad sensem dalszego biegu. Potem jednak jest długi zbieg i można nawet wyprzedzać, o ile znajdą się tam wolniejsi lub ostrożniejsi zawodnicy. Dziś zauważam tutaj Madzię, która w poprzednim biegu wyprzedziła mnie z ogromną gracją i lekkością na trzeciej pętli. Postanawiam się jej trzymać uznając, że będzie ona moim wyznacznikiem tempa w dzisiejszym biegu. Obok mnie biegnie Madach. Przez długi czas biegniemy równo. Wyprzedzam Madzię i czuję się bezpieczna. Na wydmie stoi Darek, który razem z innymi licznymi tego dnia fotografami, robi biegnącym zdjęcia. Darek woła: „Madzia jest za tobą.” Ja na to sapiąc: „Wiem”. Moje zadowolenie z tego faktu trwa jednak krótko. Na podbiegu na drugiej pętli Madzia swoim spokojnym tempem wyznaczanym drobnymi kroczkami pokazuje mi, że należy biec równo, a nie pędzić na pierwszym kółku, żeby potem nie mieć siły na kolejna dwa. Madach też mi gdzie uciekł daleko do przodu. Próbuję jeszcze coś zrobić ze swoją pozycją na drugiej pętli. Niestety Madzia zniknęła mi zupełnie. Zaczynam trzecią pętlę ze świadomością, że druga pętla była wolniejsza od pierwszej o minutę. To bardzo zły prognostyk. No cóż, pozostaje zacisnąć zęby i przezwyciężając kryzys walczyć na ostatniej o utrzymanie chociaż dotychczasowego tempa. Dochodzę jakiegoś zawodnika w czerwonej czapce. Udaje mi się to z wielkim trudem. Nawet powiedziałabym, że z ogromnym trudem. Potem biegnę zupełnie sama, nie słychać kibiców, wszyscy fotografowie przenieśli się na metę. Wokół cisza taka jakby to nie były zawody tylko jakiś zwykłe treningowe bieganie. Nawet tempo zrobiło się treningowe. Piach na szóstym podbiegu zatrzymuje moje nogi, a atakowanie na siódmym staje się niemożliwe. Jest wściekle wolno. Wreszcie ostatni zbieg. Marzenie o zobaczeniu mety towarzyszące mi od drugiej pętli, jest tak silne, że nie zauważam ustawionego leja do wychwytywania finiszujących zawodników i przebiegam obok niego kierując się w stronę banera z napisem Meta przymocowanego gdzieś obok na drzewach.
Tuż za metą spotykam jeszcze Madzię, której gratuluję wspaniałego biegu. Jestem pełna podziwu dla postępów tej filigranowej budowy dziewczyny oraz jej niezwykłej wytrzymałości na tak trudnej trasie.
Czekamy jeszcze na pozostałych uczestników kończących bieg. Wśród nich jest Asia i Adam, którzy przybiegli na metę razem. Asia zadowolona bo udało się jej ukończyć bieg w czasie poniżej godziny, a tym samym poprawić wynik z poprzedniej edycji o 1,5 min.

Bieg w Falenicy tradycyjnie ma swoje zakończenie w pobliskiej cukierni. Tym razem zaszczycił nas swoją obecnością Prezes Entre.pl Team, który dawno nie bywał na zawodach biegowych. Zbliżający się Tłusty Czwartek oraz znaczny wydatek energetyczno-elektrolitowy biegnących był doskonałym powodem do zjedzenia nadprogramowego deseru i wypicia dodatkowej herbaty i kawy, co skrzętnie i bez wyrzutów sumienia uczyniliśmy.



Zdjęcia z biegu