Smerek i Żubracze

09.06.2007

tekst i zdjęcia: DAR
09.06.2007 (sobota) – ostatni dzień w Bieszczadach

Poranna wycieczka na Smerek

Po piątkowym emocjonującym Biegu Rzeźnika, który trzymał nas w napięciu przez pół poprzedzającej nocy i cały kolejny dzień, zasnęliśmy szybko i obudziliśmy się dopiero rano w sobotę. Plan na ten dzień był prosty: wykorzystać go do maksimum, gdyż w niedzielę czekał nas powrót do domu. Dlatego jeszcze przed śniadaniem wybraliśmy się na wycieczkę w góry. Najbliżej pensjonatu było do Przełęczy Orłowicza. Wspięliśmy się tam żółtym szlakiem, znaną już nam bardzo dobrze ścieżką. Najpierw skrótem do punktu kasowego BPN (punkt był jeszcze zamknięty), a dalej przez las. W cieniu drzew było przyjemnie chłodno, ale tym razem nie podbiegaliśmy, tylko spokojnie szliśmy kontemplując poranek i słuchając śpiewu ptaków. W pewnym momencie zobaczyliśmy jak niskie słońce prześwieca przez drzewa. Las się kończył i wyłoniła się wypiętrzona ścieżka wśród traw. Osiągnęliśmy przełęcz (1099 m). Stąd mamy cztery możliwości: czerwonym szlakiem w prawo na Połoninę Wetlińską, w lewo na Smerek lub zejść żółtym do Suchych Rzek, albo wrócić do Wetliny tą samą drogą, którą tutaj weszliśmy. Wybieramy kierunek na Smerek. Do miejsca, w którym stoi krzyż dochodzimy w 15 min. Roztacza się stamtąd widok na dolinę, w której można zlokalizować kolejne wsie: Kalnica, Smerek, Wetlina, widać także łączącą je drogę. Po przeciwnej stronie widok zasłania grań położonych wyżej skałek porośniętych prawie w całości trawą. Napawamy się ciszą, widokiem i cieszymy się obecnością w tym miejscu. W drodze powrotnej zbiegając wąską ścieżką między kamieniami widzę wyraźnie odciśnięte ślady butów. Wyobrażam sobie, że są to ślady ostatnich rzeźnickich biegaczy, którzy przemierzyli ten szlak wczoraj wieczorem. Zaczynam sobie przypominać wydarzenia poprzedniego dnia: trasę biegu, punkty odżywcze, spotkania z biegaczami na mecie. Zastanawiam się czy dałabym radę wytrzymać tyle godzin biegu, podchodzenia, zbiegania. Zaczynam rozmowę z Darkiem co on o tym myśli, czy mamy już wystarczający bagaż doświadczeń, aby podjąć próbę uczestniczenia w takim biegu. W ten sposób doszliśmy do przełęczy i zeszliśmy żółtym szlakiem na dół do punktu kasowego. Chwilę później znaleźliśmy się na drodze prowadzącej do Łuki. Tam spotkaliśmy idących z na przeciwka pierwszych turystów. Byli to goście z pensjonatu, z którymi ostatnio jadaliśmy posiłki. Byli zaskoczeni widząc nas wracających z góry, gdyż sądzili, że jeszcze śpimy skoro nie było nas na śniadaniu. Również gospodarze zdziwili się, że byliśmy już na Smereku, widać nie jest to zbyt powszechne, aby goście wychodzili w góry przed śniadaniem. Informacja ta nie zrobiła natomiast żadnego wrażenia na miejscowym pracowniku, który przyjechał naprawiać dach i był w tym czasie na podwórzu. Spojrzał na nasze profesjonalne buty, plecak, bidon, okulary p/słoneczne i szybkoschnące koszulki i stwierdził, że on z kolegami to wchodził na Smerek nie po szlaku, ale na przełaj prosto pod górę. Śniadanie przyszło nam zjeść tylko we dwójkę, gdyż jak już wiedzieliśmy jedni goście byli w trakcie wycieczki po górach, a inni, jak się okazało w rozmowie z gospodynią, jeszcze śpią.
Popołudniowa przejażdżka rowerem wokół Hyrlatej

