Caryńska

05.06.2007

tekst i zdjęcia: DAR
05.06.2007 (wtorek) - wycieczka na Połoninę Caryńską

Dzień rozpoczynamy najważniejszym posiłkiem czyli solidnym śniadaniem, które ma nam wystarczyć aż do późnego popołudnia. Przy stole siedzi już niemiecki maratończyk i je owsiankę. Widać przekonał się, że skoro owsiankę je Paula Radclif, a my z niej bierzemy przykład, to i on powinien ją włączyć do swojego menu. Zwłaszcza, że w planach wszyscy mamy dziś wycieczki w góry. Niebo jest niepokojąco czyste od chmur, co może wróżyć zmianę na zachmurzenie w ciągu dnia. Jednak nikt nie rezygnuje tylko chwile po śniadaniu kolejne osoby z plecakami opuszczają pensjonat.

My udajemy się do Brzegów Górnych, a z stamtąd po wykupieniu biletów do Bieszczadzkiego Parku Narodowego ruszamy na trasę czerwonego szlaku wspinającego się mozolnie na Caryńską. Początkowo w lesie jest przyjemnie chłodno, później przy stromym podejściu na odkrytym zboczu, gorąco. Podejście jest dość męczące, W końcu osiągamy grzbiet Połoniny. Teraz chłodzi nas wiatr i osusza spocone koszulki. Wreszcie można zacząć biec, trzeba tylko uważać na kamienie i miejsca z wystającymi skałami. Połoninę przelecieliśmy w ekspresowym tempie, zatrzymując się jedynie dla zrobienia kilku zdjęć panoram. Minęliśmy kilku turystów i na skrzyżowaniu czerwonego szlaku z zielonym zaczęliśmy schodzić w dół zielonym. Znów było bardzo stromo, a momentami ślisko, więc ten etap trasy pokonywaliśmy wolniej. Później trasa nieco się wypłaszczyła, ale cały czas prowadziła w dół malowniczą ścieżką wśród najpierw paproci, borówek, a później jałowców i coraz większych drzew. Biegło się bardzo wygodnie. Wreszcie dotarliśmy do schroniska studenckiego Koliba na Przysłupie Caryńskim, gdzie zrobiliśmy krótki postój (rozciąganie, picie, herbatniki i leżenie na ławce). Posileni udaliśmy się teraz szeroką kamienną drogą, na której wytyczono szlak rowerowy. Znów biegliśmy, aż do momentu gdy szlak nagle skręcił w lewo i zaczął prowadzić przez łąkę pod górę. Trasę wędrówki wytyczały jedynie paliki, które doprowadziły do słupka z oznaczeniem Przełęcz Nasiczańska (717 m npm). Z tego miejsca roztaczała się panorama na pobliskie szczyty. Dalej ścieżka prowadziła znów w dół, wśród zarośli aby wyprowadzić nas do miejsca, w którym już byliśmy podczas wczorajszej wycieczki rowerowej, czyli wprost na stanicę harcerską w Nasicznem. Po przekroczeniu potoku Nasicznańskiego byliśmy już na asfaltowej drodze, skąd już ok. 5 km do Brzegów Górnych. Napiliśmy się chłodnej wody z potoku, gdyż cały nasz zapas napoju skończył się już i tak ożywieni ruszyliśmy w dalszy bieg. Szło nam dość mozolnie gdyż szosa systematycznie się wspinała, nie byliśmy ocienieni i już nieco zmęczeni. Jednak gdy usłyszeliśmy w oddali odgłosy burzy nasze ruchy stały się żwawsze i na parking przybiegliśmy tak, że zmieściliśmy się w opłacie za 4 godziny parkowania. Cała trasa miała ponad 17 km, a przewyższenie wyniosło 720 m.

Acha, zapomnieliśmy napisać, że przyjechał z nami kolejny członek grupy DAR. Nazywa się "Batmanek" i choć pochodzi z licznej rodziny "Gremlinowatych", ma bardzo wielu wysoko postawionych (ponad atmosferą) amerykańskich kolegów. Batmanek nie mówi i komunikuje się z nami za pomocą wyświetlacza, pokazując nam trasę i prowadząc bezbłędnie do celu. Dostarcza nam także takich informacji jak: na jakiej znajdujemy się aktualnie wysokości, z jaką prędkością się poruszamy, jaki mamy czas wędrówki i postoju, etc.

Batmanek nie dość, że jest naszym przyjacielem, to jeszcze nas prowadzi przez Bieszczady :-)