III bieg z cyklu Grand Prix Warszawy 2007:

17.04.2007

tekst: Renata
Przeczytałam na forum w wątku Drogowców, jak to rac umawia się oursem na wspólny bieg w Lesie Kabackim w ramach rozgrywanej III. Edycji GP Warszawy. Trochę im zazdrościłam, ale pomyślałam, że te zawody to już raczej nie są dla mnie - w końcu w niedzielę mam biec maraton. Zapytałam jednak na wszelki wypadek e-trenera jak potraktować ten wtorkowy bieg, gdy przychodzą wytyczne: można się ścigać J, nawet się ucieszyłam. Jadę więc na Kabaty z zamiarem podpięcia się pod silną grupę. Okazuje się, że rac będzie do 2 km biegł sam, więc ochoczo przystaje na moje towarzystwo, zwłaszcza, że namawiam go abyśmy te dwa początkowe km potraktowali nieco wolniej niż kolejne, gdy do akcji włączy się ours. Zadanie to nie było zresztą trudne, gdyż bieg w grupie ok. 300 zawodników na wąskiej alejce w lesie nie sprzyjał rozwijaniu prędkości docelowej. Biegniemy więc ok. 10 sekund wolniej niż zakładane tempo, co i tak było dobrym rezultatem z uwagi na wspomniany tłok zaraz po starcie. Dokładnie na 2 km czekał na nas ours, który od razu bezbłędnie wskoczył we właściwe obroty. Wydawać się mogło, że będziemy tak biec do samego końca. Wyprzedzamy po drodze znajomych biegaczy, którzy obserwują z podziwem naszą asystę w postaci oursa. W pewnym momencie nawet rac wdał się w miłą pogawędkę z dawno nie widzianym Jankiem G. i już miałam nadzieję, że ten kilometr pokonamy wolniej, ale jak się potem okazało się ten był najszybszy ze wszystkich. Wyjaśniło się, że było to na 4 km, który na trasie kabackiej jest chyba najkrótszym z uwagi na legalny skrót na końcu prostej przy Powsinie. Teraz biegniemy lekko pofalowaną ścieżką w okolicach skraju lasu, gdzie dość łatwo na długiej prostej oszacować swoje położenie względem potencjalnych rywali. Tę okazję umiejętnie wykorzystuje ours, który dyskretnie ogląda się za siebie i wypatruje sylwetek biegaczek i spokojnie opracowuje strategię dalszego biegu. Ja natomiast mam na uwadze nieodległe jeszcze plecy swojej rywalki z kategorii wiekowej, Oleny, która pojawiła się na dzisiejszym biegu po raz pierwszy w tegorocznym cyklu GP. Rac natomiast zdaje się biec po minięciu Janka zupełnie ukontentowany zwłaszcza, że tempo nie wydaje się go wcale męczyć. Docieramy tak do 6 km. Tutaj trasa jest mało wygodna i zwykle w tym miejscu biegnę wolniej. Tak jest i tym razem - na łapanych kolejnych trzech międzyczasach jest poniżej zakładanego czasu od kilku do kilkunastu sekund na każdy z trzech kolejnych km. Rac wyraźnie trzyma tempo bo jest już w pewnej odległości przede mną i dotrzymującego mi szczęśliwie towarzystwa oursa. Wiem, że na dogonienie Oleny nie mam już żadnych szans, bo żadnego przyspieszenia nie udaje mi się zrobić, raczej tracę cenne sekundy, lecz myślę mocno o utrzymaniu zakładanego tempa. Na pocieszenie dochodzimy natkana, który próbuje nie dać za wygraną, jednak w końcu poddaje się. Teraz tylko staram się nie tracić dodatkowych sekund, zrównujemy się z racem i znów we trójkę podążamy do mety. Jednak jeszcze niestety wyprzedzają nas nieliczni co prawda biegacze. Pewnie ours czuł się w tym momencie nieco dziwnie, bo zwykle jego takie sytuacje nie dotyczą. U mnie dziś te mijające nas osoby nie wzbudzają żadnych uczuć, gdyż nie było wśród nich żadnej kobiety J. Wreszcie jest już zupełnie blisko mety. W połowie ostatniej prostej słyszę dopingującego mnie głośno Darka, więc gnam do mety ostatkiem sił zupełnie nieświadoma, że właśnie biję kolejną życiówkę na kabackiej trasie. Nie udało się co prawda złamać 45 minut, ani tym bardziej pobić rekordu Darka, ale nie można mieć wszystkiego. Wynik i tak jest świetny, a i sam bieg był niezwykły. Nie zawsze bowiem można skorzystać z tak doborowej pomocy dwóch prowadzących. Mam nadzieję, że ten wynik dobrze wróży najbliższemu maratonowi.