Naładowani energią poranka spędzonego na szczycie Smereka oraz po obfitym śniadaniu w Łuce wybieramy się na kolejną tego dnia wycieczkę, tym razem rowerową. Zabieramy rowery i jedziemy najpierw autem do Majdanu (kawałek za Cisną). Tutaj jest główna stacja kolejki wąskotorowej. Zostawiamy samochód na parkingu i jedziemy dalej rowerami kierując się drogą na Lisznę. Prowadzi tu żółty szlak pieszy. Najpierw droga jest mocno dziurawa, ale w pewnym momencie w lesie tuż za tablicą informacyjną o pomocy unijnych funduszy, zaczyna się piękny, równy asfalt. Za Roztokami Górnymi szosa zwęża się i zaczyna się łagodnie wznosić. Koniec wygodnej trasy wyznacza szlaban i tablica z napisem Granica Państwa. Dalej są już tylko ścieżki dla pieszych w wysokiej trawie. Jedna z nich prowadzi czerwonym szlakiem wzdłuż granicy na Okrąglik. W stojącej tutaj zamkniętej budce widać przez szybę okna stolik i jeden taboret. Na stole telefon bez tarczy i na korbkę oraz stara maszyna do pisania. Widać, że czas na tym przejściu granicznym, pomimo prowadzącej tutaj drogi o standardach unijnych, zatrzymał się bardzo dawno. Ponieważ nie jesteśmy zainteresowani przedzieraniem się z rowerami wąską ścieżką, wracamy do Roztok tym samym wygodnym asfaltem. Zjazd zajmuje nam 3 minuty i już jesteśmy na skrzyżowaniu szlaku żółtego z niebieskim rowerowym. Teraz czeka nas mozolny podjazd szutrową drogą na Kiczerkę (prawie 400 m przewyższenia). Droga wspina się kilka km pod górę i gdy już myślę, że za kolejnym zakrętem jest już wypłaszczenie i odpocznę, to naszym oczom ukazuje się jeszcze jeden podjazd schowany za następnym zakrętem, który kryje jeszcze jeden i jeszcze jeden podjazd. Zredukowałam już wszystkie biegi w przerzutce, naciskam na pedały i mam wrażenie, że ta sytuacja: zakręt i podjazd, zakręt i podjazd będą się powtarzały w nieskończoność, gdy nagle przychodzi wybawienie; jest płasko i nawet zaczyna się zjazd. Teraz oprócz nóg pracują dodatkowo ręce. Trzeba uważać na kamienie, omijać dziury i naciskać na klamki od hamulców. Wbrew pozorom nie da się odpocząć na zjeździe, który momentami jest bardzo mocno nachylony. Nie zwalniamy jednak gdyż zaczyna kropić deszcz i pochmurzyło się. Dojeżdżamy do znajomego miejsca gdzie mijamy pojedyncze zabudowanie Solinki, dalej wypalarnię węgla drzewnego i tory kolejki wąskotorowej. Byliśmy już tu gdy szliśmy na pieszą wycieczkę na szczyt Hyrlatej w ub. roku. Teraz jednak przejechanie odcinka od ścieżki, którą podchodziliśmy na zalesiony szczyt, do Żubraczego zajmuje nam jakąś śmieszną ilość czasu, w porównaniu z tamtą wędrówką. Do parkingu gdzie zostawiliśmy samochód zostaje nam jeszcze do przejechania mały fragment główną szosą. Od tego miejsca asfalt jest mokry, widać że musiało tutaj jakiś czas temu porządnie padać. Po drodze robimy jeszcze przerwę na obejrzenie stacji kolejki. W starych wagonach kolejki mieści się tu bar, w którym chwilę odpoczywamy i posilamy się. Machamy turystom przejeżdżającym właśnie kolejką i wracamy do Wetliny. Ponieważ zapomnieliśmy wziąźć ze sobą aparatu fotograficznego, Renata robiła zdjęcia aparatem telefonicznym i niestety efekty tego widać.
I to już koniec wycieczek po Bieszczadach w czerwcu 2007 roku.

A na deser ciekawe zdjęcie znad Jeziora Solińskiego.