imprezy:

Maraton w Nowym Jorku, czyli podróże kształcą

Część II


31.10-06.11.2007

tekst i zdjęcia: DAR
Na dachu prawie najwyższego budynku świata

Gdy następnego dnia rano obudziło nas nieskazitelnie niebieskie niebo oraz słońce zachowaliśmy się jak rasowi turyści i skierowaliśmy swoje kroki od razu do Empire State Building. Kusiło nas nie tyle zobaczenie z bliska iglicy budynku, na której siedziała wielka filmowa małpa, ale możliwość zobaczenia panoramy miasta, co przy dobrej pogodzie okazało się fascynującym przeżyciem. Tablica przy wejściu informowała o widoczności na 24 mile i gdy szybkobieżne windy wywiozły nas błyskawicznie na taras widokowy, ujrzeliśmy niczym nie ograniczony widok na cały Manhattan i okolice. Niektóre z budynków udaje się nam już rozpoznać po wczorajszej wycieczce, inne próbujemy sobie przypomnieć z filmów kręconych w Nowym Jorku, czy migawek telewizyjnych. Teraz ogromną część miasta mamy widoczną jak na dłoni. Po zapamiętaniu układu ulic widocznych z góry możemy spokojnie udać się na poziom zerowy by rozpocząć swoją wędrówkę po Środkowym Manhattanie.
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć


Po drodze zahaczamy jeszcze raz o przeszklone centrum konferencyjne Jacob Javits, gdzie mieści się Expo Maratonu. Może tym razem uda się Darkowi dopasować buty biegowe dla siebie. Przepychamy się wśród jeszcze tłumniej niż wczoraj, przybywających uczestników i potem idziemy ulicami wśród osób ze znajomo wyglądającymi torbami pakietów startowych.

kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć


W tym czasie Robert z Alexem odbywają jedną z pieszych wycieczek po wschodniej części Manhattanu. Jesteśmy umówieni w Madison Square Park od strony Flatiron Building, czyli wąskiego wieżowca o charakterystycznym kształcie. Niewielki park, który jest wielkości skweru raczej nie nadaje się na miejsce do biegania, a wznoszące się wokół wysokie budynki (New York Life Insurance Company, budynek Sądu Najwyższego i Metropolitan Life Insurance Company Building) są przytłaczająco wielkie. Zmęczeni ogromnymi budynkami udajemy się do spokojniejszej części miasta w okolice Parku Gramercy. Do parku nie możemy wejść, gdyż jest to zamknięty park tylko dla mieszkańców, ale spacerujemy uliczkami wokół podziwiając wejścia do apartamentów strzeżone przez portierów w eleganckich uniformach. Kręcimy się ulicami East Village gdzie napotykamy ukraińską cerkiew i irlandzki pub. Zanim doszliśmy do Greenwich Village mijamy budynki Uniwersytetu Nowojorskiego i przechodzimy pod Łukiem Waszyngtona.

kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć


Dzień spędzony w Central Parku

Wielką niedzielną imprezę, czyli NYCM poprzedziły eliminacje do Igrzysk Olimpijskich 2008 wśród zawodowych biegaczy amerykańskich na dystansie maratonu, czyli US Olimpic Team Trials Men’s Marathon. Startowali oni wcześnie rano przy 5. Alei spod Rockefeller Center. Trasa biegła następnie Siódmą Aleją do Central Parku, gdzie biegacze mieli do pokonania prawie sześć pętli w samym parku. Dzień był pochmurny i wietrzny. Na trasie stały nieliczne grupki kibiców oraz organizatorzy (ubrani w kamizelki z napisem NYRR) pilnujący porządku, ale też żywo dopingujący biegnącym. Gdy zapytaliśmy jednego z organizatorów ile razy jeszcze zobaczymy przebiegającą czołówkę biegu, udzielił nam bardzo wyczerpujących informacji o przebiegu imprezy. Gdy zaś usłyszał, że jutro biegniemy maraton zapewnił nas, że ta frekwencja kibiców, którą widzimy na dzisiejszych zawodach, jest tylko marną garstką tego, co zobaczymy jutro na ulicach miasta. Jak się później okazało nie zawiedliśmy się.
Ładując akumulatory przed jutrzejszym biegiem spacerujemy jeszcze po Central Parku. Nasz wzrok przyciąga wychodzący na teren parku Dziedziniec Ogrodowy należący do Metropolitan Museum of Art. Trochę się obawiamy wejścia do dwupiętrowego i wieloskrzydłowego budynku muzeum, gdyż moglibyśmy w nim spędzić resztę dzisiejszego dnia. W końcu jednak dokonujemy wyboru miejsc, które chcemy zobaczyć i w ekspresowym tempie przemierzamy inne sale, zatrzymując się jedynie na dłużej przy zbiorach broni i zbroi podziwiając rewolwery, szpady i zbrojnych rycerzy oraz przy galerii egipskiej ze świątynią z Dendery w osobnym, specjalnie do tego celu zbudowanym, skrzydle. Po drodze mijamy jeszcze dział rzeźby europejskiej i już bolą nas nogi, a przecież jutro mamy biec maraton.


kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć


Wracamy więc do parku i nieco już zgłodniali kierujemy się ku Tavern on the Green po zachodniej stronie Central Park na wysokości 67. ulicy. Po drodze widzimy już ustawione tuż przy parku samochody transmisyjne z kłębiącymi się setkami podłączonych kabli oraz rozstawione wzdłuż ulic barierki odgradzające przygotowane na jutrzejszy dzień. Czuć już atmosferę dużej imprezy. Stajemy w sprawnie poruszającej się kolejce prowadzącej do dużego białego namiotu gdzie zostało zorganizowane Pasta Party dla maratończyków. Z daleka widać szpaler flag w oficjalnych kolorach NYCM (pomarańczowy, niebieski i biały), a przy wejściu witają nas uśmiechnięte dziewczynki. Całości dopełnia muzyka na żywo i zachęcający głos spikera. Przy wejściu dostajemy tacę z talerzykami i sztućcami, za chwilę na talerzyki nakładają nam trzy rodzaje makaronów z różnymi sosami i dodatkami, do tego sałatki. Na stolikach woda w butelkach, a na stołach z boku stosy butelek, puszek z napojami, zapakowanych ciastek. Zewsząd słyszymy, że wszystko co jest w tym namiocie jest dla nas, wszyscy się uśmiechają, częstują nas jabłkami, ciastkami i są przy tym bardzo uprzejmi. Czujemy się jak na wielkim przyjęciu gdzie jesteśmy bardzo ważnymi gośćmi. Siadamy do stolika, przy którym bardzo serdecznie witają się z nami Amerykanie. Natychmiast pada pytanie skąd jesteśmy, a gdy słyszą, że przyjechaliśmy tu z Polski pozdrawiają nas: „Jak się masz”. Przy stoliku siedział też Polak mieszkający w Brazylii, a za chwilę dosiadają się Niemcy oraz druga para młodych Amerykanów. Przedstawiamy się sobie i Amerykanin też wita się z nami „Jak się masz”. Czujemy się w tym międzynarodowym towarzystwie niezwykle miło i serdecznie podjęci, rozmawiamy o jutrzejszej pogodzie i o czekającej nas jutro trasie. Kelner zabiera nasze puste tace i żegnamy się robiąc miejsce przy stoliku dla kolejnych przybywających coraz liczniej maratończyków. Przy wyjściu każdy otrzymuje jeszcze prezent żywnościowy od sponsora Barilla Pasta Party oraz pożegnalne „Good luck”. Jest jeszcze dość wcześnie, poza tym czekamy na braci Celińskich, którzy mają bilety wejścia na pasta party na wieczorne godziny, dlatego udajemy się na powolny spacer. Powolny z dwóch powodów: oszczędzamy nogi, a dwa, że nasze pełne żołądki nie pozwalają na szybsze poruszanie się. Najpierw przechodzimy przez bramę finiszową, a potem na chwilę siadamy na miejscach dla VIP-ów tuż przy linii mety gdzie trwa właśnie koncert. Miłe dla ucha blues’owe i soul’owe kawałki pobudzają nas lekko. W drodze na naszą stację metra podziwiamy wejście do Muzeum Przyrodniczego i sąsiadującego Centrum (Rose Center for Earth and Space) z Planetarium Hydena oraz rozmach domów zbudowanych wzdłuż Central Park West. Punktualnie o 19.30 zgodnie z programem dzisiejszego dnia rozlega się huk, który trwa nieprzerwanie przez 20 minut. Ludzie na ulicy przystanęli, część powysiadała z pozostawionych na środku ulicy aut i wszyscy patrzą się w jedną stronę zadzierając głowy. Nad parkiem na ciemnym niebie obserwujemy niezwykły pokaz sztucznych ogni (Poland Spring Fireworks). Teraz już nikt nie ma wątpliwości, że w tym mieście trwa wielkie święto.

kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć
kliknij, aby powiększyć kliknij, aby powiększyć